Krótka historia polskiego VATu

REKLAMA

W Polsce VAT został wprowadzony w 1993 roku. Przed nim też istniało życie gospodarcze, a budżet był lepiej zrównoważony niż obecnie (jedyna nadwyżka budżetowa po 1989 roku miała miejsce w 1990 roku!). Istniał podatek obrotowy, który jednak z racji tego, że wymagał płacenia przez finalnego odbiorcę, powodował wiele nadużyć we wcześniejszych etapach wymiany handlowej (VAT jest płacony po kolei przez każdego wnoszącego wartość dodaną podmiotu, co ostatecznie i tak przekłada się na to, że płaci konsument, ale w podatku obrotowym nie naliczano podatku na poszczególnych etapach produkcji, ale na samym końcu, gdy towar wchodził na rynek, co powodowało, że firmy często między sobą nie ewidencjonowały sprzedaży). VAT uszczelnił system poboru podatków pośrednich. Jak pisał w swoich wspomnieniach Jan Maria Rokita, wprowadzenie VAT przez rząd Hanny Suchockiej to największy jej sukces, który zwielokrotnił wpływy do budżetu na lata. Jest w tym wiele prawdy, ale zwielokrotnione wpływy do budżetu to większa władza polityków, rozrost biurokracji, ograniczenie swobody kształtowania własnego życia przez obywateli, wolniejszy wzrost gospodarczy, ubożenie społeczeństwa.

Jednak ciągle istnieją państwa, które VAT nie znają, np. Stany Zjednoczone! Prawdopodobnie jeszcze za kadencji Baracka Obamy doświadczą i tego europejskiego „luksusu”, ale na razie w USA istnieje podatek obrotowy (sales tax), który jest jednak podatkiem stanowym, co znaczy dokładnie tyle, że każdy stan samodzielnie ustala jego wysokość. Są stany, gdzie maksymalna stawka wynosi 11,5% (Illinois), ale są również takie, gdzie podatek ten w ogóle nie występuje (Alaska, Delaware, Montana, New Hampshire i Oregon). Przeważnie wynosi on ok. 5-7%. Powoduje to, że generalnie produkty w USA są tańsze niż np. w takiej Polsce. I to dużo tańsze. Porównując ceny samochodów (gdzie wartość płaconego podatku jest bardzo duża), najlepiej to widać. Podstawowa wersja Toyoty PRIUS w USA kosztuje ok. 23 tysiące dolarów (równowartość ok. 70 tysięcy złotych), podczas gdy w Polsce 99 tysięcy złotych (blisko 40% więcej). Teraz dzięki Tuskowi te dysproporcje jeszcze bardziej się uwidocznią.

REKLAMA

Ale w końcu Polacy są bogatym narodem i mogą sobie pozwolić na luksus posiadania dobrze opłacanej ponad sześciuset tysięcznej armii urzędniczej.

Obecnie życie bez VAT w Polsce jest niemożliwe, ponieważ obowiązek utrzymania takiego podatku (z podstawową stawką co najmniej 15%) nakłada na kraje członkowskie Unia Europejska. Jak zresztą pamiętamy, Platforma szła do wyborów z hasłem 3×15%, czyli 15% VAT, PIT i CIT plus dodatkowo zniesienie podatku od oszczędności (tzw. podatek Belki). Na razie z tych obietnic mamy podwyższony VAT, utyskiwanie ministra finansów Rostowskiego na obniżkę podatku PIT przez poprzedników z PiS oraz awans dla pomysłodawcy podatku od oszczędności na stanowisko prezesa Narodowego Banku Polskiego!

Widząc zakusy PO należy liczyć się z 25% stawką w ciągu trzech lat. Jak zauważył Rostowski, każda obniżka podatków powinna nieść ze sobą reformę systemu, tak samo jak i podwyżka. Co należy odczytywać po raz kolejny, że to przez tych złych z PiS PO musi podnosić podatki. Ciekawe tylko, jaką reformę miał na myśli Rostowski. Wiadomo, że na podwyżki czekają nauczyciele, którzy tak wdzięcznie zagłosowali na Komorowskiego. Na obniżki podatków za tego rządu nie powinien czekać nikt.

Ciekawą dyskusję w wyniku wprowadzanej podwyżki rozpoczął również Jan Krzysztof Bielecki stojący na czele Rady Gospodarczej przy Radzie Ministrów. Stwierdził, że podwyżka podatków jest potrzebna, bo na zaspokojenie tzw. wkładu własnego potrzebnego do finansowania inwestycji ze środków unijnych potrzebne będzie 70 miliardów złotych w samym tylko 2011 roku. To już nie oszołomy twierdzą, że dotacje unijne będą wymagały podwyżki podatków? Teraz już salon przejął tę mowę!

A przecież kilka lat temu, gdy o tym pisano choćby na łamach Najwyższego Czasu!, tylko pukano się w głowę. Przecież Unia miała tylko dawać. Teraz okazuje się, że te bezsensowne inwestycje państwowe ze środków unijnych rozsadzają nam budżet. A będzie jeszcze gorzej, bo każda z tych nietrafionych inwestycji będzie wymagać corocznych dopłat do ich utrzymania. To plus bomba demograficzna mogą nam zaserwować taki kryzys finansów publicznych, o jakich się Grekom nie śniło. A Platforma zamiast realizować swoje obietnice wyborcze (Donald Tusk obiecywał na koniec swoich rządów spadek udziału wydatków państwowych z ok. 45% w relacji do PKB do 30%, zamiast tego będzie wzrost prawdopodobnie powyżej 50%, co wg Banku Światowego jest charakterystyczne dla państw częściowo zniewolonych) zamieniła się rolami z SLD i przywdziała skórę Janosika, co to biednym i średnim zabierał, a sobie zostawiał.

A co robi opozycja? Bawi się w walkę o krzyż, dając wpuścić się w kanał tematu zastępczego przygotowanego przez bliskie władzy media…

REKLAMA