Wielomski: Lewica Palikota, Millera i Ziobry

REKLAMA

Jeszcze nie tak dawno nikt do lewicowości się nie przyznawał i była ona wyraźnie „niemodna” – przynajmniej w Polsce. Dlatego też w „prawicowców” chętnie przepoczwarzali się lewicowi politycy, na czele z braćmi Kaczyńskimi. Niestety, wiele wskazuje, że polityczne wahadło zmieniło kierunek i teraz wszyscy zaczynają na gwałt przepoczwarzać się w lewicę.

Od sukcesu wyborczego Ruchu Palikota twierdziłem, że winniśmy znacznie cieplej niźli do tej pory spojrzeć na Leszka Millera, ponieważ tylko dzięki niemu SLD nie został jeszcze zjednoczony (wchłonięty) przez Ruch Poparcia w zamian za funkcję „autorytetu moralnego” dla Aleksandra Kwaśniewskiego i (zapewne) stołek wiceprezesa zjednoczonej lewicy dla Ryszarda Kalisza. Temu zjednoczeniu przeciwstawiali się, przeciwstawiają i przeciwstawiać się będą „twardogłowi” z frakcji Leszka Millera.

REKLAMA

Ten opór ma dwa źródła:

1) Leszek Miller i jego otoczenie zbyt wiele już w polityce znaczyli, aby zgodzić się na wyznaczoną im lokajską rolę przy Januszu Palikocie, którego nie traktują z powagą, widząc w nim oszusta-cwaniaka udającego lewicowca. Ostatnia uwaga z trybuny sejmowej o „naćpanej hołocie” wydaje się wyrażać esencję tego, co Miller sądzi o palikociarni.

2) Pomiędzy Millerem a Palikotem istnieją bardzo poważne rozbieżności światopoglądowe. Palikot to klasyczna lewica emancypacyjna światopoglądowo oraz liberalna społecznie i gospodarczo. Tymczasem Miller to – choć być może sam sobie nie zdaje z tego sprawy – heglista wierzący w państwo i programowo nie uznający emancypacji rozmaitych „mniejszości”. Miller może w celach wyborczych posługiwać się hasłami prohomosiowymi, ale oczywiście w nie nie wierzy. Innymi słowy: grupa Leszka

Millera to rodzaj socjaldemokracji „konserwatywnej”, stojącej na gruncie heglowskiej wizji państwa-regulatora, które odgrywa znaczącą rolę gospodarczą i społeczną. To etatysta, ale i swojego rodzaju patriota, ponieważ państwo jest dlań wartością samą w sobie. Palikot to lewicowy „modernista”, czerpiący bardziej ze szkoły frankfurckiej i wszelkich doktryn emancypacyjnych, od homosiów po transów, którego celem jest przeprowadzenie totalnej rewolucji kulturowej – i obcy jest mu „konserwatyzm” Leszka Millera, a także jego przywiązanie do państwa polskiego, co wyraża głośno, nawołując do roztopienia polskości w europeizmie.

Obydwie grupy odwołują się także do zupełnie odmiennych elektoratów. Na SLD Millera głosują ci, którzy wspominają czule PRL, widząc w tym systemie czas stabilizacji, gdy robili kariery zawodowe. Innymi słowy: to rodzaj postkomunistycznych „moherów”, czyli emerytów z partii i służb. Takie komusze anty-Radio anty-Maryja. To nie są wyborcy Palikota, który przyciąga głównie nihilistyczną młodzież wychowaną w duchu przysłowiowego „róbta, co chceta”, bez poważnego kręgosłupa moralnego i obyczajowego. Przyciąga tych ludzi, gdyż jest cool, ponieważ podważa i szydzi ze wszystkich zasad i dogmatów. To pokolenie to owoc demoliberalizmu, jaki zaserwowano Polsce po 1989 roku, opierającego się na kontestacji wszystkiego.

Janusz Palikot teoretycznie posiada przewagę, gdyż z wchodzeniem w lata wyborcze kolejnych roczników jego elektorat rośnie, podczas gdy elektorat Leszka Millera powoli wymiera. Tyle że wyborcy SLD to grupa zdyscyplinowana, podczas gdy palikociarnia to rozwydrzona młodzież, żądna igrzysk. To nie jest grupa wyborców zdyscyplinowanych. Palikot musi więc im coś ciągle dawać, podtrzymywać przekonanie, że jest cool. I tu ma problem. Jego klub parlamentarny prawie nie przedstawia znaczących projektów ustaw, za pomocą których można przeprowadzić rewolucję obyczajową. Przypuszczam, że wiąże się to ze składem tego klubu, określonym prze Millera jako „naćpana hołota”. Jakkolwiek określenie to uważam za niegrzeczne i obraźliwe, to zawiera się w nim przekonanie, że posłowie tej partii odstają intelektualnie in minus w stosunku do ogółu parlamentarzystów. Są to ludzie zebrani przypadkowo i zapewne nie ma wśród nich takich, którzy mogliby opracować i walczyć w Sejmie o projekty ustaw. Palikot chyba nie ma kim prowadzić działalności parlamentarnej. Dlatego zamiast projektów ustaw stara się cały czas być „trendy”, robiąc tzw. eventy: a to zapalenie „trawki”, a to udział w marszu wolnych konopi, a to wyzywanie abp. Michalika. Pytanie: na ile te pozorowane działania starczą? I kiedy młodzieżowy elektorat uzna, że Palikot już nie jest „trendy”?

Leszek Miller nie jest skazany na porażkę, o ile spór o lewicę będzie się przedłużał i pojawi się rozczarowanie Palikotem. Do następnych wyborów ma 3,5 roku i nie jest wcale w beznadziejnej sytuacji. Nie ukrywam, że życzę mu wygranej w tym sporze.

Na lewicy pojawił się ostatnio nowy podmiot, a mianowicie Solidarna Polska. To, co przedstawiciele tej partii wygadują o gospodarce, potrzebie podniesienia podatków dla najbogatszych i „konfiskat”, jest przerażające. Pierwotnie partia ta miała zamiar obchodzić PiS „z prawej strony”. Dochodziły do mnie informacje, że towarzystwo przez kilka tygodni debatowało na temat „czym różnić się od Jarosława Kaczyńskiego”? Ostatecznie wpadli na taki pomysł, że dech zapiera: partia ta dąży do przelicytowania PiS w demagogii socjalnej i populizmie. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że zwyciężyła tam linia Tadeusza Cymańskiego. Jest kwiecień, więc będą tezy kwietniowe. W kwestiach społecznych i własnościowych Solidarna Polska znalazła się zdecydowanie bardziej na lewo niż SLD i Ruch Palikota. Mimo to partia ta nie konkuruje z tymi ugrupowaniami, ponieważ odwołuje się do innej części elektoratu, a mianowicie patriotyczno chrześcijańskiego, gdzie idee te stanowią – mówiąc po marksistowsku – „nadbudowę” dla socjalistycznej „bazy” w postaci wizji gospodarczej.

Jeszcze rok temu wydawało się, że SLD zejdzie poniżej 5-procentowego progu i być może lewica w ogóle zejdzie z polskiej sceny politycznej. Niestety, informacja o zgonie lewactwa była przedwczesna. Dziś na lewicy mamy już trzy partie polityczne, mające razem ok. 25% poparcia. Na szczęście to aż trzy partie. Dopóki się biją, dopóty do władzy nie dojdą…

REKLAMA