Korwin-Mikke: Zezłomować III RP

REKLAMA

Po katastrofie pod Szczekocinami napisałem: W normalnym kraju po dwóch dniach odbywa się rozprawa sądowa, na której sędzia, w oparciu o opinię naczelnika odcinka, ustala, czy winien był pijany nastawniczy, czy może najnowocześniejszy, otrzymany za darmo od Unii lub kupiony wskutek wręczenia łapówki system komputerowy. Jest skandalem, że tą sprawą zajmuje się siedmiu (!) prokuratorów. Każdy powinien wiedzieć, że już sześć kucharek wystarcza, by zagłodzić ludzi.

Po dwóch dniach jeden z Siedmiu Wspaniałych wydał komunikat, że wnioski prokuratury w sprawie tej katastrofy będą znane najwcześniej za rok! Jednocześnie trwała już rozprawa. Przed Najwyższym Sądem – bo w d***kracji Najwyższym Sędzią jest tzw. Opinia Publiczna – a jej służą kapłani zwani dziennikarzami. I opinia publiczna już wie, że winien był nastawniczy, który źle przerzucił wajchę.

REKLAMA

Takie rzeczy się zdarzają. Dyżurni ruchu, nastawniczowie – to zwykli prości ludzie, a nie na przykład kontrolerzy powietrzni czy „czerwone berety”. Ale nawet profesorowie uniwersytetu postawieni w takiej sytuacji też mogą się kropnąć. Ja chciałbym jednak spytać: w którym wieku żyjemy? Bo gdyby kolej żyła w XXI wieku, to za 1‰ (jeden promille) sum, które można by uzyskać ze sprzedaży kompletnie zbędnych kolejom terenów, można by skonstruować systemik z nadajnikiem i odbiornikiem na każdej lokomotywie, który informowałby maszynistów, że są przeciwbieżnie na tym samym torze, że doganiają inny pociąg (i jaka jest od niego odległość – w metrach i w sekundach) – a jeśli między tymi pociągami jest jakaś zwrotnica, to alarmowałby nastawniczego, by sprawdził, czy przełożona jest właściwie. Dla programisty potrafiącego ułożyć średnio skomplikowana grę komputerową to mięta z bóbrem.

Jednak w tej sprawie działa XIX-wieczny prymityw – tyle że nieco zdezelowany. W XIX wieku jeszcze działał przyzwoicie, w XX wieku działał – i kolejarze uważają, że skoro tak, to i w XXI wieku działać będzie.

Pamiętam mój szok, gdy jako członek Komisji Obrony Narodowej odwiedziłem bazę okrętów wojennych. Przekonałem się z przerażeniem, że warte dziesiątki milionów okręty pilotowane są przez kapitanów siedzących na twardym, nie umocowanym zydlu i mających przed sobą kompletnie bez wyobraźni porozmieszczane suwaki. Pomijam tu kwestię, czy ten okręt w ogóle był do czegokolwiek potrzebny – bo nie posiadał antyrakiet ani nawet systemu elektronicznej osłony, więc jego dowódca z filozoficznym spokojem mówił, że w razie wojny marynarze nie powinni w ogóle wchodzić na pokład, bo okres życia tego okrętu to jakieś 15 minut. Tyle czasu zajmie rakiecie przeciwnika dolecenie i zatopienie. Zakładając oczywiście, że nieprzyjacielowi będzie chciało się marnować dobrą i kosztowną rakietę na zatapianie żelaznej skrzyni. Ale też z trzeciej strony należy pamiętać, że przemysł zbrojeniowy też chce zarobić, daje łapówki komu trzeba – więc wrogowie mogą mieć instrukcje, by – nie oglądając się na koszty – strzelać.

Przypomniałem sobie też powódź na Dolnym Śląsku. Powodzianom musiały nieść pomoc jednostki Obrony Terytorialnej Kraju. Niestety, posiadane przez OTK łodzie były za ciężkie (pochodziły z demobili po II wojnie światowej), a pontony były dziurawe, bo dostawcy z góry zakładali, że nikt tym nigdy nie będzie pływał – więc po co śrubować jakość? Lepiej dać łapówkę. Jeszcze śmieszniej było wtedy z łącznością. Wszystkie jednostki OTK posiadały radiotelefony – jednak albo ludzie nie umieli się nimi posługiwać, albo… też nie działały. Paradoks polegał na tym, że ratowani posiadali telefony komórkowe, które – nic nie wiedząc o powodzi – działały świetnie i służyły pomocą ratownikom, którzy nie potrafili porozumieć się między sobą. Ktoś jednak na tym zarabia.

20 lat temu Wybitny Autor „Najwyższego CZASU!”, kol. Wojciech Grzelak – mieszkający wtedy w Jeleniej Górze, a nie na Ałtaju – wpadł na pomysł zbudowania w Jeleniej Górze lotniskowca (na rzece Bóbr). Lotniskowiec pływać po Bobrze by nie pływał, to jasne – ale jego budowa dałaby zyski miejscowym przedsiębiorcom, hutnikom, stalownikom, zbrojmistrzom itd. oraz oczywiście wojskowym. Pomysł kol. Grzelaka się przyjął – III Rzeczpospolita postanowiła wybudować korwetę „Gawron”. Budowano ją 10 lat – i dała zarobić miejscowym przedsiębiorcom, hutnikom, stalownikom, zbrojmistrzom oraz oczywiście wojskowym. Pływać to ona nie będzie – bo postanowiono tę korwetę in spe zezłomować. I znów ktoś na tym zarobi. Państwo łaskawie zechcą zauważyć, że wspólną cechą tych sytuacyj jest to, że pieniądze wydawała III Rzeczpospolita. Zezłomowanie „Gawrona” to krok w dobrym kierunku. Ale najważniejsze to oddać na złom (odziedziczone jeszcze po II RP i PRL-u) instytucje polityczne III Rzeczypospolitej i Unii Europejskiej.

REKLAMA