Korwin Mikke o in vitro czyli poprawność probówki

REKLAMA

W teście na prawicowość (dostępny tutaj) za odpowiedź na ostatnie pytanie: „Czy Kandydat jest zwolennikiem finansowania zabiegów in vitro z budżetu państwa?” brzmiącą: „Zdecydowanie jestem przeciwko – podobnie zresztą jak przeciwko finansowaniu z budżetu jakichkolwiek prywatnych wydatków. Należy również położyć kres praktykom – stosowanym z wygodnictwa i/lub oszczędności – że zapładnia się kilka jajeczek, a część z nich potem niszczy” – p. red. Tomasz Sommer przyznał mi tylko 3 punkty na 5 możliwych, argumentując: „Druga część wypowiedzi wskazuje na predylekcję do darwinizmu społecznego”. Ja akurat rzeczywiście jestem zwolennikiem darwinizmu społecznego i zwracam uwagę, że zwolennikiem tego darwinizmu jest sam Bóg, który wyrzucił Adama i Ewę z Raju, by właśnie w trudnych warunkach podlegali selekcji i ulepszali gatunek – ale nie rozumiem, w jaki sposób wynika to z inkryminowanego zdania. A ponieważ nadal nie rozumiałem, w czym leży „problem” z in vitro, zajrzałem do informacyjnego tekstu PAP sprzed pięciu lat. Dlaczego do niego? Bo akurat Google wyrzuciło mi go na pierwszym miejscu. Oto obszerne cytaty:

„Zapłodnienie in vitro to jedna z technik wspomagania płodności. W Polsce fachowo nazywa się je rozrodem wspomaganym, popularnie zaś – zapłodnieniem z probówki. (…) Zapłodnienie in vitro polega na zapłodnieniu komórki jajowej poza organizmem kobiety – dokładnie na płytce laboratoryjnej, gdzie umieszcza się pobrane od partnerów komórki jajowe i plemniki. Aby uzyskać komórki jajowe, kobiecie podaje się leki stymulujące jajeczkowanie. W ten sposób w jednym cyklu można pobrać z jajnika kilka dojrzałych komórek jajowych. Odbywa się to najczęściej podczas zabiegu polegającego na nakłuciu cienką igłą sklepienia pochwy pod kontrolą ultrasonografu. (…) Uzyskane komórki jajowe i plemniki są umieszczane na specjalnych płytkach pod przykryciem, gdzie pozostawia się je na 48 godzin. Po kilkunastu godzinach dochodzi do zapłodnienia. W niektórych przypadkach, gdy plemniki mężczyzny są zbyt słabe, wprowadza się je do komórek jajowych za pomocą igły. Powstały zarodek po 2-3 dniach hodowli i ocenie morfologicznej w mikroskopie przenoszony jest za pomocą cienkiego cewnika do macicy kobiety. Najczęściej lekarze wszczepiają dwa zarodki za jednym razem, w uzasadnionych przypadkach – trzy lub cztery. Po dwóch tygodniach wiadomo już, czy zabieg się udał. (…) Podczas pierwszego zabiegu wykorzystuje się zwykle jedynie 2-4 z zapłodnionych zarodków. Pozostałe są zamrażane i przechowywane w klinice lub szpitalu na wypadek niepowodzenia za pierwszym razem. Zarodków tych można użyć w ciągu pięciu lat od zamrożenia. Polskie przepisy nie regulują jednak, co należy zrobić z zamrożonymi zarodkami po upływie tego okresu. Z tego też powodu metoda in vitro spotyka się z krytyką Kościoła katolickiego, który obawia się, że zarodki ludzkie są niszczone lub służą jedynie jako »materiał biologiczny« do badań”.

REKLAMA

Otóż ja w dalszym ciągu nie rozumiem, dlaczego nie można „zamrażać i przechowywać w klinice lub szpitalu na wypadek niepowodzenia za pierwszym razem” komórek jajowych niezapłodnionych! Wtedy problem niszczenia życia poczętego odpada. Jest to oczywiście niewygoda dla przyszłego ojca, który musi – no właśnie… Zwracam jednak uwagę, że Pan Bóg ukarał Onana, który „wypuszczał nasienie na ziemię”, za to, że unikał zapłodnienia! Tu mamy czynność dokładnie odwrotną, zgodną z Boskim poleceniem crescite & multiplicamini & replete Terram! Jeśli ktoś zdecydował się zrobić to raz, może to zrobić i po raz drugi. W razie oporów można za 20 zł zatrudnić flatterkę. Zresztą plemniki też chyba dają się przez czas jakiś przechowywać…

Istotnie: jestem (podobnie jak Kościół rzymskokatolicki) niechętny metodzie in vitro – właśnie jako darwinista społeczny! Jestem niechętny, bo jest to nienaturalne, sprzeczne z kulturą i o tyle szkodliwe, że na kolejnym polu uniemożliwiamy działanie selekcji naturalnej. Skoro Bóg (czy Natura, jak ktoś chce) nie życzy sobie, by dana kobieta miała dziecko – to lepiej nie ryzykować sprzeciwiania się Woli Boskiej (dla ateistów: Prawom Natury…) Dlatego nawet gdybym był socjalistą i zwolennikiem darmowej (tfu!) „służby zdrowia”, też byłbym przeciwko finansowaniu zabiegów in vitro z kieszeni podatnika. Natomiast jeśli ktoś chce sam ryzykować… Nie widzę przeszkód.

Nie ma żadnych przesłanek wskazujących na to, by akurat z takich zapłodnień mial się począć nowy Adolf Hitler, Chan Czyngiz, Sinobrody, Kuba Rozpruwacz, czy choćby panna Kazimiera Szczukówna. Nie widzę tu żadnych społecznych przeciwwskazań i nie rozumiem, dlaczego Kościoły chrześcijańskie, a także wspólnoty muzułmańskie i żydowskie miałyby mieć do tego jakiekolwiek poważniejsze zastrzeżenia. Jasne: to kolejny krok na drodze od Natury („Zieloni też powinni być przeciwko in vitro!!). Dziś jednak pojawia się znacznie więcej bardziej podejrzanych z tego powodu czynności związanych z zapłodnieniem – tych, które powodują, że dzieci się nie rodzą – i dobrze byłoby zając się raczej nimi. Ja jestem też tej metodzie, jako się rzekło, niechętny – ale tylko niechętny… Co do płacenia: z poczucia sprawiedliwości.

Bodaj większość przypadków bezpłodności to skutek lekkomyślności – na przykład jednej lub kilku „aborcyj”, lekomanii, zbyt późnej, nienaturalnej decyzji, by mieć dziecko. I dlaczego ludzie mający np. sześcioro dzieci mieliby jeszcze do tych ludzi dopłacać? Może jeszcze płacić brzydkim dziewczynom rekompensaty za wygląd buziaka? A w ogóle to na zakończenie pozwolę sobie przytoczyć słynne pytanie do anegdotycznego Radia Erewań: „Drodzy Towarzysze z Radia Erewań: czy można zarazić się chorobą weneryczną od deski sedesowej?”. Odpowiedź: „W zasadzie tak. Ale znamy przyjemniejsze sposoby…”. A jeśli ktoś nie może użyć przyjemniejszych sposobów, by mieć dziecko?

REKLAMA