Michalkiewicz: Czy jestem zakamuflowaną opcją korwinowską?

REKLAMA

Czegóż to się człowiek o sobie nie dowiaduje z internetu! Czytam ci ja na przykład, jak na „Nowym Ekranie” autor podpisujący się jako Radek chłoszcze mnie pryncypialnie za „zakamuflowaną opcję korwinowską”. Ten pan Radek wcześniej pisał do mnie nawet płomienne listy, bym przestał pogrążać się w sprośnych błędach Niebu obrzydłych i odciął się od Korwina, a jeśli już nie odciął, to żebym go krytykował tak samo jak, dajmy na to, Jarosława Kaczyńskiego. W przeciwnym razie – przestrzegał mnie pan Radek – utracę wiarygodność, i to raz na zawsze. Tłumaczyłem mu, że Janusz Korwin-Mikke jest już dużym chłopczykiem i w związku z tym nie pyta mnie o pozwolenie napisania lub powiedzenia tego czy owego – podobnie zresztą jak i ja nie konsultuję z nim tego, co wygaduję i wypisuję na różnych łamach. Ale na próżno – Radek najwyraźniej w to nie uwierzył i przypuszcza, że przed napisaniem czy powiedzeniem czegokolwiek z Korwinem się namawiam, a mówiąc, iż jestem też dużym chłopczykiem, któremu rodzice pozwolili na samodzielne pisanie i mówienie, tylko perfidnie się kamufluję, żeby w ten sposób sprowadzić na manowce prawdziwych patriotów.

Jeszcze bardziej radykalni i wymagający są wobec mnie komentatorzy na internetowych forach. Wyrażają nieustające zdumienie, żeby nie powiedzieć: zgorszenie moją obecnością na antenie Radia Maryja i Telewizji Trwam, gdzie podstępnie sączę różne jady. Co ja sączę, każdy słyszy i widzi – ale dlaczego „podstępnie”? Przecież nigdy żadnych swoich poglądów nie ukrywałem, a książka pod tytułem „Dobry »zły« liberalizm”, w której przestawiłem w sposób, jak mi się wydaje, przystępny, na czym właściwie polega liberalizm konserwatywny, omawiana była właśnie na antenie Radia Maryja – i to nie z mojej inicjatywy, a z inicjatywy studentów Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, którym najwidoczniej wydała się interesująca na tyle, żeby ją na antenie omówić. Zapewne to, co ja mówię, irytuje wiele osób, ale z kolei innym osobom się podoba – i na takiej właśnie różnorodności polega urok wolności słowa, która zawsze leżała i leży mi na sercu nie dlatego, żebym mógł się wygadać, ale przede wszystkim dlatego, że tylko wolność słowa gwarantuje autentyczny charakter dyskursu publicznego.

REKLAMA

Ten autentyzm z kolei jest koniecznym warunkiem tworzenia żywej kultury, bez której naród obumiera, to znaczy uwstecznia się do poziomu przednarodowego, a niekiedy nawet zanika. Nie wszyscy to jednak rozumieją i w związku z tym próbują mi dyktować, co i jak powinienem pisać, grożąc, że w przeciwnym razie przestaną mnie czytać. Skoro jednak lepiej wiedzą, co trzeba pisać i mówić, to po cóż jeszcze ja jestem im potrzebny? Niech piszą i mówią sami – a ja przecież, nawet gdybym chciał, nie mógłbym im zabronić. Ale nie – sami pisać ani mówić nie chcą, tylko próbują namówić mnie, żebym pisał pod ich dyktando. Żeby jeszcze chociaż mnie wynajęli – ale też nie; najwyraźniej liczą na to, że będę się im wysługiwał za darmo. Ciekawe, skąd u niektórych ludzi bierze się przekonanie, że wszyscy powinni się do nich akomodować.

Nigdy nie potrafiłem tego zrozumieć, chyba przede wszystkim dlatego, że sam nie mam ambicji, by kimkolwiek rządzić, a w życiu staram się kierować maksymą Franciszka księcia de La Rochefoucauld, że „trudniej jest nie dać rządzić sobą niż rządzić innymi”. Przypatrując się na przykład naszym Umiłowanym Przywódcom, utwierdzam się w przekonaniu, że za złudzenie, iż czymś czy kimś rządzą, płacą straszliwą cenę, stając się zakładnikami, a nawet popychadłami Sił Wyższych, a w najlepszym razie zakładnikami własnego zaplecza politycznego, któremu muszą schlebiać i podlizywać się, bo w przeciwnym razie zostaną osamotnieni. Ale chociaż nie mam ambicji, by kimkolwiek rządzić, samym swoim istnieniem wzbudzam rozmaite podejrzenia. Na przykład że jestem Żydem – bo jakiemu gojowi Żydzi pozwoliliby na takie bezeceństwa?

Tacy podejrzliwcy twierdzą również, że Żydem był Adolf Hitler, który tak się wstydził swojego pochodzenia, że aż postanowił zgładzić wszystkich Żydów, byle tylko ta tajemnica się nie wydała. Nie muszę dodawać, że naprawdę nazywał się Rotenschwanz – bo takie nazwisko najchętniej przypisują różnym osobistościom anonimowi twórcy rozmaitych „list Żydów” w internecie. Zresztą z Żydami rozmaicie bywa – Antoni Słonimski w swoim czasie zdemaskował Czesława Centkiewicza jako „Żyda polarnego”, no a Stefan Staszewski, wiadomo: „Żyd blondyn, rzecz przeciwna naturze, bardzo niebezpieczny”. Inni – przeciwnie – uważają mnie za ruskiego agenta, ale na szczęście pan red. Jan Engelgard przychodzi mi w sukurs, demaskując mnie jako nieuleczalnego rusofoba. Czy ruski agent może być rusofobem? Na tym świecie pełnym złości nigdy nic nie wiadomo, a skoro pan Radek chłoszcze mnie pryncypialnie za „zakamuflowana opcję korwinowską”, to czyż dla lepszego kamuflażu nie mogę pozorować rusofobii?

Wreszcie pewien Czytelnik po śmierci generała Petelickiego napisał mi gotowy tekst, czyniąc mi przy okazji gorzkie wyrzuty, że swoimi podejrzeniami wobec naszej młodej demokracji, jakoby była podszyta agenturą, ośmieszam „prawdziwą prawicę” i prawdziwych zwolenników kapitalizmu. Tłumaczyłem, że nikogo, a już specjalnie „prawdziwej prawicy” nie zmuszam , żeby mi wierzyła, i skoro tak bardzo boi się ośmieszenia, to niechże myśli, podobnie jak „młodzi, wykształceni”, że z tą naszą młodą demokracją to wszystko naprawdę – ale oto nieoczekiwanie w sukurs przyszedł mi Instytut Pamięci Narodowej, wytaczając jakimś wysokiej rangi wojskowym procesy kłamstwo lustracyjne. Zeznający na tym procesie świadek, również wojskowy wysokiej rangi, twierdził, że „co drugi” z obecnych wysokiej rangi wojskowych podpisał „coś tam” – naturalnie „bez swojej wiedzy i zgody” – Wojskowej Służbie Wewnętrznej, bo tak za komuny nazywała się wojskowa razwiedka. Ciekawe, że akurat ci, co wtedy „coś podpisali”, awansowali nie tylko za komuny, ale również, a właściwie przede wszystkim w „wolnej Polsce”.

Rozbierając sobie z uwagą ten fenomen, nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż opowieści, że Wojskowych Służb Informacyjnych, w które podczas transformacji ustrojowej przepoczwarzyła się WSW, już „nie ma”, należy spokojnie włożyć między bajki – podobnie jak opowieści o autentycznym charakterze naszej młodej demokracji.

REKLAMA