Korwin-Mikke: Film to broń! Reżyser to wróg!

REKLAMA

Ostatnio dwa razy odpowiadałem na pytania typu, co sądzę o czymś tam po zobaczeniu filmu „X” – nakręconego na ten właśnie temat. I właśnie przeczytałem wywiad, w którym p. Robert Mazurek pyta p. mec. Jana Widackiego, co sądzi o „sprawie Pyjasa” po zobaczeniu filmu „Trzej kumple”. Dla mnie jest to coś do głębi sprzecznego z całą metodyką, której mnie uczono.

Otóż w każdej sprawie człowiek wyrabia sobie zdanie na podstawie zeznań świadków, osobistej znajomości zainteresowanych, zeznań rodziny i przyjaciół, oględzin miejsca wypadku – i tak dalej. Natomiast najoczywiściej w świecie nie na podstawie filmu!

REKLAMA

Co więcej, film jest bardzo sugestywnym rodzajem sztuki, więc człowiek – jeśli nie jest pewien, że jest bezwzględnie krytyczny – po obejrzeniu filmu na jakiś temat nie powinien się przez dłuższy czas w tej sprawie w ogóle wypowiadać! Bo już nie prezentuje swojego zdania – tylko zdanie zasugerowane mu przez autora filmu!

Każdy film na temat jakiejkolwiek sprawy jest fałszerstwem. Niekoniecznie świadomym! Najczęściej jednak reżyser kręci go, mając już gotową tezę. A wtedy – tak podświadomie – twarz świadka „za” pokaże w korzystnym oświetleniu, twarz świadka „przeciw” – w mniej korzystnym. I już widz ma zafałszowany obraz sytuacji.

Sędzia mający wydać wyrok bierze pod uwagę tysiące drobnych świadectw. Film pokazuje ich – wybiórczo – kilkanaście. Tym samym fałszuje rzeczywistość.

Podobnie jest z każdym filmem „dokumentalnym”. Myśląc o Ameryce, mam zdanie wyrobione na podstawie tysięcy rozmaitych rozmów, książek itd. Jeśli natomiast będę świeżo po obejrzeniu jakiegoś filmu „dokumentalnego”, to będę miał w głowie tylko miejsca wybrane przez twórcę filmu! Np. sceny z Nowego Jorku, Los Angeles czy Chicago – które przecież są absolutnie nietypowe dla Stanów Zjednoczonych! Tym samym po obejrzeniu tego filmu wiem mniej o Ameryce niż przedtem – bo moja wiedza ogólna przez czas jakiś jest wyparta przez te bardzo sugestywne obrazy. Pokażą mi np. Murzynów bijących Białego albo odwrotnie – i już mój umysł będzie bardziej skłonny do przyjęcia ogólnej tezy, że „w Ameryce częste są bójki o podłożu rasowym”. Tymczasem statystyki pokazują, że – o ile pamiętam – ok. 90% zabójstw w USA jest wewnątrzrasowych: Biali zabijają Białych, a Czarni – Czarnych. Zresztą i w Polsce np. Wietnamczycy zabijają tylko Wietnamczyków – nie słyszałem, by Wietnamczyk zaatakował Polaka…

Dlatego żądanie, by ktoś wypowiedział się na jakiś temat po obejrzeniu filmu na ten temat, jest dla mnie czymś świadczącym, że pytający nie zdaje sobie sprawy, na czym polega racjonalność.

Oczywiście po jakimś czasie ten film o Ameryce staje się tylko jednym z wielu składników mej wiedzy o Stanach – i być może będę w stanie podane tam fakty włożyć we właściwy schemat, bez przyjęcia sugerowanej przez reżysera tezy. A być może nie – u ludzi mniej krytycznych taki film może bezpowrotnie zaburzyć zdolność do obiektywnego spojrzenia na Amerykę.

Mam tu wysokie mniemanie o sobie, bo w czasach PRL-u bardzo uodporniłem się na komunistyczną propagandę – i przenosi mi się to i na obecną. Wszelako z przerażeniem obserwuję, że dziś młodzi ludzie zupełnie bezkrytycznie

podchodzą do informacji otrzymanej w filmie. Proszę więc pamiętać: film to broń! Scenarzyści i reżyserzy to inżynierowie dusz ludzkich. Jeśli ktoś chce być poważnym politykiem, to na każdy film powinien patrzeć, jakby był to film, którego reżyser stoi przed sądem oskarżony o chęć manipulowania moim umysłem.

Np. p. Grzegorz Braun robi filmy, których celem jest zohydzenie komunizmu w oczach ludzi. Więc niech zohydza oczywiście! W d***kracji trzeba urabiać umysły Prostego L**u. Ale przecież nie mogę pozwolić, by taki film – niebezpieczny, bo znakomicie nakręcony – zmienił mój pogląd na komunizm!

Żyjemy w d***kracji – więc rządzi większość. P. Braun wykonuje znakomitą robotę starając się, by w oczach Prostego

L**u słowo „komunizm” kojarzyło się z Katyniem, Hołodomorem i łagrami na Syberii – a Lewica stara się skojarzyć słowo „komunizm” z budową Magnitogorska, kobietami dumnie prowadzącymi traktory i pohamowaniem imperializmu amerykańskiego. Jest to walka o rząd dusz. O rząd dusz idiotów oczywiście.

Ale jeśli w Rurytanii rządzi cesarz-idiota, to doradca produkujący argumenty trafiające do mózgu idioty jest bezcenny! W normalnym kraju nie walczymy na filmy, lecz na argumenty. Ludzie mądrzy dyskutują, przedstawiają racjonalne argumenty – a motłoch niech sobie wierzy nawet w kozła, byleby podatki płacił. Niestety, żyjemy w d***kracji… W d***kracji walka na filmy jest najważniejsza. Jednak trzeba pamiętać, że to jest zakłamana propaganda! Zakłamana z konieczności.

Ma rację p. prof. Adam Wielomski, pisząc, że moje argumenty do umysłów rządzącej Większości w ogóle nie trafiają! Dlatego trzeba tolerować jawne bzdury głoszone w słusznej sprawie. Ale – broń Boże – nie należy wierzyć we własną propagandę! Człowiek świadomy wie: reżyser to wróg! On podchodzi ze skalpelem do mojego mózgu i usiłuje go zmienić. Nie wolno temu ulec.

Niestety, coraz częściej również reżyserzy filmów fabularnych wkładają w nie propagandę. Nieraz nachalnie – np. w

popularnym serialu „M*A*S*H” co trzy odcinki „okazywało się przypadkiem”, że szwarccharakter jest Republikaninem, a dwaj sympatyczni lekarze – zwolennikami Demokratów. Była to obrzydliwa, chamska propaganda. Ale przecież prawie

każdy reżyser ma swoje poglądy – i będzie podświadomie ukazywał pozytywnie to, co się z jego poglądami zgadza. I będzie święcie przekonany, że on żadnych poglądów politycznych w filmie nie sugerował!

Dzięki dzisiejszej technice sugestywność filmu – zawsze duża – stała się ogromna. Dlatego dziś, gdy wszystko staje się przepojone polityką, najlepiej żadnych filmów w ogóle nie oglądać! Co przy okazji pozwala zaoszczędzić pieniądze na bilet – i dwie godziny czasu; a czas to też pieniądz!

REKLAMA