Europa minus / plus. Nadchodzi euro-Ordnung!

REKLAMA

Wygląda na to, że 24-25 marca rządowy Berlin i rządowy Paryż przeforsowały w końcu ścisły nadzór nad polityką finansowo-gospodarczą krajów waluty euro. Kolejny „szczyt” szefów rządów w Brukseli już chyba przesądził o utworzeniu eurorządu i europaństwa – na razie w gronie 17 państw i państewek, które w większości) tracą tym samym swoją dotychczasową suwerenność.

Te plany rządowego Berlina, Paryża i unijnej Brukseli zostały szumnie nazwane „Paktem na rzecz euro plus”. Zapewne chodzi o to, że mają w nim uczestniczyć państwa z walutą euro, „plus” pozostałe chętne z UE – chętne do eurosocjalizmu.

REKLAMA

Być może jednak bardziej właściwa, szczególnie w obliczu postępującego właśnie finansowego krachu Portugalii, byłaby nazwa zawierająca słowa „euro minus”.

Bo strefa euro jako całość, pomijając same Niemcy, Austrię czy Holandię, słabnie gospodarczo i finansowo od lat – nie tylko wobec Chin czy USA, ale nawet wobec takich europejskich gospodarek i systemów walutowo-finansowych jak Wielka Brytania, Szwecja czy Dania. Kraje te zachowały bowiem własną walutę i m.in. dzięki temu rozwijają się szybciej, są też silniejsze i zdrowsze gospodarczo niż krajowa przeciętna dla strefy euro.

Tymczasem w przeddzień brukselskiego „szczytu”, ku rozczarowaniu i zgorszeniu licznych eurokratów, parlament Portugalii odrzucił plan tamtejszego rządu – racjonalnych oszczędności i reform. Wskutek tego już parę godzin później ważna agencja ratingowa Fitch mocno obniżyła tzw. rating Portugalii – aż o dwa stopnie: z „A plus” do „A minus”. Socjalistyczna i rozrzutna Portugalia, podobnie jak Grecja, jest już więc – przynajmniej w oczach międzynarodowych lichwiarzy i „rynków finansowych” – w strefie „euro minus”. I teraz będzie ciągnąć do tej strefy „minus” pobliską oraz podobnie socjalistyczną i zadłużoną Hiszpanię.

W każdym razie uchwalony 25 marca „Pakt na rzecz euro plus” jest formalnie porozumieniem międzyrządowym a nie unijnym. Dotyczy tych zagadnień i sfer finansowych oraz gospodarczych państw politycznej waluty UE, co do których władze UE nie miały do tej pory prawie żadnych faktycznych kompetencji: spraw budżetu i dozwolonej wysokości długu, systemu podatkowego, systemu emerytalno-rentowego czy regularnych indeksacji płac.

„Pakt na rzecz euro” ma zapewnić między innymi „utrzymanie konkurencyjności” kluczowych dziedzin gospodarki przez eurokraje. Temu służy planowane uzależnienie ewentualnego wzrostu płac w instytucjach państwowych i świadczeń emerytalnych od wzrostu wydajności pracy, ustawowe podniesienie wieku emerytalnego – „proporcjonalnie” do faktycznego poziomu starzenia się danego społeczeństwa – oraz przebudowa systemu podatkowego. Przebudowa w taki sposób, aby w przyszłości była obciążona fiskalnie przede wszystkim konsumpcja (poprzez wzrost VAT i innych obciążeń), a nie praca (przez podatki dochodowe i inne). W tym wypadku poszczególne kraje mają mieć większą swobodę i prowadzić bardziej elastyczną politykę, niż to pierwotnie planowano w Berlinie – będą same decydować, w jaki sposób i jak szybko wprowadzać te nowe regulacje w życie.

Narodowe budżety, zanim zostaną uchwalone i ustawowo wprowadzone w poszczególnych eurolandach, wcześniej każdego roku mają być poddawane dokładnej kontroli i akceptacji władz UE w Brukseli. Podobnie jak wysokość dopuszczalnego budżetowego deficytu i państwowego długu. Kraj, który wyłamie się z tych finansowych ograniczeń i limitów „Paktu” choćby w jednym punkcie, ma być automatycznie karany wielomiliardową grzywną – ograniczoną jednak do poziomu 0,5 proc. PKB danego kraju.

Najbardziej surowe regulacje mają dotyczyć samych państwowych finansów. Do już istniejącego w prawie UE przepisu o maksymalnie dozwolonym 3-procentowym deficycie budżetu dojdzie zobowiązanie o konieczności utrzymania długu poniżej poziomu 60 proc. PKB. Ponadto takie zobowiązanie każde państwo ma zapisać w swoim konstytucyjnym prawie krajowym. Jeśli zadłużenie przekroczy wyznaczony eurolimit, dany kraj będzie musiał systematycznie obniżać swój dług o co najmniej 5 proc. każdego następnego roku.

Za niewypełnienie tego obowiązku też będzie grozić finansowa kara – w postaci konieczności zdeponowania dużej gotówki, w wysokości ok. 0,2 proc. PKB danego kraju, na nieoprocentowanym koncie Komisji UE w Europejskim Banku Centralnym. W razie dalszego zwlekania przez jakiś kraj z redukcją długu te zdeponowane pieniądze przepadną jednak w biurokratycznych czeluściach UE. Będzie więc niewątpliwy „minus”. Euro-minus – przynajmniej dla danego, a mocno zadłużonego kraju.

Pomimo balansowania Portugalii na granicy niewypłacalności, wydaje się, że niepowodzenie wspomnianych politycznych i finansowych planów Berlina, Paryża i unijnej Brukseli mógłby spowodować chyba tylko jakiś nagły krach całego finansowego systemu euro i UE – na co jednak na razie nie zanosi się, przynajmniej do czasu ewentualnego krachu Hiszpanii i Włoch. Jest natomiast pewne, że tworzony właśnie nowy system finansowo-walutowy jest ceną, za jaką władze Niemiec zgodziły się znacznie powiększyć istniejący od maja ub. roku tzw. Europejski Fundusz Gwarancji Finansowej(EFSF). W zamian za zgodę 16 innych rządów na niemieckie warunki „Paktu na rzecz euro” Berlin poparł (postulowane przez unijną Brukselę i rządy zagrożonych bankructwem krajów) zwiększenie EFSF z obecnych 250 do 440 mld euro – choć w praktyce w większej mierze dopiero od roku 2013. Pełne 440 miliardów ma być przygotowane do roku 2017 – jak sobie zażyczył rząd RFN. Z puli Funduszu państwa potrzebujące wsparcia będą mogły uzyskać wielomiliardową pomoc w formie oprocentowanych kredytów.

Już 21 marca ministrowie finansów państw strefy euro ustalili, że ten eurofundusz otrzyma dodatkowe 80 mld euro rzeczywistego kapitału –gotówki. Do tej planowanej kwoty Niemcy mają dać prawie 22 mld euro, w tym połowę tej kwoty do lipca 2013 roku. Reszta – tj. brakujące 110 miliardów euro – ma pochodzić z gwarancji i poręczeń kredytowych rządu RFN i pięciu innych rządów najbogatszych państw unii walutowej. Łączna suma eurorządowych gwarancji i poręczeń ma wynieść do roku 2013 aż ok. 620 mld euro – z czego na władze i banki Niemiec ma przypaść prawie 170 miliardów.

REKLAMA