Nowe baty na kierowców czyli Orwell na drogach

REKLAMA

W 2020 roku być może znikną nie tylko piece węglowe z polskich domów lecz również samochody z polskich ulic. Wzrastające restrykcje w prawie drogowym, inwigilacja i kolejne sposoby na utrudnianie życia kierowcom mogą sprawić, że posiadanie samochodu stanie się po prostu nieopłacalne.

Traffipax – tak nazywa się urządzenie rejestrujące wykroczenia drogowe inne niż prędkość. To urządzenie ma szansę stać się wkrótce największym postrachem polskich kierowców. Podczas gdy fotoradary wykonują zdjęcia tylko wtedy, kiedy przekroczymy prędkość, urządzenia typu traffipax rejestrują również przejazd na czerwonym świetle, nieprawidłową zmianę pasa ruchu czy w końcu rozmowę przez telefon komórkowy. Traffipax to najczęściej skrzynka z dwoma obiektywami. Jest mniejsza niż tradycyjny fotoradar i może być umieszczona na wyższym maszcie i w większej odległości od jezdni niż tradycyjny fotoradar. Ponadto urządzenia najnowszej generacji wyposażone są w matrycę umożliwiającą wywoływanie zdjęć o bardzo wysokiej rozdzielczości. Dzięki temu nawet na zdjęciu wykonanym z kilkuset metrów można doskonale rozpoznać twarz kierowcy. Urządzenia te mają również możliwość szybkiej synchronizacji z semaforami. Dzięki temu można je przenosić z miejsca na miejsce i ustawiać każdego dnia przy innych światłach. Zakup jednego traffipaxa wiąże się z koniecznością wydania 56 tysięcy złotych. Taki wydatek może się zwrócić w ciągu… jednego dnia. Wystarczy bowiem, że skrzynkę ustawi się przy ruchliwym skrzyżowaniu, gdzie kierowcy nagminnie łamią przepisy i zostanie zrobiona seria zdjęć.

REKLAMA

Pokazał to przykład Kielc, gdzie w ciągu trzech dni traffipax ustawiony przy jednej z głównych arterii komunikacyjnych wykonał ponad 500 zdjęć…

Czytniki znaków

Traffipax to jedno z urządzeń nowej generacji, które wprowadzane są do użytku pod pretekstem poprawy bezpieczeństwa w ruchu drogowym. W tym roku, oprócz traffipaxów, na polskich drogach pojawiły się jeszcze „pętle indukcyjne”, które mierzą średnią prędkość na konkretnym, długim (np. 10-kilometrowym) odcinku drogi. Pętle działają poprzez identyfikację tablic rejestracyjnych na początku i na końcu odcinka pomiarowego. Kierowca, którego średnia prędkość na kontrolowanym odcinku będzie wyższa niż dopuszczalna maksymalna, zapłaci mandat.

Kolejnym wynalazkiem są czytniki skanujące znaki drogowe. Czytnik zaprogramowany ma być w taki sposób, aby odczytał maksymalną dopuszczalną prędkość widoczną na znaku. Jeśli kierowca jechał będzie szybciej (czytnik zsynchronizowany będzie z prędkościomierzem), w samochodzie rozlegnie się sygnał ostrzegawczy.

Nowy pomysł (od kilku lat mówią o tym eurokraci) polega na wprowadzeniu obowiązku montowania w samochodach GPS-ów. Ma to umożliwić lokalizację pojazdu w każdej chwili. Pretekstem jest oczywiście bezpieczeństwo: będzie można zlokalizować kierowcę, jeśli nie będzie on dawał żadnego sygnału. Ubocznym skutkiem takiego rozwiązania jest możliwość śledzenia na bieżąco miejsca pobytu każdego kierowcy. Jest to więc potężna inwigilacja. Za kilkaset złotych można poprzez internet kupić GPS-a umożliwiającego śledzenie konkretnego samochodu. Czujnik GPS-a trzeba tylko niepostrzeżenie umieścić wewnątrz określonego pojazdu, a potem… można na mapie śledzić jego położenie (dodatkowe kilkaset złotych kosztuje aplikacja archiwizująca dane; dzięki niej możliwe jest zachowanie danych o każdym ruchu pojazdu w okresie kilku miesięcy). Najnowocześniejsze GPS-y mogą również rejestrować dźwięki wewnątrz samochodu, co z kolei pozwala podsłuchiwać rozmowy kierowcy i pasażerów.

Prywatność nie zawsze zapewni kierowcy zatrzymanie auta i spacer. W mieście inwigiluje go system monitoringu. A ten jest coraz bardziej nowoczesny. W 2012 roku w Bytomiu (woj. śląskie) zainstalowano kamery, które umożliwiają rozpoznanie, w jakim nastroju jest przechodzień i czy zachowuje się podejrzanie.

Kamery obserwują przechodniów również w… lasach. Najwięcej, bo aż kilkadziesiąt, jest ich w zachodniej Małopolsce. Wyposażone w czujniki ruchu kamery na podczerwień mają służyć identyfikacji złodziei drzew. Ten cel spełniają, jednak przy okazji rejestrują też wszystkich innych spacerowiczów. W ten sposób straże leśne mają możliwość dowiedzieć się kto, kiedy i w czyim towarzystwie spacerował leśnymi ścieżkami.

Automatyczne kary

W 2012 roku jeden z amerykańskich inżynierów opatentował najbardziej nowoczesny system automatycznego karania kierowców. To swoiste połączenie GPS-a, skanera znaków drogowych i fotoradaru, działające jak „czarna skrzynka” w samolocie. Dzięki informacjom z satelity, GPS będzie pokazywał położenie samochodu z dokładnością do kilku metrów. Ponadto wprowadzone informacje będą określać dozwoloną prędkość (w istniejących i używanych dziś systemach nawigacji satelitarnej jest to już dostępna funkcja). Jeśli kierowca jechał będzie zbyt szybko (komputer pokładowy automatycznie porówna dane z GPS-a i z prędkościomierza), informacja zapisze się w systemie, a ten automatycznie naliczy kierowcy mandat i wyśle do bazy danych. Kierowcy pozostanie już tylko zapłacić. Kto nie będzie chciał paść ofiarą tego drogowego terroru à la George Orwell, będzie musiał albo kupić system zakłócający działanie tego sprzętu, albo po prostu zrezygnować z posiadania samochodu.

Wielka inwigilacja

Z myślą o walce z „piratami drogowymi” w ostatnich latach kamery monitoringu miejskiego ustawiane nad arteriami komunikacyjnymi większych miast wyposażono w funkcję archiwizacji obrazu, a teraz dodatkowo wyposaża się je w programy umożliwiające odczytywanie numerów rejestracyjnych. Potem specjalny system komputerowy będzie mógł wyszukać w bazie konkretny numer rejestracyjny. W ten sposób możliwe będzie śledzenie konkretnego obywatela i monitorowanie miejsca jego pobytu. To samo możliwe jest za sprawą parkometrów najnowszej generacji. Wymagają one wpisania numeru rejestracyjnego pojazdu. Oficjalnie chodzi o to, aby ukrócić proceder wzajemnego „pożyczania” sobie przez kierowców biletów parkingowych. Rzecz jednak w tym, że urządzenia parkingowe zapamiętują wpisane numery. A to z kolei pozwala urzędnikowi dowiedzieć się kiedy i gdzie parkował konkretny samochód. To zaś daje dużą wiedzę o jego właścicielu.

To nie koniec. W ostatnich latach coraz bardziej popularny jest system umożliwiający kamerom monitoringu odczytywanie numerów rejestracyjnych. Takie kamery ustawione są na masztach poprzecznych przy drogach wylotowych z większych miast (m.in. z Warszawy). – Jak do bazy danych wpisze się numer rejestracyjny samochodu to natychmiast pokazują się informacje, które bramki i kiedy ten samochód mijał – mówi Jarosław Bartniczuk – były oficer BOR, dziś właściciel firmy IntelGuard, zajmującej się przeciwdziałaniem inwigilacji. – To z kolei daje wiedzę o tym, kto gdzie i kiedy przebywał, jaką trasę pokonał – dodaje.

Ogromne koszty

Nowoczesne systemy mają jeden wspólny mianownik: generują wielkie koszty. Jeśli przyjmiemy, że system automatycznego karania kierowców będzie kosztował tylko kilka tysięcy złotych, oznacza to, że producenci systemów zarobią miliardy złotych dzięki wprowadzeniu ich do masowej produkcji. A to będzie możliwe, jeśli eurokraci wprowadzą obowiązek posiadania takich systemów (za łapówkę od producentów). Ich wprowadzenie wygeneruje monstrualne koszty dodatkowe. Trzeba będzie albo za kolejne kilka tysięcy złotych kupić system oszukujący (tak jak teraz antyradar), albo płacić. Ponieważ każdy kierowca przekracza przepisy, właściciele aut staną przed trudnym wyborem: albo ryzykować wielkie mandaty, albo po prostu… zrezygnować z posiadania samochodu.

W tym drugim przypadku być może i liczba wypadków spadnie, ale zatrzyma się gospodarka, która nie może się rozwijać bez transportu. Bez gospodarki zbankrutuje całe państwo. Może się więc okazać, że eurosocjaliści, niczym kapitaliści w powiedzeniach Lenina, sprzedadzą nam sznur, na którym zawiśnie ich ustrój. Nawet jeśli tak się stanie, koszty społeczne tych zmian będą dramatyczne. Jak koszty wszelkich socjalistycznych utrudnień czynionych w imię bezpieczeństwa. Jak bowiem zauważył Thomas Jefferson: „ci, którzy rezygnują z wolności na rzecz bezpieczeństwa, nie zasługują na żadne z nich”.

REKLAMA