Cukiernik: Odwołali prezydenta za podatek

REKLAMA

17 czerwca mieszkańcy Bytomia (woj. śląskie) odwołali w referendum Piotra Koja, rządzącego od 2006 roku prezydenta miasta z Platformy Obywatelskiej oraz całą radę miejską, zdominowaną przez tę samą partię. Za odwołaniem prezydenta i radnych opowiedziało się aż ponad 97 procent głosujących.

Bytom jest uważany za jedno z najbrzydszych miast na Górnym Śląsku. Hałdy powęglowe, zaniedbane tereny po kopalniane, dziurawe drogi, ponure poniemieckie kamienice, niszczejące mieszkania komunalne i górnicze familoki, wyglądające, jakby nigdy nie były remontowane – to wszystko sprawia przygnębiające wrażenie miasta zapomnianego. Z powodu rabunkowej gospodarki węglowej za czasów PRL-u budynki i ulice zapadają się (od 1949 roku śródmieście Bytomia obniżyło się nawet o 7 metrów!). To w bytomskiej dzielnicy Karb w zeszłym roku waliły się budynki z powodu szkód górniczych i trzeba było ewakuować kilkuset mieszkańców. W raporcie „Magnetyzm polskich miast” Bytom został uznany za najbardziej odpychające miasto w Polsce.

REKLAMA

Nie ma się więc co dziwić, że w ciągu ostatnich 25 lat liczba mieszkańców Bytomia zmniejszyła się z 240 tysięcy do 162 tysięcy obecnie, czyli o ponad 32 procent. Bezrobocie, głównie z powodu zamknięcia w mieście kilku kopalń węgla kamiennego przed wejściem Polski do Unii Europejskiej, od kilkunastu lat osiąga rekordowe poziomy. W tym roku bezrobocie w Bytomiu wynosi 20 procent, podczas gdy średnia w województwie śląskim to 10,7 procenta, a w sąsiednich Katowicach – zaledwie 4,8 procenta. Z Bytomia uciekają też inwestorzy, preferując lokowanie swojego kapitału w miastach ościennych. Byłemu już prezydentowi Kojowi zarzucano między innymi to, że za jego kadencji nie było w mieście nowych inwestorów. Wbrew woli mieszkańców zamykane są szkoły różnego szczebla, przedszkola i biblioteki. Zadłużenie miasta, choć nadal w stosunku do dochodów rocznych wynosi tylko około 25 procent, to w ostatnich latach gwałtownie wzrasta – w ciągu ostatnich pięciu lat zwiększyło się niemal sześciokrotnie – z 28,7 mln zł w 2007 roku do 165,1 mln zł w tym roku. Za rządów prezydenta Koja w latach 2007-2012 cena wody i odprowadzania ścieków wzrosła o ponad 65 procent. Do tego w tym roku doszedł tzw. podatek od deszczu w wysokości 4,86 zł za metr sześc. rocznie, który przelał czarę goryczy. A na co idą pieniądze podatników? 100 tysięcy zł wydano na „papierową” strategię promocji Bytomia. Znaczne sumy poszły na propagandową gazetę miejską, a placówką kulturalną najchętniej wspieraną przez władze miasta jest galeria „Kronika” związana z lewacką Krytyką Polityczną. – Doprowadzili miasto do ruiny, a ludzi do wszechobecnej nędzy. Zrujnowane kamienice, drożyzna wody, ciepła i podatek deszczowy – pisze kier, rozgoryczony internauta z Bytomia.

Wśród przyczyn zwołania referendum inicjatorzy wymieniają między innymi najwyższy poziom bezrobocia w regionie, szybko rosnące zadłużenie miasta, najwyższe w regionie podatki i opłaty, fatalną kondycję finansową spółek miejskich, likwidację szkół oraz fakt, że inwestycje miejskie realizowane są na kredyt, tak że w rzeczywistości kosztują niemal dwa razy więcej. Ponadto mieszkańcom Bytomia nie podoba się zły stan dróg i budynków w mieście oraz zbyt wysokie wynagrodzenie samego prezydenta, który według biuletynu „Bytom PO Koju” zarabia zaledwie 200 zł mniej niż prezydent Warszawy. – Zarzewiem konfliktu była chęć zlikwidowania bytomskiego Elektronika, czyli technikum nr 4, nazwana przez urząd miasta reorganizacją – opowiada „Najwyższemu CZAS-owi!” Janusz Wójcicki, jeden z inicjatorów referendum w sprawie odwołania prezydenta Bytomia i bytomskiej rady miasta. – Poza tym wprowadzono w skandalicznej formie bez odpowiedniej motywacji i w oderwanej od realiów finansowych możliwości mieszkańców opłatę od wód opadowych – dodaje. Dla porównania kilka razy większy Poznań zaplanował dochód z odprowadzania deszczówki na poziomie 3 mln zł, podczas gdy w ponad trzy razy mniejszym Bytomiu miało to być 20 mln zł rocznie. Ponadto inicjatorom nie podoba się skandaliczna sytuacja mieszkań komunalnych, w szczególności w centrum Bytomia oraz ogólny zły stan techniczny mieszkań, a w czasie zimowych mrozów niespełniająca swoich funkcji infrastruktura wodno-kanalizacyjna, która doprowadziła do licznych awarii.

W takiej sytuacji zawiązała się 5-osobowa grupa mieszkańców Bytomia, różnego wieku, różnych profesji w celu zorganizowania referendum o odwołanie prezydenta Koja i rady miejskiej zdominowanej przez PO. W pewnym momencie grupę zaczęli wspierać radni opozycyjni. Wniosek poparli też między innymi politycy Bytomskiej Inicjatywy Społecznej, PiS, SLD, Ruchu Palikota, a także NSZZ „Solidarność” i Związek Nauczycielstwa Polskiego, Związek Pracodawców Aglomeracji Górnośląskiej, Bytomski Klub Forum Młodych, Klub Emerytów. Ruszyła kampania pod hasłem „Ratujmy Bytom”. Przeciwko plebiscytowi opowiedziała się Platforma Obywatelska Piotra Koja i Stowarzyszenie Bytom Przyjazne Miasto wiceprezydenta Mariusza Wołosza, byłego wieloletniego działacza SLD.

Pomysłodawcom udało się zebrać 20,6 tys. podpisów za odwołaniem prezydenta i 18,6 tys. za odwołaniem rady miejskiej i na początku kwietnia br. Janusz Wójcicki złożył wymagane podpisy w katowickiej delegaturze Krajowego Biura Wyborczego. Jak przyznaje Wójcicki, okres zbierania podpisów był trudny z jednej strony z powodu złej pogody (niskie temperatury, padający deszcz ze śniegiem), a z drugiej strony – akcję utrudniał miejski Zarząd Dróg i Mostów – opóźniano wydanie zgody na ustawienie stolików do zbierania podpisów, a następnie wyznaczono miejsca inne niż wnioskowane, które były typowe dla poprzednich kampanii politycznych. Mimo tych utrudnień ludzie podpisywali się bardzo chętnie i grupowo. – Nie było bezpośrednich gróźb pod adresem inicjatorów referendum, ale stosowano utrudnienia. Byliśmy dyskredytowani w wywiadach udzielanych przez polityków lokalnych i ogólnopolskich reprezentujących opcję rządzącą Bytomiem, kpiono z nas – zaznacza Wójcicki. Prezydent Koj namawiał mieszkańców, aby pozostali w domu i nie poszli głosować, mając nadzieję, że referendum nie będzie miało wymaganej prawem frekwencji, aby było ważne. W mieście pojawiły się plakaty, a także ogłoszenia w prasie lokalnej zniechęcające do głosowania. Do każdego z mieszkań w Bytomiu władze miejskie wysłały list nawołujący do zbojkotowania plebiscytu. – Miały miejsce aroganckie, prowokacyjne i niepoparte sensownymi racjami wypowiedzi lidera bytomskiej PO, posła Jacka Brzezinki, który przekonywał w mediach, że referendum to „hucpa”, „zawierucha polityczna” i „polityczna awantura” – opowiada Wójcicki. Mimo to władze Platformy Obywatelskiej w Bytomiu udało się odwołać druzgocącą większością głosów.

„Dziękuję mieszkańcom za wsparcie mnie w procesie przemian naszego miasta. Jestem dumny z tego, co udało nam się wspólnie osiągnąć przez ponad pięć lat. Nie zamierzam rezygnować ze starań o dalszą zmianę Bytomia. Niestety mieliśmy do czynienia z kampanią, w której używano kłamstw i pomówień, nie z walką na argumenty. Najbliższy czas będzie kontynuacją tej politycznej walki. Takie awantury nie służą żadnemu miastu, zaburzają rozwój i obniżają wiarygodność w oczach partnerów i inwestorów” – napisał odwołany prezydent Piotr Koj na swoim blogu.

Co dalej? Grupa bytomian, która zorganizowała referendum, ma dwóch kandydatów w wyborach na nowego prezydenta miasta. Jednym z nich jest Henryk Bonk, były radny. Drugiego kandydata na razie nie ujawniają, gdyż obawiają się brudnego pijaru ze strony środowiska odwołanego prezydenta. Plan ratowania miasta zawiera wiele punktów, z których kilka przed samym plebiscytem władza przejęła i zaczęła wprowadzać w życie, przypisując je sobie, na przykład zmniejszenie opłat parkingowych poprzez wprowadzenie możliwości opłacenia 20 minut parkowania, zamiast minimalnej godziny, jak było wcześniej, 70-procentowe bonifikaty w podatku od deszczu czy zredukowanie długów mieszkańców za czynsze w mieszkaniach komunalnych w zamian za prace społeczne. Poza tym inicjatorzy referendum chcą ciąć wydatki na inwestycje miejskie, aby doprowadzić do zrównoważenia budżetu, w którym teraz jest ponad 50-milionowy deficyt (ponad 7,5 procenta rocznych dochodów miasta). – Skromne miejskie środki muszą zostać skierowane na rozpoczęcie rewitalizacji zabytkowego centrum miasta – uważa Wójcicki.

Jednak na referendum nie zakończył się proces odrywania PO od władzy w Bytomiu, która trzyma się jej kurczowo. Na wniosek Zygmunta Łukaszczyka, wojewody śląskiego z PO, premier Donald Tusk na zarządcę komisarycznego w Bytomiu, który będzie zarządzać miastem do momentu rozpisania przyśpieszonych wyborów, ma powołać Halinę Biedę z… PO, pełniącą dotychczas funkcję wiceprezydenta Bytomia, wieloletnią bliską znajomą odwołanego prezydenta Koja. – To prowokacja w stosunku do opinii publicznej i mieszkańców Bytomia – mówi Wójcicki. – Naturalnym zarządcą powinien zostać sekretarz miasta Waldemar Świerczek – dodaje. Nowe wybory rady i prezydenta Bytomia prawdopodobnie odbędą się na jesieni. Odwołany prezydent Koj nie potwierdził ani nie zaprzeczył, czy zamierza w nich wystartować.

Nie tylko w Bytomiu frekwencja w referendum w sprawie odwołania prezydenta i rady miejskiej osiągnęła wymagane progi (60 procent osób, które wzięły udział w ostatnich wyborach samorządowych). Skuteczne plebiscyty o odwołanie prezydenta odbyły się w Łodzi (2010), Częstochowie (2009) i Olsztynie (2008). Nie udało się natomiast odwołać w referendum prezydenta Sopotu (2009) i Mysłowic (2005). 24 czerwca referendum w sprawie odwołania prezydent Grażyny Dziedzic odbędzie się w Rudzie Śląskiej (będąca w opozycji do prezydent Platforma Obywatelska w tym wypadku namawia do głosowania), a w sprawie odwołania burmistrza Jacka Śleczki – w Koziegłowach. Kolejne ma być w Gliwicach, no i być może w Warszawie.

REKLAMA