Groźniejsze niż ACTA: „Porozumienia o współpracy i wzajemnej pomocy w sprawie ochrony praw własności intelektualnej w środowisku cyfrowym”

REKLAMA

Projekt „Porozumienia o współpracy i wzajemnej pomocy w sprawie ochrony praw własności intelektualnej w środowisku cyfrowym” (dalej: „Porozumienie”), do którego nikt dzisiaj nie chce się przyznać, doskonale wpisuje się w logikę działań branży rozrywkowej w odniesieniu do ochrony praw autorskich w Internecie. Jaskrawym przykładem tej logiki była niedawna sytuacja z porozumieniem „ACTA”. Podobnie jak w przypadku tej umowy międzynarodowej, prace nad krajowym „Porozumieniem” toczyły się niejawnie, bez jakichkolwiek konsultacji społecznych. Po upublicznieniu sprawy i protestach organizacji pozarządowych oraz organów ochrony praw i wolności obywatelskich (RPO, GIODO), dochodzi do wycofania się z projektu i nagle wszyscy zgadzają się, że był on niepotrzebny, nieproporcjonalny, godził w prawa użytkowników Internetu etc. To nie koniec podobieństw pomiędzy „ACTA” a projektem „Porozumienia”. Oba dokumenty, choć o całkowicie odmiennym charakterze prawnym, zawierają postanowienia nieprecyzyjne, niejasne, odwołując się do ogólnych i wieloznacznych pojęć. Oba nie przewidują jakichkolwiek gwarancji ochrony praw Internautów, mając za przedmiot wyłącznie ochronę interesów dysponentów praw autorskich. Wreszcie obowiązywanie obu dokumentów mogłoby – przy odpowiedniej interpretacji ich postanowień – spowodować istotne naruszenie szeregu praw podstawowych.

Dalej niż ACTA

REKLAMA

Jednak treść projektu „Porozumienia” zawiera rozwiązania nawet bardziej bulwersujące niż „ACTA” – umowy międzynarodowej, ustanawiającej poziom ochrony praw własności intelektualnej, którą sygnatariusze mieliby obowiązek zapewnić na poziomie przepisów krajowych. Szereg rozwiązań przewidzianych przez „ACTA” już funkcjonuje w polskim porządku prawnym, zaś umowa ta nie przenosiła ochrony praw autorskich z poziomu organów państwa (sądy, organy ścigania) na poziom prywatny, a to jest właśnie kluczowa materia projektu „Porozumienia”. Czym innym bowiem jest obowiązek identyfikowania oraz rozpoznawania naruszenia praw własności intelektualnej i powiązane z tym uprawnienie do monitorowania środowisko cyfrowego (art. 4 oraz 5 zd. 1 projektu „Porozumienia”). Projekt przewiduje dalej, że sygnatariusze będą przekazywali sobie wzajemnie informacje o ujawnionych faktach naruszeń tych praw (art. 5 zd. 2). W polskim porządku prawnym decyzje o udzieleniu informacji o naruszeniu praw własności intelektualnej rozstrzygają niezawisłe sądy i to one oraz organy ścigania mogą żądać od dostawców Internetu informacji umożliwiających zidentyfikowanie osoby, której zarzuca się takie naruszenie. „Porozumienie” przewiduje, że to właściciele praw autorskich będą rozstrzygać kto naruszył ich prawa, zaś firmy dostarczające infrastruktury internetowej mają umożliwić im monitorowanie sieci oraz przekazywać dane osobowe użytkowników Internetu.

„Porozumienie” przewiduje w art. 3, że jego postanowienia będą wykonywane zgodnie z przepisami prawa. Powstaje pytanie, jak możliwe byłoby wykonanie tych postanowień bez naruszenia przepisów o ochronie tajemnicy telekomunikacyjnej, o ochronie danych osobowych (art. 26 ust. 1 pkt 3, art. 29 ustawy o ochronie danych osobowych) oraz o świadczeniu usług drogą elektroniczną (art. 14 oraz 15 ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną, które przewidują prawo do zablokowania dostępu do bezprawnych danych, ale nie uprawniają do przekazywania informacji umożliwiających identyfikację usługobiorcy). Inną kwestią jest, jak mają się postanowienia „Porozumienia” do przepisów rangi konstytucyjnej, zwłaszcza statuujących prawo do prywatności (art. 47 Konstytucji RP) oraz prawo do sądu (art 45 Konstytucji RP), skoro naruszenie uprawniony ma stwierdzać jednostronnie, zaś dostawcy Internetu są obowiązani wprowadzić stosowne warunki i procedury, które doprowadzą do wyeliminowania stwierdzonych naruszeń praw własności intelektualnej (art. 10 zd. 1 projektu). Nie bardzo też wiadomo, jak w granicach istniejącego porządku prawnego sygnatariusze „Porozumienia” mieliby realizować obowiązek zabezpieczenia posiadanych informacji niezbędnych do identyfikacji Użytkownika, który dopuścił się naruszeń (art. 10 zd. 2 projektu), skoro oznacza to w praktyce wprowadzenie pozaustawowego obowiązku zatrzymywania danych wszystkich użytkowników, bowiem nie wiadomo, czy i którzy z nich dopuścili się stwierdzanych arbitralnie naruszeń.

Prywatyzacja wymiaru sprawiedliwości?

Ostatni zajazd na dawnych terenach Rzeczypospolitej miał miejsce, jak opisuje Wieszcz, w 1811 r. i mniej więcej od tego czasu raczej bezspornym jest, że cywilne prawa podmiotowe są chronione w drodze przymusu państwowego a nie prywatnego, zaś sposoby ich realizacji są przewidziane w przepisach proceduralnych, zapewniających przynajmniej teoretyczną równowagę stron sporu i poddających jego rozstrzygnięcie niezawisłym i bezstronnym sądom. Projekt „Porozumienia”, stanowiący w istocie pomnik prehistorii prawnej, wydaje się zmierzać do wskrzeszenia prywatnego wymiaru sprawiedliwości i oddania go w ręce jednej ze stron. Praktycznym skutkiem obowiązywania „Porozumienia”, gdyby zostało zawarte, sprowadzałby się do pojawienia się w Polsce obrazków rodem z USA, gdzie Internauci za ściągnięcie kilku plików mp3 otrzymywaliby wezwania do zapłaty na horrendalne kwoty z alternatywą w postaci procesu sądowego i kierowania zawiadomień do organów ścigania.

Nie dziwota, że dzisiaj MKiDN nie chce się przyznać do udziału w pracach nad „Porozumieniem”, chociaż trudno uwierzyć, że wprowadzony w treści dokumentu status Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, jako depozytariusza porozumienia, został przewidziany bez uzgodnienia z tym organem. Nie może też dziwić, że z uczestnictwa w projekcie wycofały się Związek Pracodawców Branży Internetowej IAB Polska oraz Polska Izba Informatyki i Telekomunikacji, skoro firmowanie takiego bubla prawnego kompromituje każdy profesjonalny podmiot. Treść oraz sposób procedowania nad takimi dokumentami jak ACTA czy „Porozumienie” obrazuje skalę desperacji i bezsilności branży rozrywkowej wobec nowych technologii, do których anachroniczny i restrykcyjny system ochrony praw własności intelektualnej dawno przestał przystawać. To, co możemy obserwować, jest walką na śmierć i życie o ogromne pieniądze generowane przez obrót prawami, na których branża rozrywkowa chce zarabiać jeszcze więcej. Z drugiej strony rozwój technologii telekomunikacyjnych wyklucza sprawowanie pełnej kontroli nad rozprzestrzenianiem się informacji i w praktyce uniemożliwia utrzymywanie systemu praw własności intelektualnej w klasycznej postaci. Stąd szereg podejmowanych przez branżę rozrywkową prób wymuszenia szczególnej ochrony własnych interesów przez państwa i organizmy międzynarodowe. Na szczęście, póki co, są to próby nieudane.

(źródło: materiał otrzymany od Centrum Analiz Fundacji Republikańskiej (kliknij) – polecamy!; autor: Tymoteusz Barański)

REKLAMA