Sprawa Stanisława Łyżwińskiego

REKLAMA

Proszę Pani… – pyta dyrektor kandydatkę na sekretarkę – już wiem, co Pani potrafi; a jakie są Pani wymagania finansowe? P: Na poprzedniej posadzie miałam dwa tysiące… X – Dobrze, z przyjemnością dam Pani te dwa tysiące. P: O, nie: z przyjemnością to ja biorę trzy tysiące!

[nice_alert]Jest to bardzo pouczający dialog, ukazujący istotę rzeczy. Ta pani nie jest ani molestowana ani P, nie jest też zgwałcona – zawarła umowę o pracę za 2000 plus na pół etatu jako prostytutka – i tyle. Jest przy tym zupełnie obojętne, jak do tej rozmowy doszło. Czy to ona to zainicjowała – czy też on powiedział: Wie Pani, mogę dać Pani nawet 3000 – ale, rozumie Pani: jestem uczuciowy i chciałbym coś za to otrzymać. Dla transakcji handlowej – a ta pani właśnie kupczy swoim ciałem (do czego ma niemoralne prawo…) – jest zupełnie obojętne, czy to on proponuje, czy ona. Każdą propozycję można przecież przyjąć – albo odrzucić. I mogą to równie dobrze uczynić obydwie strony.[/nice_alert]

REKLAMA

Dokładnie taki charakter ma sprawa p. Stanisława Łyżwińskiego, byłego posła Samoobrony. Jeśli rzeczywiście urządził sobie mały harem, płacąc (w sposób ukryty) z pieniędzy Samoobrony za te dodatkowe usługi – to co najwyżej mogłaby mieć o to pretensje Samoobrona. Mogłaby wytoczyć p. Łyżwińskiemu proces cywilny – domagając się wypłacenia różnicy między tym, co kobietom płacił p. Łyżwiński, a średnią zarobków sekretarki w Radomsku. Ale, na Boga: nie ma w tym nawet cienia
sprawy karnej!

[nice_info]Powiedzmy jasno: WCzc. Jarosław Kaczyński z powodów nie do końca jasnych postanowił zerwać koalicję z Samoobroną – i kazał usłużnym pieskom w aparacie znaleźć na ludzi Samoobrony jakieś haki. Przeciwko p. Andrzejowi Lepperowi zmontowano prowokację z łapówką za odrolnienie – a na p. Łyżwińskiego: aferę obyczajową. O Samoobronie mam zdanie – delikatnie pisząc – nie najlepsze, a seksualne „wyczyny” (tak, w cudzysłowie) pp. Leppera i Łyżwińskiego budzą raczej obrzydzenie. Panowie ci zabawiają się z jakąś szmatą, która nawet nie wie, z kim ma dziecko (może z takim jednym, którego poznała na dworcu – ale nie wie, jak się nazywa). Ale co jednego brzydzi, drugiego może podniecać – de gustibus non est disputandum.[/nice_info]

I co w tym wszystkim robi policja, prokuratura, sądy i areszty? Odpowiedź brzmi: bo skoro już p. Łyżwińskiego zapuszkowano, to wymiar sprawiedliwości MUSI coś na Niego znaleźć. MUSI – bo jeśli p. Łyżwiński wyszedłby żywy z aresztu, to trzeba by płacić wielomilionowe odszkodowanie – i Samoobrona mogłaby np. wejść do Sejmu… Powiedzmy jasno: nawet gdyby p. Łyżwiński miał czterdzieści i cztery sekretarki zatrudnione na etatach Samoobrony, nawet gdyby sypiał z każdą dwa razy dziennie – a, by nie leżały w międzyczasie odłogiem, pozwalał na to jeszcze połowie (męskiej połowie…) Samoobrony – to nie byłoby nawet cienia powodu, by trzymać Go za kratkami. Tak jednak nie jest. Obawiam się, że to, co o sobie mówi p. Łyżwiński – to typowy męski mit.

[nice_info]Podejrzewam, że rację ma p. Wanda Łyżwińska, utrzymująca, że mąż jest… impotentem! Oczywiście: można podejrzewać, że kłamie, bo chce ratować męża. Jednak opisy rzekomego gwałtu, z zeznań k. Anety Krawczykowej, drukowane dwa lata temu w Angorze są bezlitosne. P. Łyżwiński kazał się k. AK rozbierać, potem kazał jej, by poszła i zamknęła drzwi, a potem wróciła do łóżka, a potem… robił jej przyjemność po francusku! No, teraz za to siedzi![/nice_info]

REKLAMA