Książeczki mieszkaniowe czyli Amber Gold z PRL

REKLAMA

Zakładane w ostatnich dwóch dekadach PRL-u książeczki mieszkaniowe po 1989 roku stały się gigantycznym oszustwem, które swoimi rozmiarami przewyższa niedawną aferę Amber Gold. Polacy potracili wieloletnie oszczędności. Mieszkania otrzymywali głównie ludzie dobrze ustosunkowani wobec władzy, a na dodatek w III RP Sąd Najwyższy zalegalizował tę krzywdę, odrzucając możliwość waloryzacji wkładów.

Jak czytamy na stronie Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Posiadaczy Książeczek Mieszkaniowych PKO BP z lat 1970-1989, które zarejestrowano w 2013 roku po wieloletnich staraniach, książeczki mieszkaniowe systematycznego oszczędzania pojawiły się w Polsce pod koniec lat pięćdziesiątych. Dla tych Polaków, którym mieszkania nie zaoferowała gmina lub zakład pracy, nie było wtedy innej drogi do własnego M. Niektórzy mieli świadomość, że w kolejce będą stali nawet kilkanaście lat. W praktyce czekali nawet i po 20, ale w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych, a nawet osiemdziesiątych posiadacze książeczek nie martwili się przynajmniej tym, że zgromadzone pieniądze przepadną, bowiem wkłady mieszkaniowe były objęte gwarancją pokrycia realnej wartości kosztów budowy mieszkania o powierzchni użytkowej 44 m2. W latach osiemdziesiątych kolejki „książeczkowców” po mieszkania spółdzielcze były już tak długie, że na mieszkanie trzeba było czekać… 15-20 lat. W latach dziewięćdziesiątych praktycznie zlikwidowano spółdzielcze budownictwo. Mimo to PKO BP nadal zachęcał, aby rodzice dzieciom, dziadkowie wnukom, a młodzi małżonkowie dla siebie wciąż zakładali książeczki mieszkaniowe! System systematycznego oszczędzania działał ponad 50 lat, włączyło się w niego ponad 7 mln Polaków, a ponad 3,5 mln miało dzięki niemu własne cztery kąty. W najgorszej sytuacji znaleźli się jednak ci, którzy przystąpili do systematycznego oszczędzania jako ostatni – w latach 1970-1989 i później. Mimo to, nie widząc alternatywy, ludzie składali pieniądze na książeczkach, wierząc w reanimację systemu.

REKLAMA

Jak krzywdzi PRL i III RP

Okres oczekiwania na mieszkanie był długi, więc ludzie zakładali książeczki mieszkaniowe swoim dzieciom od urodzenia (było to możliwe od 1978 roku). Na M-1 trzeba było uzbierać ówczesne 23 tysiące zł, na M-2 – 28 tysięcy zł, na M-3 – 35 tysięcy zł, a M-4 – 46 tysięcy zł. W 1984 roku bank PKO zażyczył sobie dopłaty do 60 tysięcy zł pod sankcją, że zerwie umowy oszczędnościowe, ponieważ w przeciwnym wypadku rzekomo nie opłacało mu się prowadzić tych rachunków. – Na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych był wyż demograficzny i ogromna liczba dzieci. Przybywało rodzin, które wraz z dziećmi miały bardzo ciężkie warunki mieszkaniowe. Ludzie ci uwierzyli w to, że zakładając Książeczki Mieszkaniowe PKO BP i wpłacając wkład od urodzenia, mogą własnym dzieciom zapewnić w ten sposób lepszy start w życie – mówi w rozmowie z „Najwyższym CZASEM!” Andrzej Kubasiak z Krakowa, szef Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Posiadaczy Książeczek Mieszkaniowych PKO BP z lat 1970-1989. – Moje dzieci nie miały czasem nawet na chleb, ale wielkimi wyrzeczeniami dopłaciłem do 60 tysięcy zł na mieszkania dla córek. To była duża kwota. Jako pracownik techniczny zarabiałem wtedy ok. 2300 zł, można więc policzyć, jak długo trzeba było odkładać, a przecież trzeba było normalnie żyć. Przez siedem lat nasza czteroosobowa rodzina mieszkała na 12 m2. Dlatego z całą determinacją zbierałem te pieniądze na mieszkania dla dzieci, żeby one, wchodząc w życie, miały dobry start. I to obiecywał Gierek – opowiada Kubasiak. – Po zmianie systemu i władzy w Polsce w 1989 roku oraz denominacji w 1995 roku okazało się, że te 60 tysięcy zł warte jest… 6,23 zł (nawet na lody za mało)! Do tych 6,23 zł dodawano premię gwarancyjną w wysokości 6-12 tysięcy zł, co jest śmieszną sumą, bo przy podpisywaniu umowy (1970-1989) była klauzula, że państwo gwarantuje te wkłady. To są grosze w porównaniu z tym, co ludzie realnie wpłacali – podkreśla. – Kilkadziesiąt lat temu zawarliśmy z państwem umowę, że jeżeli uzbieramy pełną kwotę pieniędzy, otrzymamy za to mieszkanie. Gwarancją tych książeczek było państwo – mówił kilka lat temu w „Tygodniku Solidarność” Bolesław Natanek, prezes krakowskiego Stowarzyszenia Oczekujących na Mieszkanie. – Posiadacze książeczek mieszkaniowych zostali jakby zapomniani przez władzę, a to, co nam się w tej chwili proponuje za trzydzieści parę lat oszczędzania, zakrawa na kpinę – uważa. – Państwo podjęło niegdyś wobec obywatela wpłacającego ogromne pieniądze na książeczkę mieszkaniową pewne zobowiązanie. Tymczasem w trakcie trwania umowy zmieniło reguły gry – dodaje.

Także internauci na różnych forach szeroko komentują tę sprawę w sieci, potwierdzając słowa Kubasika i jednocześnie oskarżając państwo polskie o wielkie oszustwo. „Problem jest taki, że na mojej książeczce w 1987 roku był wpłacony pełny wkład na mieszkanie, a dzisiaj pracownik banku wyliczył mi, że dostanę ok. 6 tys. zł. Na co to wystarczy? Po prostu państwo nas okradło. Trzeba walczyć o waloryzację wkładów i odsetek” – napisał na internetowym forum
{Robertos1983}. „Też mam książeczkę, mama dopłaciła i jest jakieś 20 tys., a pewnie powinno być jakieś 200 tys. po tych cholernych denominacjach” – napisał {karolink}. „Mam książeczkę z 1989 roku i mieszkania za to nie kupię. Rodzice chcieli mi pomóc zdobyć mieszkanie w przyszłości, ale niestety w tym kraju jesteśmy tylko okradani i zamiast młodym pomagać, to podkłada im się nogi” – napisała {Marta}. „Najbardziej żal mi naszych rodziców (założycieli książeczek) ze względu na to, że to oni oszczędzali pieniądze i nie raz odmawiali sobie co bądź swoich własnych zarobionych pieniędzy” – napisała {AD1987}. „Ja w 1986 roku miałam na książeczce mieszkaniowej cały wkład na M-4. Dlaczego teraz mam dostać parę groszy? Według mnie to powinnam mieć możliwość otrzymania mieszkania. (…) Dalej mam książeczkę i powinnam za nią kupić mieszkanie nawet na rynku wtórnym. Odkładałam pieniądze, a one zostały mi po prostu zabrane” – pisze {Golka}.
Książeczki mieszkaniowe PKO BP miały być rozwiązaniem problemów mieszkaniowych w Polsce. Miały określać potrzeby mieszkaniowe i rozłożyć je w czasie. W rzeczywistości mieszkania dostawali poza kolejką milicjanci, żołnierze, usłużni prokuratorzy, sędziowie, działacze partyjni, naukowcy, szeroko pojęta klasa robotnicza, dziennikarze, wyżsi urzędnicy, zarządy spółdzielni i inne osoby ustosunkowane w reżimie. Po 1989 roku dołączyli do nich działacze „Solidarności”. Od pozostałych albo żądano łapówek, albo mieli czekać. Aż doczekali się upadku PRL i nadejścia III RP. – Okazało się, że dzięki III Rzeczypospolitej zamiast mieszkań zapewniliśmy naszym dzieciom piekło. Sąd Najwyższy oddala wszelkie pozwy, gdyż jest ustawa, która to blokuje. Rzecznik Praw Obywatelskich odpisuje, że jest to sprawa… marginalna. Bo przecież naraziłoby to skarb państwa na ogromne koszty. Czyli nam się nie należy, bo naraziłoby to skarb państwa na duże koszty – oburza się Kubasiak.

Chodzi o miliardy

Ustawa z 1990 roku zmieniająca kodeks cywilny wprowadziła artykuł 358¹, określający warunki stosowania tzw. sądowej waloryzacji świadczeń pieniężnych. Jednak ustawodawca zdecydował, że artykuł ten nie ma zastosowania m.in. do kwot zdeponowanych na rachunkach bankowych. Celem tej regulacji była „ochrona” budżetu państwa i państwowych banków przed wypłatą zwaloryzowanych wkładów bankowych. W praktyce przepis ten wykorzystywany jest najczęściej do oddalania roszczeń o waloryzację wkładów zgromadzonych na książeczkach mieszkaniowych. Ostatecznie wszelkie wątpliwości rozwiała na niekorzyść posiadaczy książeczek uchwała Sądu Najwyższego z 1993 roku, która wyraźnie stanowi, że wkład zgromadzony na mieszkaniowej książeczce oszczędnościowej, jak i premia gwarancyjna należna posiadaczowi książeczki nie podlegają waloryzacji na podstawie art. 3581 § 3 kodeksu cywilnego. – Nikt nie był w stanie przewidzieć, że w cywilizowanym podobno państwie, jakim jest Polska, ci ludzie, którzy objęli władzę na zasadach ustalonych w Magdalence, złamią wszelkie umowy społeczne, które w cywilizowanych państwach obowiązują nawet jak systemy się zmieniają – mówi Kubasiak.

Jednak posiadacze książeczek nie chcą się zgodzić na taką interpretację przepisów i próbują walczyć w sądach, choć prawo rzuca im kolejne kłody pod nogi. – Jesteśmy ubezwłasnowolnieni, ponieważ sąd żąda 5 procent wartości sporu. Jeśli zsumowałoby się wszystkich ludzi (1,2 mln) razy wartość obecnych 60 tysięcy zł plus odsetki, to są to olbrzymie sumy. Nas na to nie stać. Po drugie: zamierzamy obalić prawo, które uniemożliwiło waloryzacje książeczek mieszkaniowych. W efekcie w wyniku inflacji i dewaluacji złotówki okazało się, że nasze wkłady mieszkaniowe, na które trzeba było w latach osiemdziesiątych pracować latami, teraz warte są po denominacji… 6,23 zł! Przez dziesiątki lat bank PKO BP obracał tymi pieniędzmi, pożyczając je na wysoki procent, i to mając pewność, że nikt ich nie wyciągnie, i nadal obraca! – mówi Kubasiak. – Przecież gdyby te pieniądze zostały zwaloryzowane i uczciwie ludziom wypłacone, to poszłyby one tylko na budownictwo i pozostały w kraju. Zacząłby się boom budowlany – dodaje.

Niestety jako zwykli obywatele „książeczkowcy” nie mogą poskarżyć się do Trybunału Konstytucyjnego. – Jedyny poseł, który chce nam pomóc, to Andrzej Duda z PiS, który zobowiązał się przedłożyć to na posiedzeniu klubu parlamentarnego PiS i zebrać podpisy 50 posłów, aby sprawa mogła trafić do TK. Jarosław Gowin nie odpowiada na listy polecone, zignorował nas; nie pomogli nam też Zbigniew Ziobro ani posłanka Barbara Bubula, dawniej z PiS, mimo że nam obiecywali – opowiada Kubasiak. Dlatego założyli stowarzyszenie, które chce walczyć o waloryzację wkładów i odsetek. Plan jest taki, że członkowie stowarzyszenia, których jest na razie około 200, chcą oddać do sądu sprawę, na co zbierają fundusze. – Trzeba zapłacić koszty sądowe, koszty posądowe, adwokatów. W obu instancjach na pewno przegramy, bo sądy trzymają stronę rządu i ustaw uchwalonych przez Sejm. Ale jak przejdziemy całą ścieżkę sądową, to będziemy mogli iść do Strasburga, gdzie przedstawimy problem wszystkich poszkodowanych – mówi Kubasiak.

O jaką kwotę jest walka? Jeśli przyjąć, że problem dotyczy 1,2 mln Polaków, którzy mieli uzbierane pieniądze na mieszkanie o powierzchni średnio 44 m2, a aktualnie jeden metr kwadratowy mieszkania oddanego do użytku kosztuje ponad 4200 zł, to 1,2 mln takich mieszkań ma łączną wartość 222 mld zł! To więcej niż ostatnio ukradziono z OFE i więcej niż 2/3 rocznych wydatków budżetu Polski. Nie mówiąc o odsetkach. Kubasiak liczy skromniej: „państwo nie musi tych środków na jeden raz wypłacać, może rozłożyć je na trzy-pięć lat. Zamiast wydawać 110 mld zł na militarne zabawki, może wydać tylko 50 mld, a 60 mld przeznaczyć na waloryzację książeczek mieszkaniowych PKO BP”. W związku z tym Ogólnopolskie Stowarzyszenie Posiadaczy Książeczek Mieszkaniowych PKO BP z lat 1970-1989 apeluje do posiadaczy książeczek mieszkaniowych: „Poszukajcie po szufladach i zgłaszajcie się. Im nas więcej, tym łatwiej osiągniemy cel”.

REKLAMA