Kirgizja. Kraj końskiego łajna

REKLAMA

Kirgizja to kraj nie tylko końskiego łajna, ale także krowiego, owczego, koziego i oślego. Ale w tym wypadku tytuł bardziej nawiązuje do reportażu Ryszarda Kapuścińskiego pt. „Kirgiz schodzi z konia”. Przed wyjazdem przeczytałem ten krótki tekst uwielbianego przez salon współpracownika SB i prezentuje on tak niski poziom, że gdyby ktoś teraz podobny artykuł wysłał do jednaj z gazet, to redakcja z pewnością by go odrzuciła. Nie zmienia to faktu, że Kirgizja to kraj rolniczy, gdzie wszędzie można natknąć się na zwierzęce odchody: na środku ścieżki, drogi, na poboczu czy pod suszącym się praniem.

– Biszkek! Biszkek! – krzyczy taksówkarz, gdy podjeżdżam w Dżalalabadzie w miejsce, skąd odjeżdżają taksówki do stolicy Kirgizji. – 1300 somów [76 zł] od osoby – mówi właściciel 30-letniego osobowego mercedesa. – 1000 somów [59 zł] od osoby – woła właściciel niewiele nowszego minivana toyoty, która zabierze sześciu pasażerów. To niewiele, biorąc pod uwagę odległość – prawie 600 km przez góry. – Kiedy odjazd? – pytam po rosyjsku. – Za pół godziny. Mamy już dwóch pasażerów. Zaraz przyjadą – zapewnia taksówkarz od mercedesa, który wyróżnia się wśród kolegów po fachu. Ubrany w spodnie od garnituru i białą koszulę z długim rękawem, przykładnie ogolony, z sygnetem na palcu prawej dłoni i farbowanymi włosami, jakby dopiero wyszedł od fryzjera. Jednym słowem: elegancik, ale jednocześnie cwaniaczek. – Który z tych samochodów ma klimatyzację? – pytam. – Wszystkie – odpowiada. Trochę zastanowiło mnie to zapewnienie i nie chciało mi się w to wierzyć. W całej Kirgizji jeżdżą tylko stare japońskie i niemieckie auta, średnio 30-letnie. Sprowadzone z Litwy i krajów sąsiednich „audiki” i „merole” mają na licznikach przejechane „zaledwie” 300 tysięcy kilometrów tylko dlatego, że zegary nie działają od 10 lat. Jedynie w Biszkeku można na ulicach zobaczyć nowsze egzemplarze.

REKLAMA

W Sojuzie było lepiej

merc elegancika Fot. T.CukiernikWkładamy plecaki do bagażnika toyoty i podchodzimy do grupy taksówkarzy. Zbliża się godzina 10 rano i upał sięga 35 stopni Celsjusza. Na szczęście taryfiarze siedzą co prawda na mocno sfatygowanej drewnianej ławeczce, ale w cieniu pod drzewkiem. Kilku nieco dalej pod prowizorycznym namiotem na łóżku polowym gra w karty, paląc papierosy lub rozmawiając przez telefon komórkowy. Dosiadamy się do ławeczki. – Skąd jesteście? – zagaduje po rosyjsku jeden z taksówkarzy. – Z Polski – odpowiadam. – W Legnicy byłem żołnierzem Armii Sowieckiej. To były dobre czasy – wspomina drugi taksówkarz. – Teraz jest ciężko, na emeryturze dorabiam na taksówce – dodaje. – Jaki zawód wykonujesz? – pyta mnie. – Jestem dziennikarzem – odpowiadam. – Niebezpiecznie jest być dziennikarzem w Kirgizji, Kazachstanie czy Rosji – stwierdza. – W Kirgizji korupcja jest wszędzie: i w polityce, i w policji, i w służbie zdrowia, i w bankach, i w edukacji – mówi trzeci. – Policja gęsto stoi na drogach, łapie i wymusza mandaty w przeciętnej wysokości 300 somów [17 zł] – dodaje. Rzeczywiście policja, jak w Polsce, na głównych drogach kryje się w krzakach z radarami, a w Indeksie Odczuwania Korupcji 2013, przygotowanym przez Transparency International, Kirgizja znalazła się dopiero na 150. miejscu wśród 177 badanych krajów.

Stosunkowo nową toyotą Land Cruiser podjeżdża ubrany na biało wysoki mężczyzna z córką, która także ma jechać do Biszkeku. Duże poruszenie wśród wszystkich czekających, ale nadal brakuje jednej osoby, by jechać mercedesem, i aż trzech, by jechać toyotą. Mija już ponad pół godziny, a obiecanych pasażerów do taksówki nie ma. – Kiedy będą pasażerowie? – pytam lekko zniecierpliwiony. – Za 10 minut – zaręcza elegancik. – Przed waszym przyjściem dopiero co odjechała taksówka do Biszkeku – mówi jeden z taksówkarzy. – Czasami w ciągu godziny jadą nawet dwie – zapewnia drugi. Aby zabić czas, wdaję się w głębszą rozmowę z Kirgizami. – Ile zarabia się w Kirgizji? – zagaduję. – Średnio 8000 somów [470 zł] miesięcznie – mówi nowo przybyły mężczyzna. – U nas zarabia się 6000 somów [353 zł] na miesiąc, w Kazachstanie 15.000 somów [882 zł] miesięcznie, a w Rosji 1000 somów dziennie – mówi inny. Kilka dni wcześniej na szlaku w górach Tienszan 29-letni przewodnik Dostan Zabirow powiedział mi, że zarabia tysiąc dolarów na miesiąc, ale tylko przez cztery miesiące w roku, kiedy chodzi w góry – i jest to bardzo dobre wynagrodzenie. Przez pozostałe osiem miesięcy w roku pracuje przy dystrybucji europejskiej kawy do kirgiskich sklepów i zarabia 200 dolarów na miesiąc. – Znacznie lepiej zarabia się w Rosji, Kazachstanie, a nawet sąsiednim Uzbekistanie – stwierdza jeden z taksówkarzy. – To dlatego, że w Uzbekistanie są szkoły, które odpowiednio kształcą, a w Kirgizji nie ma – dodaje. – Tak, Rosja to bogaty kraj, tam można dużo zarobić – kwituje wysoki mężczyzna takim tonem, jakby potężna jego zdaniem Rosja była nie tylko wzorem, z którego należy brać przykład, ale także jednym ze światowych centrów cywilizacyjnych.

Przeciętni Kirgizi nie kryją uwielbienia dla silnej władzy w Moskwie i sowieckiej przeszłości. – W Sojuzie było dużo lepiej – mówi taksówkarz, który pracował kilka lat w Moskwie i w Kazachstanie. – Co prawda mamy u nas wolność słowa, ale demokracja to nic dobrego – stwierdza inny taksówkarz, zaciągając się papierosem. W każdym mieście stoją pomniki Lenina, a spotkać można też monumenty kołchoźnicy z owcą czy upamiętniające II wojnę światową, która toczyła się w latach 1941-1945. W centrum Biszkeku widziałem duży pomnik żołnierzy z napisem cyrylicą: My szli w boj za kommunizm. – Za czasów sowieckich były fabryki i zakłady pracy, ale po upadku Sojuza wszystko zostało pozamykane, bo nie było pieniędzy – mówi były żołnierz Armii Czerwonej. A jak opowiadał mi Dostan, w Kirgizji był nawet najlepszy kompleks wyciągów narciarskich w całym ZSRS, a teraz zostały z niego ruiny. Nie inwestuje się w infrastrukturę, choć Kirgizja ma olbrzymi potencjał turystyczny, który jest wykorzystywany w niewielkim zakresie (np. niektórzy wysokogórscy pasterze latem przyjmują turystów do swoich jurt). Piękne góry są niezagospodarowane: nie ma schronisk, szlaki są nieoznakowane, gorące źródła proponowane są w prymitywnych warunkach.

Benzyna po 2 złote

W rzeczywistości upadek ZSRS spowodował utratę rynków zbytu, a tym samym głęboki upadek gospodarczy byłej republiki sowieckiej. Jak jest teraz? – Chińczycy opanowali prawie cały rynek w Kirgizji. 80 procent towarów w kirgiskich sklepach pochodzi z Chin – mówi taksówkarz. – Opanowali kirgiski handel i budują drogi na południu kraju – dodaje. Ale już przemysł naftowy jest w rękach rosyjskich: mnóstwo stacji benzynowych Gazpromu, a w sprzedaży tylko rosyjskie oleje silnikowe. W efekcie gospodarka oparta jest na rolnictwie, przede wszystkim na hodowli zwierząt: koni, krów na mięso, owiec na wełnę. Uprawia się tytoń, bawełnę, ziemniaki czy pszenicę. Spore znaczenie dla państwa mają dochody z eksportu złota, które wydobywane jest w kopalni Kumtor (prowadzona przez kanadyjską firmę kopalnia w 2012 roku wytworzyła 5,5 procent PKB Kirgizji, a jej udział w przemyśle kraju wynosi prawie 19 procent). Gospodarkę wspierają także pieniądze przesyłane przez emigrantów zarobkowych, głównie z Rosji, których jest około 800 tysięcy, co w 5,6-milionowym kraju jest liczbą niebagatelną. Według danych CIA, choć w 2013 roku wzrost PKB wyniósł 7,4 procent, to Kirgizja znajduje się dopiero na 185. miejscu na świecie, jeśli chodzi o wysokość PKB na osobę, która wyniosła 2500 dolarów. To zaledwie 18 procent PKB Kazachstanu i 33 procent PKB Ukrainy. – Ludziom bogatym dobrze żyje się w Kirgizji, ale o pracę jest bardzo ciężko, jest duża bieda, młodzież chce wyjeżdżać, ale też nie ma za co. Niektórzy wyjeżdżają na przykład do Moskwy i tam próbują życia. Tutaj nikt nie chce zostać. Gdyby Kirgizi mogli wyjechać, to by wszyscy wyjechali – mówił mi dzień wcześniej pracujący w Dżalalabadzie ks. Adam Malinowski, jezuita. – Są małe, szczątkowe podatki, ale z drugiej strony ludzie bardzo mało zarabiają. Jednak jest też dużo ludzi bogatych, choć jeszcze więcej biednych – dodał.
Mijają kolejne dziesiątki minut. Nowych chętnych do jazdy do Biszkeku jak nie było, tak nie ma. Kiedy ktoś podchodzi, taksówkarze krzyczą, że mają już dwójkę pasażerów (czyli nas). Upał nawet w cieniu drzewa doskwiera coraz bardziej. Jeden z taksówkarzy podniósł z ziemi zużytą plastikową butelkę, a następnie odciął scyzorykiem fragmenty z dwóch końców, resztę wyrzucił za siebie. W ten sposób powstały… dwa kubki. Młody chłopak, który chyba chce się przyuczyć do fachu szofera, przyniósł dwulitrową coca-colę. Zaczął nalewać do „kubków”. W pięć minut kilku taksówkarzy wypiło z tych dwóch naczyń całą zawartość butelki. Nikt nie przejmuje się takimi szczegółami jak higiena. Także wytwarzany w gospodarstwach rolnych kumys, czyli sfermentowane mleko kobyle, narodowy trunek, sprzedawany w miastach na chodnikach, rozlewa się do zużytych pięcio- i półtoralitrowych plastikowych butelek.

W Koczkorze kobieta sprzedająca kumys najpierw dawała wszystkim przechodnim do spróbowania ze wspólnego plastikowego rondelka, resztę wlewała do beczki pełnej napoju, a potem z tej beczki tym samym rondelkiem nalewała innym kupującym przez lejek do plastikowych butelek.

sprzedaż kumysu w Koczkorze Fot. T.CukiernikTo jeden z przykładów na ekologiczne zachowanie Kirgizów (powtórne użycie plastikowych butelek) – z tym, że nie jest to działanie świadome, a wynikające z biedy. Mimo to Kirgizja może być niedoścignionym wzorem ekologizmu dla Unii Europejskiej. Ekologiczne jest to, że taksówki odjeżdżają dopiero, jak się zapełnią wszystkie miejsca w samochodzie – to niedoścignione marzenie eurourzędników. Na dodatek około 90 procent produkowanej w kraju energii to energia odnawialna, a konkretnie wytwarzana przez elektrownie wodne (gdzież tam do takiego celu unijnym ekooszołomom, którzy w najodleglejszych terminach mówią o 30-procentowym udziale energii odnawialnej w bilansie energetycznym). Tylko ceny paliw nie są ekologiczne. Kirgizi mają to szczęście, że ich kraj nie jest członkiem Unii Europejskiej, dzięki czemu litr paliwa kosztuje około 2 zł, a nie około 6 zł – jak w krajach Eurokołchozu, gdzie obowiązuje unijna akcyza. Uniourzędasom nie podobałaby się także cena papierosów (bez akcyzy), która wynosi 30 somów (1,7 zł) za paczkę.

Chińczycy zapłacili więcej

Po kolejnej godzinie czekania podchodzi do mnie wysoki mężczyzna i pyta, czy zgadzam się, byśmy jechali w trójkę z jego córką, ale będziemy musieli zapłacić 1800 somów (106 zł) od osoby. Otóż cenę dla czwartego pasażera mielibyśmy pokryć nie wspólnie z jego córką, ale tylko my (podejrzewam, że 1300 somów to była cena dla obcokrajowców, a Kirgizi płacili 1000 somów). Kirgizom co prawda daleko jeszcze do bezczelności Hindusów, ale z obcokrajowców na każdym kroku próbują wyciągnąć, ile się da. Odmawiam. W rezultacie mężczyzna – zniechęcony dwugodzinnym czekaniem – wsiada z córką do swojej toyoty i odjeżdża. – Ładujcie bagaże do mojego auta – mówi nagle do mnie elegancik z mercedesa. Nie reaguję. Moja współpodróżniczka nie wytrzymała i zareagowała dużo ostrzej. – Po co?! Co wy kombinujecie! Po co mamy przenosić te rzeczy?! Miało być pół godziny czekania! Potem miało być 10 minut! Jaja sobie z nas robicie! – zaczęła krzyczeć po polsku do wystraszonych taksówkarzy, wymachując obiema rękami. – Czemu nas okłamujecie? Nie mogliście od razu powiedzieć, że nie wiadomo, ile trzeba czekać na kolejnych pasażerów? Wszyscy jesteście oszustami! – zezłościła się nie na żarty. Wszystko zrozumieli.

Kirgizi nie lubią Amerykanów, bo rzekomo dla nich liczy się tylko polityka. Lubią za to Rosjan, a Chińczycy są im obojętni. Ale korzystali z pieniędzy otrzymywanych za bazę wojskową i rosyjską (Baza Lotnicza Kant), i amerykańską. Ta pierwsza nadal funkcjonuje, natomiast do czerwca 2014 roku Amerykanie mieli w Kirgizji jedyną w Azji Środkowej bazę wojskową – Bazę Lotniczą Manas, co kosztowało amerykańskiego podatnika 60 mln dolarów rocznie. Jednak Rosja i Chiny lobbowały za nieprzedłużeniem Amerykanom umowy dzierżawy bazy, która była wykorzystywana w związku z wojną w Afganistanie. Chodzą pogłoski, zdementowane przez Chińczyków, że za nieprzedłużenie umowy z Amerykanami Państwo Środka zapłaciło Kirgizom aż 3 mld dolarów. Czy od tego dnia kirgiscy taksówkarze dodatkowo nie lubią też Polaków? Choć w przeciwieństwie do Francuzów czy mieszkańców Ameryki Łacińskiej, Kirgizi kojarzą Polskę – i to raczej pozytywnie. Wielu potrafi powiedzieć o Polsce coś więcej (– Jak się nazywał wasz prezydent, który zginął w katastrofie lotniczej koło Moskwy? – pytał jeden z Kirgizów spotkany w Arslanbob. – Wasz prezydent Kwaśniewski to był dobry prezydent – ocenił inny w Karakol). Inaczej niż Polacy, którzy w większości nie mają pojęcia o istnieniu państwa o nazwie Kirgizja (czy to wina państwowej edukacji?). Niektórzy Kirgizi byli w Polsce – najczęściej by sprowadzić używane samochody albo w ramach stacjonowania Armii Czerwonej w naszym kraju.

Dochodzi godzina trzynasta. Nagle poruszenie. – Zbierajcie się. Zaraz naprawdę jedziemy – mówi elegancik. Nie chce mi się w to wierzyć. Nie ruszam się z ławki i obserwuję sytuację. Podchodzi młoda Uzbeczka-muzułmanka z niewielką torbą. W ponad 40-stopniowym upale jest szczelnie i grubo ubrana na czarno, widać tylko jej twarz. Kirgizi w większości nie przywiązują dużej wagi do religii i wiary. Na przykład Dostan stwierdził, że jest… pół chrześcijaninem, a pół muzułmaninem (nie wiem, jak to możliwe). Nieco inaczej wygląda to w przypadku uzbeckiej mniejszości, która w niektórych regionach kraju, jak Dżalalabad, jest większością. – Oficjalnie w Kirgistanie jest wolność religijna, co gwarantuje konstytucja. Ale działa policja ds. religii, która kontroluje np. naszą parafię. Chcą wiedzieć, czy na msze chodzą Kirgizi i Uzbecy. Jeśli będą nawrócenia, to mogą być konsekwencje. Wyznawcy Allaha uważają, że jak ktoś jest muzułmaninem, to do końca życia ma nim zostać – mówił mi ks. Malinowski.

Muzułmanka wsiada do mercedesa. – Druga kobieta poszła tylko na dworzec po bagaż i zaraz przyjdzie – mówi elegancik. I rzeczywiście krótko potem widzę starszą Kirgizkę, która z bagażem spieszy się, idąc przez pobliski dworzec autobusowy w kierunku taksówek. Po drodze wdeptuje w końskie łajno, ale szybko czyści obuwie. Przenosimy plecaki z toyoty do mercedesa. W końcu są wszyscy pasażerowie i ruszamy. – Zapłać mi 2600 somów [153 zł] – mówi do mnie kierowca, podjeżdżając na stację benzynową, by zatankować samochód. Zgadzam się zapłacić 1000 somów, reszta w Biszkeku. I to było dobre posunięcie, bo potem w stolicy elegancik chciał wymusić dopłatę za dowiezienie do hotelu, ale po krótkiej wymianie zdań zrezygnował ze swojego żądania, bojąc się prawdopodobnie, że mu nie zapłacę całej reszty. Oczywiście w samochodzie nie było klimatyzacji.

REKLAMA