Artur Zawisza o Korwin-Mikke, Romanie Giertychu i programie Ruchu Narodowego

REKLAMA

Z ARTUREM ZAWISZĄ, przedstawicielem środowisk narodowych, jednym z liderów Marszu Niepodległości, rozmawia Rafał Pazio.

NCZAS: Jak Pan ocenia postawę mecenasa Romana Giertycha, który kiedyś był szefem Młodzieży Wszechpolskiej, a dziś idzie w marszu z prezydentem i nie jest jakoś przyjaźnie nastawiony do Marszu Niepodległości?

REKLAMA

ZAWISZA: Mecenas Giertych jest niezłym prawnikiem i prowadzi kancelarię na prestiżowym warszawskim Nowym Świecie. Rozumiem, że poszukuje klientów i podjął specyficzną akcję marketingową. Doceniam to, bo uważam, że z handlowego punktu widzenia zachowuje się przytomnie. Za to z narodowego punktu widzenia zachowuje się głupio.

Jakie wnioski wyciąga Pan po kiepskim wyniku Libertasu w wyborach do Parlamentu Europejskiego?

Libertas był bardzo ciekawym i całkowicie nieudanym eksperymentem. Po raz pierwszy w historii Unii Europejskiej próbowano stworzyć rzeczywistą partię paneuropejską. Paradoks polegał na tym, że składała się ona ze środowisk konserwatywnych i nacjonalistycznych z poszczególnych krajów Europy. Można wspomnieć Ruch na rzecz Francji wicehrabiego Philippe’a de Villiers, włoską La Destra Teodoro Buontempiego (wywodzącą się z historycznego Włoskiego Ruchu Społecznego) i wielu eurosceptyków z Europy Środkowej (np. współpracowników czeskiego prezydenta Klausa). Świetną listę wyborczą udało się nam stworzyć w Polsce, m.in. z udziałem redaktora naczelnego „Najwyższego CZASU!” Tomasza Sommera. Na czele całego Libertasu stał przedsiębiorca dużego formatu, a popularny ze względu na obalenie traktatu lizbońskiego w Irlandii – Declan Ganley. Na koniec okazało się, że wyborcy w poszczególnych krajach wolą głosować na krajową lewicę, krajowe centrum i krajową prawicę. Eksperyment Libertasu był całkowitą porażką. I potwierdził – pół żartem, pół serio – tezę nacjonalistyczną o tym, że polityka narodowa musi dokonywać się w otoczeniu narodowym. Nie ma natomiast porównania między Libertasem a Ruchem Narodowym. Wtedy była to jednorazowa lista wyborcza do Parlamentu Europejskiego, a teraz mamy narodowy ruch społeczny, który w punkcie wyjścia ma inne niż wyborcze aspiracje.

Ale jednak przekazywana jest informacja, że narodowy ruch społeczny stworzy partię.

Nie chcę odwracać kota ogonem. Polityka jest ważna, ale ewentualna partia mogłaby być jedynie wisienką na szczycie tortu. Przypomnę, że ruch narodowy Zygmunta Balickiego, Jana Ludwika Popławskiego i Romana Dmowskiego powstał w latach 80. XIX wieku, a pierwsza partia polityczna w ramach tego ruchu została powołana kilkanaście lat później (Stronnictwo Demokratyczno-Narodowe w 1897 roku). To była mądrość.

Mówił Pan o innych sposobach na zmianę systemu niż wygranie w wyborach. Co Pan ma na myśli?

Chcemy wpływać na świadomość zarówno poprzez inicjatywy kulturalno-oświatowe, jak i wychodzenie na ulicę. Na jedno, jak i na drugie nas stać zarówno intelektualnie, jak i organizacyjnie.

Może Pan przedstawić najważniejsze tezy programu?

Chętnie mówię o postulatach suwerennościowych. Na przykład zdjęciu unijnych flag z gmachów publicznych, prymacie narodowej konstytucji nad prawem unijnym, trwałym zachowaniem polskiego złotego jako waluty narodowej, odrzuceniu paktu fiskalnego drenującego nasz budżet i sprzeciwu wobec unii bankowej – odbierającej decyzyjność krajowemu nadzorowi finansowemu. Jednak chodzi także o pełny program dotyczy wszystkich sfer życia narodowego. Oprócz tego, co dzieje się na ulicach, nasze zespoły eksperckie zaczęły pracę. Opieramy się na trzech środowiskach koncepcyjnych: wokół czasopisma „Mysl.pl” i Fundacji im. Bolesława Chrobrego, czasopisma „Polityka Narodowa” i Fundacji Inicjatyw Polskich oraz wokół mającego ćwierćwiecze tradycji klubu „Vademecum”, działającego na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim.

Podobno nawet „Solidarność” finansowała autokary, które podwiozły demonstrantów na marsz 11 listopada. Czy Pan to potwierdza?

Nie wiem, czy „Solidarność” finansowała autokary. Gdyby tak było, bardzo bym się cieszył. Natomiast rzeczywiście podkreślamy, że w Marszu Niepodległości uczestniczyła zarówno „Solidarność” radomska, wywodząca się z Czerwca 1976, jak i „Solidarność” lubelska, wywodząca się z Lipca 1980. W pewnym sensie chcielibyśmy dokończenia rewolucji solidarnościowej, choć to wcale nie znaczy, że utożsamiamy się ze wszystkimi postulatami socjalnymi. To akurat wymaga dobrej pracy programowej.

Jak nie zagubić tego dobrego ducha współpracy? W Polce już przerabialiśmy rozdrabnianie na małe prawicowe partie.

Jesteśmy kooperatywni. Nawet kiedy zdarzyło się, że Honorowy Komitet Poparcia opuścił Paweł Kukiz, to chociaż nie miał racji, nie spotkały go złe słowa. Jedyny przypadek świadomej decyzji o wykluczeniu z Honorowego Komitetu Poparcia to pan Janusz Korwin-Mikke. To bolesna historia. Zasługi pana Janusza dla polskiej myśli wolnościowej i konserwatywnej są ogromne i niezaprzeczalne, dlatego w swoim czasie podczas kongresu Nowej Prawicy użyłem słów zaczerpniętych z XIX-wiecznego romantyzmu: „My z niego wszyscy”. Jednocześnie w tym przypadku – przepraszam za określenie, ale na byle kogo nie trafiło – zachował się jak psychopata. Kilka tygodni przed Marszem Niepodległości z własnej inicjatywy określił jego uczestników jako narodowych socjalistów, prawdopodobnie dokonując medialnej prowokacji. Przyniosła ona jak najgorsze skutki panu Januszowi, ale na szczęście nie zaszkodziła Marszowi Niepodległości.

Jak głęboko sięgają struktury stowarzyszeń orbitujących wokół ruchu narodowego?

Sam Marsz Niepodległości jest koalicją środowisk lokalnych. Istnieją lokalne środowiska takie jak Narodowy Szczecin, Narodowa Łódź czy Narodowy Kraków. Po marszu otrzymaliśmy dużo sygnałów z całej Polski, od Wrocławia po Wilno, gdzie wyraża się zainteresowanie ściślejszą współpracą w Ruchu Narodowym. Będziemy proponować dyskusję, ile w Ruchu Narodowym powinno być sieciowości, a ile koordynacji. Z sieciowości wynika spontaniczność. Z koordynacji wynika organizacja. Jedno i drugie jest potrzebne.

REKLAMA