Jak UE nacjonalizuje dzieci

REKLAMA

Pieniądze wydane z Unii Europejskiej na „pomoc dla rodzin” sprawiły, że opieka społeczna zabiera z polskich domów coraz więcej dzieci. W najbliższej przyszłości „opiekunowie” rodzinni mają dostać większe uprawnienia i szerszy zakres zadań. A to może szybko doprowadzić do dramatów tysięcy polskich rodzin.

W środę 27 czerwca br. przed Sądem Rejonowym w Bytomiu rozpoczął się precedensowy proces. Hamburski Jugendamt (Urząd
ds. Młodzieży) domaga się, aby polski sąd zdecydował o wydaniu niemieckiej rodzinie zastępczej dwójki dzieci małżeństwa G. Małżeństwo to w 2007 roku wyjechało do Niemiec, aby poprawić byt materialny swój i dzieci. W 2011 roku – wskutek donosu jednego z sąsiadów – dziećmi zajęła się opieka społeczna, która zwróciła się do sądu, aby odebrał rodzicom prawa rodzicielskie. Sąd w Hamburgu przychylił się do tego wniosku, kazał odebrać dzieci i umieścić je w domu dziecka. Zapadło również postanowienie zezwalające rodzicom na kontaktowanie się z dziećmi raz na tydzień, a potem jeszcze rzadziej. Chłopcy bardzo tęsknili za rodzicami i skarżyli się na złe warunki w domu dziecka. Zdesperowani rodzice podjęli więc dramatyczną decyzję. Podczas kolejnego widzenia zabrali dzieci i wrócili do Polski. W świetle niemieckich przepisów było to porwanie, ponieważ w tamtej chwili nie mieli już praw rodzicielskich. Małżonkowie G. wrócili do Bytomia, a w ślad za nimi podążył Jugendamt. Jego pracownicy złożyli w sądzie wniosek o odebranie małżeństwu G. dzieci i wydanie ich niemieckiej rodzinie zastępczej. Sprawa jest precedensowa, ale tylko częściowo. Precedens polega na tym, że po raz pierwszy w polskim sądzie o odebranie dzieci polskiej rodzinie walczy niemiecki Jugendamt. Jednak sprawa jest typowa o tyle, że co roku sądy w Polsce decydują o odebraniu rodzicom dzieci.

REKLAMA

W sierpniu 2009 roku Sąd Okręgowy w Poznaniu podjął decyzję o odebraniu rodzicom małej Róży. W efekcie niemowlaka odebrano karmiącej matce. W enigmatycznym uzasadnieniu sąd stwierdził, że kierował się „dobrem dziecka, przy pasywności matki w sprawowaniu opieki rodzicielskiej oraz braku czasu u ojca dziecka”. Dla sądu nie było argumentem przekonywującym nawet to, że rodzice małej Róży wychowali wcześniej już troje dzieci, którym wiodło się całkiem dobrze. W uzasadnieniu swojej decyzji sąd wskazał również, że nie jest pewien, czy matka poradzi sobie z wychowaniem dziecka, bo kilkanaście lat wcześniej chorowała na depresję. W styczniu 2011 roku sąd w Poznaniu odebrał prawa rodzicielskie parze, gdyż uznał, że nie jest ona w stanie zagwarantować dziecku życia w godnych warunkach. W uzasadnieniu sąd wskazał, że rodzice mieszkali w bardzo ubogich warunkach i „nie byli ubezpieczeni” (sic!).

W Łodzi w 2011 roku sąd zdecydował się odebrać dziecko 14-letniej matce, twierdząc, że jest zdemoralizowana. W październiku 2011 roku sąd w Kołobrzegu odebrał dziecko matce, którą uznał – według sobie tylko znanych przesłanek – za niepełnosprawną umysłowo. Podobnych przykładów są setki.

Sąd wie lepiej

Jedna z najbardziej dramatycznych historii rozegrała się we wrześniu 2009 roku, gdy Sąd Rejonowy w Szamotułach (woj. wielkopolskie) podjął decyzję o odebraniu rodzinie Szwaków nowo narodzonej córeczki – też Róży. Stało się to po tym, jak do sądu wpłynęły dwa donosy – jeden sporządzony przez kuratora sądowego, drugi przez położną. Wynikało z nich m.in., że w domu jest brudno, a do wniosku takiego kurator doszedł, gdy zobaczył na stole okruchy chleba. To zaś wynikło faktu, że przed jego wizytą rodzina jadła śniadanie. Z kolei położna stwierdziła, iż przeprowadziła wywiad środowiskowy, z którego wynika, że matka może nie poradzić sobie z wychowaniem córki. Decyzja sądu wywołała konsternację, za Szwakami murem stanęła cała społeczność małego miasteczka, poparł ich nawet proboszcz. Zapewne tylko dzięki nagłośnieniu sprawy sąd II instancji anulował wcześniejszy wyrok i mała Róża mogła pozostać w domu z rodzicami i rodzeństwem. Jednak nie był to koniec sprawy. Podczas procesu w sądzie II instancji matka małej Róży dowiedziała się, że została w szpitalu wysterylizowana. Lekarze przecięli jej jajowody, aby więcej nie zaszła w ciążę. Upokorzona rodzina Szwaków skierowała sprawę do sądu i do prokuratury, ale wymiar „sprawiedliwości” i tym razem nie okazał się dla niej łaskawy. Prowadzący sprawę sędzia Paweł Legawiec (trzeba zapamiętać to nazwisko) uznał, że lekarze postąpili słusznie, bo poszkodowana Violetta Szwak mogła po raz kolejny zajść w ciążę. Wyrok ten trudno logicznie pogodzić z tym, że sterylizacja jest w Polsce zakazana.

Zabrany w piżamie

Wyrok sądu odbierający rodzicowi dziecko jest tylko urzędowym dokumentem. Co się dzieje, jeśli rodzice nie chcą go wykonać? Rozpoczyna się wówczas egzekucja przypominająca sceny znane z filmu Feliksa Falka „Komornik”. W marcu 2011 roku sąd w Obornikach (woj. wielkopolskie) zadecydował o odebraniu sześciorga dzieci Danucie Borzymowskiej – mieszkance wsi Nienawiszcz. Dlaczego? Sędziowie uznali, że dzieci mieszkają w złych warunkach, bo kobieta nie dokończyła urządzania łazienki w domu i nie wyremontowała kuchni. 15 kwietnia w jej domu pojawił się kurator w asyście pracowników opieki społecznej i zabrał dzieci. W rozmowie z lokalną prasą urzędnicy tłumaczyli, że zrobili wszystko, aby „rozstanie okazało się jak najmniej bolesne w skutkach” (sic!!!). Znacznie bardziej dramatycznie wyglądało odebranie pięcioletniego Piotrusia z Gdańska. Z domu matki zabrał go kurator sądowy w asyście policjantów i pracowników socjalnych.

W kwietniu 2011 roku Sąd Rejonowy w Pruszkowie zdecydował o odebraniu matce dwutygodniowego Filipka i umieszczeniu go w „pogotowiu opiekuńczym”. Decyzja zapadła po tym, jak matka chłopca dwa dni po porodzie wypisała się ze szpitala. Wypisała się, bo się bała, że urzędnicy odbiorą jej dziecko. A bała się dlatego, że kuratorka przez długie godziny namawiała ją, aby oddała dziecko do adopcji. Wyjście kobiety ze szpitala na własne żądanie (nie ma przepisu nakazującego pozostanie w szpitalu komuś, kto nie ma ochoty dłużej tam przebywać) sąd w Pruszkowie uznał za przesłankę uzasadniającą odebranie dziecka.

Politycznie poprawne przepisy

Polski kodeks rodzinny precyzuje możliwości odbierania dzieci rodzicom. Według jego zapisów, może to nastąpić na podstawie co najmniej jednej z czterech przesłanek. Chodzi o sytuacje, gdy rodzice np. karzą dziecko w sposób zagrażający fizycznemu i duchowemu zdrowiu dziecka, zmuszają dziecko do pracy nie odpowiadającej jego zdrowiu, skłaniają dziecko do popełnienia przestępstwa lub prowadzenia niemoralnego trybu życia, a także wywierają negatywny wpływ na dziecko. Już pobieżna lektura informacji na temat odbierania dzieci rodzicom (dostępne są choćby w internecie) pokazuje, że nie miał miejsca w Polsce ani jeden przypadek odebrania dziecka z powodu tego, że rodzice zmuszali je do pracy nie odpowiadającej jego zdrowiu. Problem jednak w tym, że wszystkie pozostałe zapisy są bardzo ogólne i oznaczają wszystko i nic. Można je dowolnie interpretować, co państwowej biurokracji stwarza monstrualne pole do nadużyć.

W 2011 roku miał miejsce przypadek, gdy sąd odebrał matce dziecko, gdyż kobieta zbyt dużo się modliła. I wyrok ten był teoretycznie zgodny z prawem, bo zbyt częstą modlitwę sąd może uznać właśnie za „wywieranie negatywnego wpływu na dziecko”. Z kolei na Podlasiu pół roku temu do kuratora sądowego wpłynął anonimowy donos zawierający prośbę o rozważenie „wystąpienia do sądu z wnioskiem o odebranie praw rodzicielskich” rodzicom 11-letniego Maćka. Poszło o to, że chłopiec wyraził w szkole swoje zdanie na temat nauczyciela jawnie demonstrującego swój homoseksualizm, a gdy wybuchła awantura, powiedział, że zdanie to wyniósł z rodzinnego domu. Kurator sądowy, na szczęście dla rodziców, nie skorzystał z sugestii zawartej we wniosku. Teoretycznie podstawą do odebrania dziecka może stać się nawet ukaranie go klapsem. Wystarczy jeśli kurator uzna to za „karę zagrażającą fizycznemu bezpieczeństwu” dziecka.

– Ogólnikowe zapisy w przepisach de facto pozostawiają sędziom i kuratorom dowolność w ich interpretacji – zauważa adwokat Waldemar P. Puławski – były prawnik, karnista. – A to sprawia, że każda decyzja sądu będzie zgodna z tym zapisem.

Donos i wszechwładza

Początkiem dramatu rodzinnego zawsze jest donos do sądu. Obowiązek napisania donosu prawo nakłada na kuratora sądowego i na pracowników opieki społecznej. Wyspecjalizowaną ich grupą są tzw. asystenci rodzinni, zatrudniani w każdym miejskim i gminnym ośrodku pomocy społecznej. Asystent rodzinny ma prawo bez wcześniejszego uprzedzenia wejść do dowolnego domu, aby zobaczyć, w jakich warunkach żyje rodzina. Gdy nie zostanie wpuszczony, może poprosić o pomoc policję. Asystent rodzinny ma prawo kontrolować wszystko, a swoją opinię wydaje według własnego widzimisię. Czyli za okoliczność przemawiającą za odebraniem dziecka może uznać np. nieposprzątany dom, niezrobione pranie lub dowolną inną rzecz, którą sobie wymyśli i która niekoniecznie musi istnieć w rzeczywistości.

Asystent, gdy jest z czegoś niezadowolony, pisze dla sądu donos. I sąd decyduje o odebraniu dziecka lub dzieci. Problem w tym, że sąd w ogóle nie bada, czy to, co taki urzędnik napisze, jest zgodne z prawdą. Rodzicom pozostaje więc walczyć w sądzie II instancji i liczyć, że trafią na wrażliwego, normalnego sędziego. Jednak i ta sytuacja wkrótce może ulec zmianie. Nowelizacja ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie zakłada zwiększenie uprawnień dla asystentów i „opiekunów” społecznych, którzy będą mogli odebrać dziecko natychmiast po stwierdzeniu (lub wymyśleniu sobie) jakiejś nieprawidłowości w funkcjonowaniu rodziny. Daje to biurokracji ogromną władzę nad rodziną.

Przykład idzie z Unii

Odbieranie dzieci rodzicom to moda wykreowana przez Unię Europejską – i od wielu lat konsekwentnie wdrażana w życie. We wrześniu 2011 roku sąd w Turynie postanowił odebrać dziecko rodzicom i oddać je rodzinie zastępczej, gdyż rodzice „są zbyt starzy”. Szokujące było jednak uzasadnienie wyroku sądu, które przywoływała włoska prasa. Sąd bowiem uznał, że rodzicami kierowała „narcystyczna chęć posiadania dziecka” (sic!). W uzasadnieniu czytamy: „Rodzice nigdy nie zastanowili się poważnie nad tym, że córka zostanie sierotą w młodym wieku, a wcześniej będzie zmuszona opiekować się sędziwymi rodzicami, którzy mogą zapaść na choroby powodujące mniejsze lub większe inwalidztwo, właśnie w momencie, w którym jako młoda dziewczyna będzie odczuwać potrzebę wsparcia ze strony swych rodziców”.

Ten szokujący wyrok został niestety wykonany, choć sympatia opinii publicznej była po stronie rodziny, a jej prawnicy dokonywali cudów, by prawne kuriozum w drugiej instancji sądu anulować.

Podobnych wyroków były dziesiątki. Uzasadnienie zawsze się znajdzie i nie zawsze ma wiele wspólnego z rzeczywistością.
Plaga odbierania dzieci rodzicom narasta. Wszystko wskazuje więc na to, że o ile Unia Europejska wytrzyma jeszcze dłużej niż rok, ostatnie miesiące jej istnienia zapiszą się w historii jako okres niewyobrażalnego strachu rodziców o dzieci. I niewyobrażalnych tragedii rodziców, którym dzieci te będą odbierane.

REKLAMA