Wielomski: Wnioski z Grecji. Szansą dla prawicy tylko przewrót wojskowy

REKLAMA

6 maja br. w Grecji odbyły się wybory parlamentarne. Dawno mówiono, że będą one miały charakter decydujący dla przyszłości tego kraju. W sytuacji bankructwa socjalizmu wybory te miały zdecydować, kto podejmie trud wyprowadzenia tego państwa z dramatycznego upadku. W wyborach 20 procent głosów dostała opozycyjna koncesjonowana „prawica”, zwąca się z lewacka Nową Demokracją; 13% otrzymali socjaliści z PASOK, którzy doprowadzili kraj do ruiny. Innymi słowy: dwie główne reżimowe partie otrzymały łącznie zaledwie 1/3 głosów. Do parlamentu dostały się siły postrzegane przez demoliberalne media jako „skrajne”, czyli komunistyczna czy też komunizująca lewica z jednej strony (SYRIZA) i etykietkowana jako „neonazistowska” Złota Jutrzenka. Gdy piszę te słowa, kolejni kandydaci na premiera przyjmują misję utworzenia rządu i po dwóch dniach rezygnują, nie mogąc sklecić koalicji, która miałaby większość w parlamencie.

Prawdę mówiąc, wyniki tych wyborów absolutnie mnie nie zaskoczyły. Trudno było oczekiwać, że Grecy zagłosują tak, jak zażądała tego od nich Angela Merkel i demoliberalne media, gdy widać jak na dłoni totalny upadek greckiej gospodarki i odpowiedzialnej za tę katastrofę kliki politycznej, która kilkadziesiąt lat budowała nad Morzem Egejskim socjalizm. Nie dziwne też, że klika ta protestuje przeciw wyrokowi na Julię Tymoszenko. Myśl, że można pójść do więzienia za działanie na niekorzyść własnego państwa, musi być dla greckich elit demokratycznych przerażająca! Rzeczywiście niepokojące jest, że być może Grecja w ogóle nie będzie miała rządu i czekają ją nowe wybory. Do skutku, aż wyłoni się większość. W tym czasie gospodarka będzie pogrążać się w coraz większej zapaści, a nad budżetem państwa nikt nie zapanuje. No, ale pomysł, że upadające państwo może zostać uratowane przez procedury demokratyczne sam w sobie był absurdalny. Skoro Grecy nie umieli rozsądnie wybierać polityków w okresie prosperity, to skąd pomysł, że nabiorą rozumu w sytuacji krachu?

REKLAMA

Z kryzysu finansów publicznych ani Grecji, ani innego państwa nie wyciągną demokratyczne wybory i towarzysząca im demagogia. Zrównoważyć budżet może tylko władza autorytarna, która nie będzie pytała ludu o zdanie, lecz przeprowadzi brutalny demontaż socjalizmu. Innymi słowy: albo Grecy oddadzą dobrowolnie władzę wojskowym, albo jutro armia sama będzie musiała ratować państwo, albo… No właśnie, co się stanie, jeśli armia pozostanie w koszarach? Sytuacja Grecji zaczyna przypominać Republikę Weimarską na początku lat 30. XX wieku: kryzys gospodarczy, deficyt budżetowy, bezrobocie, niemożność utworzenia rządu, pojawienie się na scenie politycznej komunistów i faszystów.

Sądzę, że jeśli teraz nie powstanie jakiś demoliberalny rząd, to w kolejnych przyspieszonych wyborach zwycięstwo odniosą partie antyestablishmentowe, to znaczy komuniści i faszyści. A wtedy ci pierwsi podniosą leninowską maksymę „kto kogo” i zaczną ostrzyć sierpy i szykować młoty, a ci drudzy rozpoczną przygotowania do powtórki z Nocy Długich Noży. Rozpocznie się autentyczny casting na nowego Adolfa Hitlera lub Włodzimierza Lenina. Demoliberalne państwo stanie się polem wielkiej bitwy komunistów i faszystów o władzę, z której to walki tylko jedna siła może wyjść zwycięsko – ta, która lepiej zrozumie naturę polityki.

Sytuacja Grecji pozwala nam wysnuć dwie lekcje. Pierwsza jest taka, że wbrew temu, co się niektórym zdaje, czas bolszewizmu i faszyzmu wcale nie przeminął. Te dwie wielkie antysystemowe siły cały czas drzemią w rezerwie i czekają na nagły i spektakularny upadek demoliberalizmu. Dziś ten ostatni bankrutuje w Grecji, jutro może się to stać w Portugalii i Hiszpanii, a pojutrze w gruzy może pójść cała Unia Europejska. Mistyczne proroctwa Francisa Fukuyamy o „końcu historii” właśnie zderzyły się z empiryczną rzeczywistością. Dziś w Grecji historia zaczyna się na nowo, a jutro stać się to może w całej Europie. Po drugie – potwierdza się obawa, którą dosyć dawno zgłaszałem kolegom z Nowej Prawicy, że z kryzysu socjalizmu profitów nie wyciągnie prawica konserwatywna kulturowo, a liberalna ekonomicznie. Wybory w Grecji potwierdzają, że z załamania się systemu demokratycznego socjalizmu rodzą się ruchy skrajnie lewackie gospodarczo, różniące się tylko tym, co stary Marks nazywał „nadbudową”. Z jednej strony mamy bolszewików – lewackich tak gospodarczo, jak i cywilizacyjnie – z drugiej zaś faszystów. Ci ostatni są podobnie demagogiczni społecznie, acz nie kwestionują własności prywatnej jako takiej, negując jednak swobodę obrotu nią na rzecz państwowego planowania. Niestety, przy takim rozwoju wypadków konserwatysta nie skorzysta z sytuacji i nie przeprowadzi żadnej kontrrewolucji. Wtedy nie ma innego wyjścia niż powtórzyć za Jacquesem Bainville’em, że „gdy chłopi na Sycylii rozdają sobie medaliki przedstawiające św. Lenina, który daje chłopom ziemię, to trzeba poprzeć kogokolwiek, nawet Mussoliniego”.

Paradoksem jest, że w sytuacji upadku demokratycznego socjalizmu empiryczną alternatywą jest dlań socjalizm leninowski albo socjalizm narodowy. Grecja potwierdza mój czarny scenariusz: konserwatywni liberałowie nie są przez żądny socjalizmu lud postrzegani jako znacząca alternatywa dla upadającego demoliberalizmu. Jedyną szansą dla prawicy na przejęcie części choćby władzy jest – wspomniane przeze mnie wcześniej – zagarnięcie władzy przez wojskowych. Tylko wtedy jest szansa, że po zaprowadzeniu przysłowiowego „ładu i porządku” generałowie zaczną rozglądać się za fachowcami od zarządzania państwem i spojrzą na zdroworozsądkowych zwolenników wolnego rynku. Tak było w Hiszpanii Francisco Franco, tak było w Chile Augusto Pinocheta. Niestety, generałowie mogą nas także nie dostrzec lub uznać za szaleńców. Jednak prawda jest brutalna: tylko tą drogą konserwatywna prawica ma szansę dojść do władzy. Dlatego wzywamy greckich generałów, aby – jak to się ładnie mówi w demoliberalnym języku – „wzięli odpowiedzialność za kraj”!

REKLAMA