Spadające sondaże wprowadziły nerwowość w partii Kaczyńskiego

REKLAMA

Aby Macierewicz zrezygnował ze swojego pupila, musiał głos zabrać sam „Naczelnik Państwa”, czyli Kaczyński. Wcześniej po Misiewiczu „przejechał” się nawet sam prezydent Andrzej Duda. Formalny zwierzchnik armii rozpoczął publiczną wymianę listów z szefem MON. Duda ewidentnie dał do zrozumienia opinii publicznej, że delikatnie mówiąc, dystansuje się od polityki szefa MON, i żądał od niego wyjaśnień. Dziś właśnie pozycja Macierewicza wydaje się najbardziej zagrożona w rządzie.

Tkwi on na stanowisku już tylko dzięki swojej ogromnej wiedzy i dostępowi do materiałów, które dla wielu z obecnej władzy są niewygodne. Właśnie wiedza Macierewicza ma być tym, co ma uchronić go przed dymisją i pozwolić, by całe zamieszanie skończyło się tylko „przeczołganiem”. Według innych polityków PiS, ciśnienie na dymisję Macierewicza jest jednak zbyt duże, a on sam nie zrobi użytku z wiedzy, gdyż pogrążenie własnego obozu politycznego niewiele by mu dało.

REKLAMA

Starcie pod dywanem

W opisie politycznej wojny domowej w PiS nie może zabraknąć nieśmiertelnego cytatu ze Stefana Kisielewskiego, który komentując walki frakcyjne wśród komunistów, używał metafory „walka buldogów pod dywanem”. Niby nic się nie dzieje, ale co jakiś czas wypada spod dywanu trup. Ostatnio „Newsweek” opisał walkę między ludźmi ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry a środowiskiem rosnącego w siłę wicepremiera Mateusza Morawieckiego.

Konfliktów między stronami było dużo, ale jeden był szczególnie głośny – oto ludzie Morawieckiego odwołali z funkcji prezesa PZU Michała Krupińskiego, uchodzącego za członka drużyny Ziobry. W PZU za kadencji Krupińskiego znalazła pracę nie tylko żona Ziobry, Patrycja Kotecka, ale także jego brat, Witold Ziobro, i całe stadko „ziobrątek” – jak nazywani są stronnicy ambitnego ministra. Ponoć to właśnie ów szturm na posady miał przesądzić, iż Jarosław Kaczyński wyraził zgodę na dokonanie zmian. I co ciekawe, zmiany akceptował tylko on, a nie premier Beata Szydło, która uchodzi za sojusznika Ziobry w starciu z Morawieckim. Ziobrę wspiera też wpływowy senator Grzegorz Bierecki, twórca systemu kas oszczędnościowo pożyczkowych SKOK, mający stadko „własnych” dziennikarzy (tygodnik „wSieci”, portal „wPolityce”).

Aby pokazać poziom skomplikowania relacji w partii, warto przyjrzeć się relacji w trójkącie prezydent-premier-Ziobro. O ile prezydent wspiera w walkach frakcyjnych premier Szydło (byłą szefową jego kampanii), to między nim a sojusznikiem pani premier – Zbigniewem Ziobrą – relacje już są bardzo napięte. Mają one wywodzić się z żalu, iż „wychowanek” Ziobry – Duda – przeskoczył swojego mentora w drodze do Pałacu Prezydenckiego. Gdzieś co jakiś czas padają „strzały zza węgła” – jak było np. w przypadku ataku na zaufanego człowieka Kaczyńskiego, Leonarda Krasulskiego. Serię negatywnych artykułów w „Fakcie” inspirowały właśnie środowiska wewnątrzpartyjne chcące „oczyścić” miejsce wokół Kaczyńskiego ze starych zaufanych ludzi.

Przedwczesna radość

Czytając teksty w „Gazecie Wyborczej”, „Polityce” czy „Newsweeku”, można by odnieść wrażenie, że o to nadszedł czas przełomu, zaraz PiS się rozsypie, a „mądrzy i rozumni ludzie” odzyskają władzę. I oczywiście wymierzą sprawiedliwość pisowskim wichrzycielom. Ta radość jest daleko przedwczesna. Nie chodzi tylko o fakt, iż korzystne dla opozycji sondaże wykonały instytuty badania opinii publicznej mające na koncie parę spektakularnych „wtop”, ocierających się o manipulację. Chodzi o to, że analizując te wyniki, można jedynie zauważyć, iż sukces Donalda Tuska pozwolił Platformie przejąć sporą część elektoratu Nowoczesnej.

A PiS zaledwie spadło o kilka punktów, co dwa i pół roku przed wyborami niewiele znaczy. Analitycy salonu zapominają, że PiS nie wygrało wyborów jakąś ogromną przewagą, a samodzielne rządy bardziej niż sobie zawdzięcza „Gazecie Wyborczej”, która promując komunizującą partyjkę Razem, wyrzuciła postkomunistów z SLD z Sejmu, zwiększając liczbę mandatów dla PiS. Obecnie opozycja już oficjalnie myśli o scenariuszu, w którym wracający do krajowej polityki po kolejnej kadencji Donald Tusk poprowadzi ją do wyborczego zwycięstwa. Jednak pokładanie nadziei w jednym człowieku to słaba gwarancja wyborczego sukcesu.

W całym tym zamieszaniu wszystkim umknęło parę ewidentnych sukcesów obecnego rządu. Otóż deficyt budżetowy był najniższy od 2007 roku, a w pierwszych miesiącach roku rząd notuje o ponad 20 proc. wyższe wpływy z VAT i ma nadwyżkę budżetową. Jak skomentował to żartobliwie mój znajomy funkcjonariusz zajmujący się walką z przestępczością zorganizowaną: wygląda na to, że o ile politycy Platformy profesjonalnie kradli miliardy państwowych pieniędzy, to główne „wałki” PiS sprowadzają się do rozdawania państwowych posad osobom niekompetentnym, czego w zasadzie w bilansach nie widać. – To nie tak, że oni by nie chcieli – tłumaczy. – Oni po prostu nie wiedzą, jak zrobić dobre szacher-macher.

REKLAMA