Geopolityka: Kazus Kosowa w kontekście Unii Europejskiej

REKLAMA

Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości ostatecznie uznał niepodległość Kosowa i na mapie Europy przybyło kolejne państwo. Zamieszkana głównie przez Albańczyków kraina będzie teraz mogła liczyć na oficjalne uznanie nie tylko sympatyzujących z nią krajów, lecz także tych, które z akceptacją jej niepodległości bardzo długo zwlekały.

Największym wyzywaniem dla nowo tworzącej się organizacji będzie z pewnością uregulowanie stosunków z Serbią, która po utracie Czarnogóry skurczyła się do rozmiarów jednego z najmniejszych krajów w Europie. Demontaż państwa Serbów na przestrzeni ostatnich 20 lat ukazał z całą jaskrawością jedno z podstawowych prawideł anatomii państwa. Tworzy je zawsze grupa ludzi, najczęściej powiązanych ze sobą etnicznie, która podbijając okoliczne ludy, stanowi dla nich arystokrację. W ten właśnie sposób serbska szlachta podporządkowała sobie ludy sąsiednie, które przez wiele wieków sterowane były z Belgradu (innym, znakomitym potwierdzeniem tej reguły są żyjący w dorzeczu tej samej rzeki – Dunaju – Węgrzy, którzy kiedyś władali Rumunami, Chorwatami, Słowakami i Rusinami, a którzy współcześnie zachowali jedynie skromny obszar wokół Budapesztu).

REKLAMA

Rozpad Jugosławii to, mimo okrutnych wojen i ofiar, jeden z najbardziej pozytywnych procesów, które miały miejsce w Europie po upadku ZSRS. Pokazał bowiem światu, że możliwa jest secesja i demontaż nawet, wydawałoby się, bardzo potężnych państw. Na dawną Jugosławię nie musiał nikt napadać z zewnątrz – zwyczajnie sama zapadła się od środka. Po wyswobodzeniu z jarzma Belgradu kraje takie jak Słowenia czy Chorwacja przeżywają dziś rozkwit, o jakim wcześniej mogły tylko marzyć.

Cechą charakterystyczną okresu poprzedzającego wielkie wojny jest występowanie olbrzymich terytorialnie państw, które wewnętrzna logika podboju popycha do poszerzenia swych granic. Zarówno przed I, jak i przed II wojną światową główni aktorzy konfliktu dokonywali mniejszych lub większych aneksji ziem swoich sąsiadów.
Obecnie możemy się więc cieszyć, że przestępcze możliwości Lewiatana zostały ograniczone o jeden, lecz zawsze istotny podmiot – Kosowo. W sytuacji, gdy na kontynencie europejskim konsoliduje się nowe, wielkie państwo – Unia Europejska – jak najdalej posunięta decentralizacja władzy, do której przyczyni się oficjalne uznanie
Kosowa, powinna być wszystkim ludziom dobrej woli jak najbardziej po myśli.

Ktoś mógłby zauważyć, że radość z powstania kolejnego państwa jest raczej nie na miejscu, lecz rzecz ma się zupełnie inaczej. Zaistnienie na mapie nowego kraju nie cieszy jedynie wówczas, gdy mamy do czynienia ze zjednoczeniem uprzednio istniejących podmiotów. Przykładowo: błędem było połączenie się RFN z NRD albo zjednoczenie Włoch. Jako zwolennicy wolności, w przypadku Kosowa nie cieszymy się z tego, iż lokalni działacze będą teraz mogli sami być prezydentami lub premierami, lecz z ciosu zadanego socjalizmowi. Im więcej państw, tym lepiej.

Państwa na wielomilionową skalę są bardziej podatne na zwiększone marnotrawstwo podatków i na tworzenie wielkich armii, które zawsze prą do wojen. Powyższy argument staje się jasny, jeśli rozpatrzymy skutki koncentracji/decentralizacji, posługując się pewnym przykładem. Gdyby istniało państwo skupiające 10 osób, wówczas jego budżet byłby rozliczany z wielką starannością, a państwowy urzędnik nie miałby sposobności, by uszczknąć coś dla siebie. Gdyby państwo liczyło sobie 1000 osób albo 10 tysięcy, można byłoby liczyć na podobne mechanizmy. Ale cóż zrobić z państwem 10- lub 100-milionowym? Jeżeli już jesteśmy postawieni przed faktem istnienia państwa, powinniśmy wpierw walczyć o jak największe jego rozproszenie liczbowe.

Na świecie istnieje wiele terytoriów i krajów, które od lat starają się o poszerzenie zakresu wewnętrznej autonomii, a nawet o utworzenie odrębnego państwa. Jednym z
nich jest Somaliland – dawna brytyjska część Somalii, na której faktyczne odłączenie nie chce wyrazić zgody żadne inne państwo. Do innych krajów o podobnym statusie należy chociażby Naddniestrze, Abchazja czy też Osetia Południowa, choć ich odłączenie od obecnych okupantów oznaczałoby w praktyce przyłączenie do Rosji. W wypadku tych krajów popieranie ich dążności separatystycznych oznaczałoby w praktyce powiększenie jednego państwa kosztem innych, co całkowicie mija się z celem.

Podobna sytuacja ma miejsce w północnej części Cypru, gdzie równie prawdopodobna wydaje się dążność tamtejszych Turków do przyłączenia do Turcji. Natomiast w przypadku krajów takich jak Górny Karabach, Baskonia, Québec, Tybet, Szkocja czy też Flandria i Walonia możemy śmiało mówić o autentycznych ruchach secesyjnych, które należy wspierać na międzynarodowej arenie we wszelki możliwy sposób.

/całość tekstu w bieżącym ewydaniu/

REKLAMA