Majewski: Nie tylko faszyści nie lubią demokracji

REKLAMA

Zazwyczaj, gdy słyszymy o przeciwnikach demokracji, widzimy oczami wyobraźni łysogłowego naziola, mającego w pogardzie prawa człowieka, idee humanizmu, itp. słowa –wytrychy albo oderwanego od rzeczywistości konserwatystę, który nie potrafi odnaleźć się we współczesnym świecie. Okazuje się, że nie brakuje również skrajnie liberalnych krytyków takiego ustroju, a demokracja nie zawsze musi być utożsamiana z wolnością. Niedawno wydawnictwo Fijor Publishing przygotowało dla polskiego czytelnika książkę Mity demokracji autorstwa Franka Karstena i Karela Beckmana, holenderskich dziennikarzy mieszkających na stałe w USA.

Niewielka rozmiarami publikacja nie jest bynajmniej monarchistycznym hołdem dla minionych dni. W książce nie znajdujemy – charakterystycznej dla obozu tradycjonalistycznego – refleksji o demokracji jako politycznej herezji, przejawu buntu motłochu wobec ładu ustanowionego przez samego Boga i gruntu podatnego pod ziarno degeneracji moralnej.

REKLAMA

Publicyści zwracają uwagę raczej na brak efektywności tego ustroju, a w dalszej perspektywie kompletnej niewydolności. „Autorzy tej niewielkiej rozmiarami, jednakże znaczącej i ważnej książki zastanawiają się, dlaczego: zamiast prowadzić nas do solidarności społecznej, prosperity i wolności, demokracja doprowadza  do konfliktów społecznych, nieokiełznanych wydatków rządowych oraz tyranii państwa” – informuje polski wydawca. Karsten i Beckman nie unikają jednak gorzkiej refleksji nt. samego kultu demokracji, swoistej demolatrii, która na piedestale stawia, mówiąc prof. Jackiem Bartyzelem, „śmiertelnego boga”. Trzeba jednak przyznać, że nie jest to pierwsza próba podjęcia krytyki demokracji z perspektyw „ludzi miłujących wolność” do czego przyznają się sami autorzy. Najbardziej znanej dokonał Hans Hermann Hoppe, autor książki „Demokracja, bóg który zawiódł”. Tyle, że publikacja nie wzbudziła zbyt dużego zainteresowania (poza libertariańską niszą). Jak zauważa Karsten, liczbę opracowań, analiz, a nawet recenzji na temat pracy prof. Hoppe można policzyć na palcach jednej ręki. „Jest to przykre, zwłaszcza że napisanie i wydanie takiej książki przez aktywnego profesora wyższej uczelni było krokiem ryzykownym, żeby nie powiedzieć: karkołomnym. Podobne ryzyko brali na siebie ci, którzy otwarcie przyznawali się do jej przeczytania, recenzowali ją, czy nie daj Boże, uznali poglądy autora za słuszne” – pisze współautor „Mitów demokracji”.

Karsten i Beckman, jako dziennikarze, mogli jednak sobie pozwolić na szczerość bez obaw o utratę akademickiego etatu. Skromna objętościowo książeczka jest mierzonym z pasją ciosem w najczulszy punkt centralistycznego, zbiurokratyzowanego państwa-molocha, obojętnego na potrzeby własnych obywateli rozumiane jako możliwości swobodnej działalności, rozwoju i możliwości decydowania o wydawaniu własnych pieniędzy.

„My nie chcemy likwidacji demokracji, nie chcemy jej zakazywać, my  chcemy tylko, aby w zgodzie z demokratycznymi ideałami, ludzie mieli swobodę dokonywania wyboru; swobodę życia w dowolnym systemie politycznym, w którym akurat żyć zechcą” – piszą autorzy.  Karsten i Beckman podkreślają, że ich celem nie jest przekonywanie, że demokracja jest czymś gorszym czy lepszym od systemów autorytarnych czy dyktatorskich, a problemy opisane w książce można przypisać wyłącznie ustrojom demokratycznym. „Jedno co robimy, to pokazujemy, że problemy obecne w demokracji parlamentarnej – ze względu na swoją dynamikę – mimo wszystkich zachwytów nad skutecznością demokracji, wychwalanej jako najlepszy system polityczny z możliwych, do oczekiwanych po niej rezultatów jednak nie prowadzą; wyjaśniamy przy okazji przyczyny tego rozminięcia się oczekiwań z  możliwościami” – piszą holenderscy dziennikarze.

Trzeba przyznać, że wytykanie owych „rozminięć” poszło autorom „Mitów demokracji” bardzo sprawnie. Karsten i Beckman na kartach swojej publikacji omawiają trzynaście mitów, czy nawet – jak sami określają – „dogmatów” demokracji. Pod ostrzem ich pióra padają  m.in. twierdzenia, jakoby lud rzeczywiście sprawował władzę w demokracji, większość zawsze miała rację, ustrój demokratyczny gwarantował wszystkim życie w harmonii, poczucie wspólnoty, pokój czy eliminację korupcji z życia publicznego. Autorzy książki poddają też w wątpliwość tezy o demokracji jako fundamencie prosperity, sprawiedliwej dystrybucji bogactwa i pomocy biednym, a nawet krytykują utożsamianie „rządów ludu” z równością i tolerancją.

Praca holenderskich publicystów, jest o tyle ciekawa, że nie powiela typowo konserwatywnej krytyki demokracji. Kersten i Beckam traktują twierdzenia o boskim pochodzeniu władzy niemal jako taki sam absurd, jak demokratycznej „dogmaty”, a na kartach książki pobrzmiewa ciche przyzwolenie na dokonywanie zabiegów in vitro (pod warunkiem, że opłaconych z kieszeni samych zainteresowanych, a nie podatników), eutanazji czy wręcz aprobata dla pigułek antykoncepcyjnych jako wynalazku, który „przyniósł kobietom wolnośc seksualną” (sic!). O aborcji autorzy „Mitów demokracji” nie wspominają…

Kersten i Beckam, po wyliczeniu wypaczeń, jakie rodzi demokracja (biurokracja, pasożytnictwo, socjal, postawy antyspołeczne i przestępczość) przystępują do wypisywania recepty. Trzeba jednak przyznać, że jest ona uboga w stosunku do samej diagnozy.

Holenderscy libertarianie wyjście upatrują w powiększaniu zakresu wolności osobistej, decentralizacji na wzór szwajcarski, odejścia państwa od kierowania niemal wszystkimi dziedzinami życia publicznego, poza systemem sprawiedliwości, porządkiem publicznym czy… ochroną środowiska (nieco zmodyfikowana wizja państwa jako „stróża nocnego”) czy tworzenia „społeczeństwa kontraktowego” w którym umowy „niekoniecznie muszą być jednakowe dla wszystkich”.

Tyle, że propozycje Karstena i Beckmana nie oznaczają przekreślenia samej demokracji, ale – po prostu – usprawnienia jej działania, podobnie jak udoskonalenia – w mniejszym lub większym stopniu – innego systemu politycznego. Autorzy nie rysują żadnej konkretnej wizji innego systemu i – jak sami podkreślają – nie mają takich ambicji. Dlatego sam tytuł należy potraktować jako atrakcyjny wabik dla przeciwników „najlepszego ustroju świata” i krytykę tylko jednej z odmian demokracji – scentralizowanej narodowej demokracji parlamentarnej.

Nie oznacza to jednak, że praca nie jest godna uwagi. W świecie wyświechtany hasełek, który popada w ruinę na naszych oczach, istnieje potrzeba intelektualnych prowokacji. Również tych nie z naszej, „frondowej” bajki…

(Aleksander Majewski; artykuł ukazał się na portalu www.fronda.pl; książkę można kupić w naszej księgarni – tutaj)

REKLAMA