Rośnie apetyt żyjących z podatków

REKLAMA

Prezydenci największych polskich miast oraz prezesi państwowych spółek zarabiają miliony złotych mimo funkcjonowania tzw. ustawy kominowej. Jak zahamować apetyt żyjących z podatków?

Mniej niż 13 tys. złotych – tyle powinna wynosić maksymalna miesięczna wysokość wynagrodzenia prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz, zgodnie z ograniczeniami nałożonymi w myśl tzw. ustawy kominowej. „Powinna”, ponieważ ustawa jest notorycznie omijana, a zarobki urzędników i prezesów firm z przeważającym udziałem skarbu państwa idą w miliony złotych.

REKLAMA

Zgodnie z treścią ustawy „o wynagradzaniu osób kierujących niektórymi podmiotami prawnymi” z 2000 roku, maksymalne zarobki to: trzykrotność (dla osób zatrudnionych w państwowych jednostkach budżetowych – z wyjątkiem organów wymiaru sprawiedliwości i administracji publicznej), czterokrotność (dla zatrudnionych w spółkach, w których skarb państwa ma 50 proc. lub mniej akcji oraz w samorządowych jednostkach organizacyjnych) lub sześciokrotność (dla zatrudnionych w jednoosobowych spółkach prawa handlowego utworzonych przez skarb państwa, spółkach, gdzie udział skarbu państwa lub jednostek samorządowych jest większy niż 50 proc. akcji) przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw, ogłoszonego przez Główny Urząd Statystyczny w czwartym kwartale roku poprzedniego.

Można zakładać, że ogłaszanie jak najwyższych średnich zarobków pod koniec każdego roku leży w interesie sektora publicznego, jednak kreatywność polskiej administracji i szefostwa spółek skarbu państwa już dawno uporała się z omijaniem tych regulacji.

Gruby portfel prezydenta

W ostatnim czasie spore zainteresowanie wzbudziła tzw. lista prezydentów, zawierająca nazwiska najbogatszych prezydentów polskich miast. Powstała na bazie danych opublikowanych przez urzędy miejskie. Podstawowe zarobki z tytułu bycia prezydentem są oczywiście porównywalne (mniej niż 13 tys. złotych miesięcznie), niemniej lista dodatków i sposobów dorabiania jest imponująca.

Największe roczne zarobki ma bezapelacyjnie prezydent Krakowa – ok. 160 tys. złotych za pracę w urzędzie miasta plus ponad 280 tys. złotych za pracę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Drugie miejsce przypadło prezydent stolicy – Hannie Gronkiewicz-Waltz. Do 166 tys. zł zarobionych w urzędzie miasta trzeba dodać 103 tys. za wykłady na Uniwersytecie Warszawskim. Powyższe kwoty są (zgodnie z oświadczeniem prezydent Warszawy) kwotami brutto.

Wysokie kwoty płynące na konta prezydent Warszawy i prezydenta Krakowa sprawiły, że włodarze pozostałych miast w rankingach przygotowanych przez „Super Express”, „Fakt” czy „Gazetę Wyborczą” zostali daleko w tyle. Jedynie prezydent Poznania, Jacek Jaśkowiak, zbliżył się do powyższej dwójki – do swoich 105 tys. za pracę w urzędzie miasta dodać może 68 tys. złotych, które zarabia, zasiadając w zarządzie Szklarskiej Poręby Sport (to spółka zajmująca się m.in. zarządzaniem stadionem lekkoatletycznym wraz z przyległym ośrodkiem sportowym – czytamy na ich stronie internetowej).

Krezusi z państwowych spółek

Idące w setki tysięcy roczne wynagrodzenia płynące z państwowych uczelni do kieszeni prezydentów dwóch największych miast nie mogą się jednak mierzyć z kwotami, jakie spływają do kieszeni szefostwa państwowych spółek. Oprócz „podstawy”, wynikającej z ograniczeń ustawy kominowej, za pośrednictwem kontraktów menadżerskich prezesi potrafią zarabiać nawet kilka milionów złotych.

Jeszcze kilka lat temu głośno było o wynikach, jakie uzyskiwał były prezes PGE, jednak – jak podała „Gazeta Wyborcza” – nowy rekord w wysokości zarobków w sektorze publicznym może należeć do prezesa Orlenu. W 2014 roku zarobił on 1,674 mln złotych podstawy oraz 1,24 mln złotych premii za rok 2013. W sumie niemal 3 mln złotych! Jednocześnie za rok 2014 premia, jaką ma otrzymać, wynieść może aż 1,6 mln złotych. Takich wyników nie udałoby mu się osiągnąć, gdyby nie fakt, iż obecny udział skarbu państwa w Orlenie to już niecałe 30 proc. – a tym samym zarząd nie musi się natrudzić, by ominąć ustawę kominową.

Ministerstwo Skarbu Państwa, mimo licznych interwencji mediów i polityków, nie widzi problemu, by obok podstawowego wynagrodzenia (w tym przypadku jest to sześciokrotność średniej pensji w sektorze przedsiębiorstw) zarabiano „bokami”. To właśnie przykład spółek skarbu państwa pokazuje największą lukę w ustawie kominowej – kontrakty z spółkami-„wnuczkami” (drugi stopień zależności).

Prawny bubel

„Ustawa kominowa to wytwór polityków chcących pokazać wyborcom iluzję sprawiedliwości społecznej, której i tak nie ma” – komentował wyniki zarobków szefów państwowych firm Andrzej Sadowski, prezydent Centrum im. Adama Smitha.

Ustawa kominowa to także przykład tego, jak dużą kreatywnością potrafią wykazać się Polacy. Przykładem niech będą opisane przez „Wyborczą” spółki zależne Lotosu, które zarejestrowane są w Norwegii. Zgodnie z treścią ustawy, są one wyjęte spod jej regulacji. Czy zatem ustawa kominowa powinna dalej istnieć, by „obłaskawiać” wyborców historią o maksymalnych zarobkach w sektorze państwowym? Wnioski nasuwają się same, a „ciemny lud” już tego nie kupi.

REKLAMA