Wozinski: Czasy gdy Wschód nie był zagrożeniem

REKLAMA

Większość europejskich krajów może poszczycić się okresami w historii, gdy władza centralna zapadła się i umożliwiła wyłonienie się sprzyjających wolności i dobrobytowi rozdrobnionych struktur politycznych. Tak było na północy Włoch w średniowieczu, w Niemczech do XIX wieku oraz… na terenie dzisiejszej Rosji prawie tysiąc lat temu.

Gwoli ścisłości: mowa nie tyle o Rosji, co o Rusi Kijowskiej, czyli luźnej strukturze politycznej, która wyłoniła się po akcie sukcesji Jarosława Mądrego w 1054 roku. Na sto lat przed rozbiciem dzielnicowym w Polsce, które nad Wisłą i Odrą przyniosło skok cywilizacyjny, na ziemiach ruskich doszło do demontażu władzy centralnej. Ruś podzieliła się wpierw na kilka księstw ze stolicami w: Czernihowie, Haliczu, Nowogrodzie, Perejasławiu, Połocku, Rostowie, Włodzimierzu, Riazaniu, Smoleńsku, Tmutarakaniu oraz Turowie-Pińsku. Niestety wkrótce, tak jak w Polsce, doszło do walk o władzę, na szczęście nie zakończonych przywróceniem władzy centralnej. Według zgrabnych wyliczeń, w latach 1054-1224 swój żywot dopełniło ok. 64 księstewek, roszczenia do tronu wysunęło 293 książąt, a ich spory doprowadziły do 83 wojen domowych.

REKLAMA

Żyli bez cara

Dla większości (lub prawie wszystkich) historyków oraz komentatorów dziejów liczby te stanowią rzekomy dowód na to, że demontaż władzy centralnej pogrążył kraj w otchłani wojen wewnętrznych, uniemożliwiających z kolei stawienie skutecznego oporu Tatarom, którzy w XIII wieku, po bitwie nad Kałką (1223) stopniowo podporządkowali sobie wszystkie ruskie ziemie. Jako wymowny przykład ówczesnej sytuacji na Rusi przedstawia się przebieg bitwy, kiedy to 18 książąt nie potrafiło wyłonić jednego przywódcy, w konsekwencji czego chan po kolei osaczał ruskie oddziały i odniósł brzemienne w skutkach zwycięstwo. Pamiętajmy jednak, że przed tatarskim najazdem było aż 170 lat, które do dziś stanowią świadectwo dobroczynności decentralizacji władzy. W tym czasie Ruś Kijowska osiągnęła poziom rozwoju, którego pozazdrościć mogła jej większość krajów Europy. Choć wschodnie połacie kontynentu były wówczas bardzo słabo zaludnione, nie przeszkodziło to w tworzeniu się kultury, której pozostałości można dziś oglądać w wielu miastach Rosji. Najazd tatarski kosztował wiele istnień ludzkich oraz oznaczał konieczność płacenia ogromnych kontrybucji, lecz – wbrew często powtarzanym schematom – nie zniszczył doszczętnie Rusi. Okupanci pozostawili strukturę społeczną, religię i władzę bez zmian; pobierali jedynie podatki oraz udzielali akceptacji kandydatom do władzy. Ruś Kijowska rozwijała się dalej, a kres dobroczynnemu rozbiciu położyli dopiero krnąbrni książęta moskiewscy.

Pierwsze dwa wieki drugiego milenium były niewątpliwie czasem triumfu Kijowa. Ok. roku 1200 w mieście tym mieszkało 50 tysięcy ludzi (dla porównania: Kraków osiągnął takie rozmiary dopiero w XIX wieku). Choć książę kijowski nie dzierżył władzy nad całą Rusią, miasto nad Dnieprem stanowiło nieformalną stolicę dla ludności zamieszkującej nawet do 300 grodów. W Kijowie powszechna była umiejętność czytania, o czym świadczą znajdowane do dziś listy pisane przez zwykłych obywateli (w Polsce podobny poziom alfabetyzacji nastał dopiero w XVII wieku). Miasto było bogate dzięki położeniu nad Dnieprem, który służył jako kanał komunikacyjny łączący Konstantynopol z zamieszkaną przez Wikingów północą. Kijowianie handlowali także z Bułgarami i Chazarami, a ich bogactwo było słynne na całym kontynencie.

Zniszczyli ich Tatarzy i Iwan Groźny

Kres potęgi Kijowa przyniosło jego doszczętne spalenie przez Batu-Chana w 1241 roku, choć już wcześniej, bo w 1204 roku, czwarta wyprawa krzyżowa złupiła Konstantynopol, co przyczyniło się do upadku handlu na Dnieprze. Na ziemiach ruskich była na szczęście jeszcze jedna rzeka – Wołga, i to właśnie na niej wznowiono handel północy z południem. Potęga Kijowa została odbudowana w Nowogrodzie Wielkim, który w wielu aspektach przewyższył stolicę znad Dniepru. W grodzie leżącym niedaleko dzisiejszego Sankt Petersburga mieszkało wprawdzie nieco mniej, bo ok. 20-30 tys. ludzi, lecz niezwykle aktywnych. Nowogrodzcy mieszczanie żyli w potężnych, kamiennych domach, potrafili czytać i pisać, a potężny Kreml był siedzibą obieralnego władcy. Z tego właśnie powodu Nowogród stał się ulubieńcem współczesności, która dostrzega w nim zaledwie jaskółkę demokracji w totalitarnej od wieków Rosji. Najciekawszy w średniowiecznej „Wenecji Północy” nie był jednak jej republikański ustrój, lecz sam fakt jej wyłonienia z rozbitej dzielnicowo Rosji oraz praktykowany na szeroką skalę handel. Wołga wpada do Morza Kaspijskiego i dzięki temu Rusini z północy byli w stanie prowadzić ożywiony handel z Samarkandą, Bucharą oraz Bagdadem. Sprzedając Arabom futra, miód i wosk (zachowały się dowody na to, że skala handlu była niebotyczna jak na tamte czasy), sami kupowali m.in. przyprawy, jedwab oraz klejnoty.

Na terenie miasta archeolodzy znaleźli także ceramikę oraz monety z Persji i innych krajów muzułmańskich. Nowogrodu nie zniszczyli Mongołowie, którzy nigdy nawet nie wkroczyli do miasta. Dzieła zniszczenia dokonały siły dążące do zjednoczenia Rusi. W 1570 Iwan Groźny puścił miasto z dymem, a mieszczan zabił lub wypędził. „Patrioci”, którzy chcieli zjednoczenia kraju, zniszczyli bezpowrotnie miasto, stanowiące żywy pomnik chwalebnej ery politycznego rozdrobnienia. Obok Kijowa i Nowogrodu swój okres chwały po 1054 roku przeżywały także inne miasta: Połock, Psków, Rostów czy też Smoleńsk. Po tamtych czasach pozostały dziś najczęściej nieliczne so-bory lub kremle, które stanowią prawdziwe perełki w ponurym sowieckim krajobrazie wschodnich metropolii. Gdy Moskwa zdobyła w XVI wieku kontrolę nad prawie wszystkimi terenami podzielonymi w 1054 roku przez Jarosława Mądrego między jego potomków, poczuła apetyt na więcej. Wkrótce lud, który przez kilkaset lat żył pod obcym jarzmem, sam zaczął niewolić.

Obecnie, mimo iż lata największej ekspansji terytorialnej Rosja ma już za sobą, w jej granicach zniewolonych jest aż kilkadziesiąt narodów. Tak naprawdę nie ma dziś państwa bardziej szkodliwego dla wolności na świecie niż Rosja, która ze względu na swe ogromne rozmiary blokuje wyłonienie się co najmniej kilkudziesięciu odrębnych państw. Gdyby nie rak centralizacji pod egidą Moskwy, istniałyby dziś takie niepodległe kraje jak Czeczenia (ze stolicą w Groznym), Tatarstan (ze stolicą w Kazaniu), Baszkiria (ze stolicą w Ufie), Czuwaszja (ze stolicą w Czeboksarach), Mordowia (ze stolicą w Sarańsku) czy też Inguszetia (ze stolicą w Magasie).

Kiedy Rosja się podzieli

Poza secesją wspomnianych powyżej regionów przydałoby się Rosji także odtworzenie struktury politycznej sprzed podbojów Iwana Groźnego. Wiele regionów już dziś zgłasza autonomiczne pretensje (jak choćby graniczący z Polską Kaliningrad). Biorąc pod uwagę bogactwa naturalne i ogromne przestrzenie kraju na Wschodzie, jego terytorium mogłoby się stać Nowym Kontynentem, tak jak przed kilkuset laty była nim Ameryka. Nowe państwa walczyłyby o inwestorów i przyciągały do siebie ludność niskimi podatkami. O tym, jak wspaniałe byłyby to perspektywy, niech poświadczy sukces, jaki osiągnęły niektóre byłe sowieckie republiki. Na ponownym rozbiciu dzielnicowym zyskałaby też na pewno Polska jako kraj leżący przy szlakach komunikacyjnych wiodących na Zachód. Nowe państwa na Kaukazie i w dorzeczu Wołgi byłyby skazane na tranzyt przez Europę Środkową i w ten sposób pojawiłyby się zupełnie nowe możliwości.

Bardzo pozytywnym zjawiskiem ostatnich lat jest utrwalająca się tendencja spadku liczby Rosjan na okupowanych przez państwo rosyjskie terenach. Z kolei zniewolone narody nieustannie rosną w siłę – demograficznie oraz pod względem wpływów. Dzisiejsza Rosja nie jest już ZSRS i nie jest w stanie prowadzić skutecznej polityki kolonizacji i rusyfikacji podległych sobie ziem. Bardzo prawdopodobne jest, że w niezbyt odległej perspektywie udzielenie autonomii lub zgody na secesję będzie już tylko formalnością. Gdy wybuchła I wojna czeczeńska, w Republice Czeczeńskiej Rosjanie stanowili ok. 25% ludności; dziś jest ich tam ok. 1%. Moskwa rządzi w Groznym twardą ręką, ale proporcje ludności rodzimej i napływowej zmieniają się dramatycznie na wszystkich terenach rdzennie nierosyjskich, czemu sprzyja także ujemny przyrost naturalny wśród Rosjan.

Jeżeli narody ciemiężone przez Moskwę odpowiednio skoordynują swoje działania, władza centralna zwyczajnie nie będzie w stanie wypowiedzieć wojny na kilkunastu, a może i kilkudziesięciu frontach jednocześnie. W istocie dzisiejszą Rosję tylko z wielkim trudem można nazwać spadkobierczynią Rusi Kijowskiej, która była organizmem społecznym o zupełnie odmiennym charakterze. Kijowianie i Nowogrodzianie nie prowadzili polityki podbojów, lecz skupili się przede wszystkim na własnym terytorium i handlu. Tożsamość Rosjan jest z kolei zbudowana na podboju i dominacji nad innymi narodami. Nie ma drugiego narodu o tak imperialnych ambicjach.

Zamożność Rosji kontra zamożność Rosjan

Wielu Rosjan (nie wszyscy oczywiście) żyje pragnieniem wielkiej i zamożnej Rosji. Od kilkuset lat zamiast zamożnej i dostatniej ojczyzny mają jednak tylko bogate i potężne państwo. Kierując się sympatią w stosunku do narodu, który wycierpiał od swego Lewiatana jak mało który, powinniśmy go przekonywać, że klucz do wielkości leży w decentralizacji władzy i „rozbiciu dzielnicowym”. Wielka Rosja to Rosja podzielona na małe organizmy – jako dowód niech posłuży Nowogród czy Kijów, a raczej ślady ich dawnej chwały. Czyż nie wspaniale byłoby przemierzać tereny dzisiejszej Rosji przestronnymi autostradami, jeździć nad Morze Kaspijskie zażywać słonecznych kąpieli, przemierzać góry pełne schronisk oraz robić interesy w miastach, które cieszą oko, zamiast przygnębiać sowieckimi potworami? Być może to nie tylko marzenia – moskiewscy najeźdźcy są dziś w zdecydowanym demograficznym odwrocie.

REKLAMA