Politycznego Jom Kippur nie będzie

REKLAMA

Ewa Kopacz postanowiła wypróbować starą, podręcznikową strategię radzenia sobie z kryzysami poprzez wystawienie kozła ofiarnego na żer demokratycznego boga – opinii publicznej. W roli zwierzyny, na którą premier projektowała winy swojego ugrupowania wystąpił m.in. minister zdrowia Bartosz Arłukowicz, minister sportu Andrzej Biernat, minister skarbu Włodzimierz Karpiński, marszałek sejmu Radosław Sikorski a także doradzający Kopacz Jacek Rostowski.

Zanim szefowa rządu niczym biblijni isz iti wyprowadziła na skraj politycznej przepaści swoje kozły i zanim zepchnęła je w czeluść Platforma Obywatelska doświadczała smuty Strasznych Dni. Czas nazywany w tradycji judaistycznej Jamim Noraim jest okresem wyrażenia żalu za popełnione grzechy, pokuty ale i tlącej się nadziei. Tak jak w żydowskim kalendarzu Dni Trwogi rozpoczynają się Nowym Rokiem (Rosz ha-Szana) tak dla środowiska Ewy Kopacz nowym, bolesnym otwarciem były przegrane wybory prezydenckie. Ich druga tura była dla PO niespodziewanym Dniem Sądu (Jom ha-Din) podczas, którego demokratyczny bóg ogłosił pierwszy wyrok za lata zaniedbań i pychy. Dla PO był to także Dzień Rozpamiętywania (Jom ha-Zikaron jak w liturgii judaistycznej bywa nazywany Nowy Rok) o grzechach i zaniedbaniach minionego czasu.

REKLAMA

Wierchuszka PO dostrzegła w całej rozciągłości to, co najsłynniejszy polski emigrant ostatnich lat zauważył już przeszło rok temu: demos (lud) oddzielił się od kratos (władzy). – Ciekawe, jak się dzisiaj czuje Donald Tusk, który zostawił to g… swojej następczyni? A jak się czuje komisarz Elżbieta Bieńkowska? – pyta poirytowana Monika Olejnik w „Gazecie Wyborczej”.

Co prawda nieliczni politycy i sympatycy rządzącej koalicji wciąż przekonują, że kryzys zaufania do PO to efekt marketingowych braków (vide: list otwarty dr. Kazimierza Bulandra pt. „Rząd, zamiast się samobiczować, powinien poprawić politykę informacyjną”) Są nawet tacy, którzy sugerują spisek, oszustwo, zbiorową halucynację. Jak na dorzeczy.pl zauważył Rafał Ziemkiewicz część środowiska władzy wciąż żyje w przekonaniu, że „Jarosław Kaczyński i jego ludzie od wielu miesięcy obrzydzają Polskę Polakom” i to ich propaganda pozwoliła „wmówić naszym rodakom, że jest źle”. Jak to bowiem możliwe, że „partia, która zbudowała 2000 km autostrad nie umie się tym pochwalić”. To tacy ludzi w panice, furii, frustracji będą teraz Kopacz przekonywać, że „za słabo uderzano w Kaczyńskiego i PiS, za mało atakowano Macierewicza i Rydzyka, niedostatecznie przypominano o dusznej atmosferze IV RP i jej (…) zbrodniach”.

Tymczasem Ewa Kopacz zdaje się jednak rozumieć, że ein banu maasim („nie mamy zasług”) i w okresie politycznej parodii Dni Skruchy można co najwyżej pokutować, przepraszać licząc na pobłażliwy wyrok… Trzeba także obiecywać teszuwa („powrót”). W przypadku nowego otwarcia rządu ma to być „wsłuchiwania się w głos społeczeństwa”, nowy „program dla młodych”. Jak zapewniła Kopacz „politycy PO będą chcieli być każdego dnia, o każdej porze, o każdej minucie z obywatelami, którzy są skarbnicą wiedzy”. – Politycy od obywateli będą się uczyć, w jakim kierunku powinna pójść ich energia, ich działania w następnej kadencji – dodała. Premier liczy, że dymisje – niczym strącenie kozła z miejsca nazywanego w tradycji talmudycznej Zok („wierzchołek”) – będzie politycznym początkiem pojednania (Jom Kippur) z wyborcami, którzy od PO odwrócili się ku Kukizowi czy nawet PiS albo po prostu zostali w domu…

Odchodząc na moment od biblijnej metaforyki można za Lechem Wałęsą powiedzieć, że Ewa Kopacz dokonała wymiany „zderzaków”. Te – jak mówił o swoich ministrach były prezydent – „są dobre, ale się męczą”. Pogięte (np. po zderzeniu z aferą taśmową) „źle wyglądają” więc należy je wymienić na inne. Donald Tusk – w białych rękawiczkach – nieraz wysyłał na rzeź swoje kozły ofiarne. Przed rokiem zamiast po raz kolejny wykazać skruchę i dopełnić pojednania poprzez zrzucenie balastu polityków nagranych przez kelnerów postawił ich w roli ofiar „nielegalnych podsłuchów”. Po emigracji do Brukseli niedoszłe kozły ofiarne przygarnęła pod swoje strzechy Ewa Kopacz. To dlatego ich ścięcie niespełna trzy miesiące przed wyborami, pod pręgierzem kolejnych wycieków taśm, nawet w kręgach pretorianów PO budzi niesmak i niedowierzanie. – Pani premier zrobiła ten krok za późno. Trzeba było zacząć wtedy, kiedy rozpoczynała premierowanie albo po pierwszej turze wyborów przegranych przez prezydenta Komorowskiego. Przepraszanie Polaków po roku jest śmieszne. Ogłaszanie dymisji ministrów i niepodawanie, kto będzie na ich miejsce, jest bardzo nieprofesjonalne. Polska przez cały rok jest w dygocie. (…) Gdzie my żyjemy? W państwie, w którym dopiero po wycieku akt z przesłuchań bohaterów i pseudobohaterów podsłuchowych szef rządu podejmuje decyzje? Dlaczego dopiero dziś marszałek Sejmu stracił posadę? Czy to, że został drugą osobą w państwie, to była dla niego kara czy nagroda? – czytamy w felietonie Moniki Olejnik w „Gazecie Wyborczej” („Talmudzie” PO)

Zamiast dramatycznej sceny zrzucenia przez Kopacz kozłów z potężnej (hebr. az-el) góry, byliśmy świadkami dość histerycznego i mało wiarygodnego spektaklu. Zamiast okazałych kozłów były co najwyżej kurczaki (kapparot to w judaizmie ofiarowanie koguta lub kury w roli „zastępcy”), które mogą zresztą liczyć na nagrodę pocieszenia. Zgodnie z „Ustawą o wynagrodzeniu osób zajmujących kierownicze stanowiska państwowe” kto na ministerialnym stanowisku przepracował minimum rok może liczyć nawet na trzymiesięczną odprawę. Jeśli w okresie wypowiedzenia podejmą inną pracę otrzymają tzw. dodatek wyrównawczy (budżet pokryje różnicę jeśli nowa pensja okaże się niższa od ministerialnej). Np. Radosław Sikorski, który już zapowiedział, że pomimo dymisji ma obiecane miejsce biorące na liście wyborczej PO, może dodatkowo liczyć na 14 972,85 zł brutto wyrównania (do końca kadencji pełni mandat posła).

Również publicznie wyrażona skrucha Ewy Kopacz nie obyła się bez faux pas. Zamiast przeprosić wszystkich Polaków premier współczuła „wielu trudnych chwil w ostatnim czasie, a może i w ciągu tego ostatniego roku, wyborcom Platformy Obywatelskiej, którzy bardzo często oburzeni, poirytowani słuchali tych nagrań”. Zdaniem szefowej rządu to „im się należą przeprosiny”, które w „w imieniu Platformy Obywatelskiej” bardzo „serdecznie” (!) wystosowała. Tę wpadkę szybko zatuszowały usłużne media i sprostowali sami politycy obozu władzy. Elżbieta Radziszewska, wicemarszałek Sejmu, przekonywała w TVP Info, że „premier przeprosiła wszystkich, ze szczególnym uwzględnieniem wyborców PO”. – Proszę nie być takim szczególarzem. Przeprosiny były skierowane do wszystkich. To podkreślenie wyborców PO było naturalnym zwrotem – grzmiał w rozmowie z dziennikarzami Rafał Grupiński (Przewodniczący Klubu Parlamentarnego PO). Równocześnie „ścięty” Radosław Sikorski zapewniał, że decyzję o rezygnacji z pełnionej funkcji podjął „z troski o dobro Platformy”. Jako „wiceprzewodniczącemu Platformy Obywatelskiej jej interes, jej szanse wyborcze” uważa za „ważniejsze niż osobiste ambicje”.

Nie ma się co dziwić, że rząd postanowił także na mniej „religijne” metody pojednania zwłaszcza ze swoimi wyborcami. Rzecznik rządu Małgorzata Kidawa-Błońska już zapowiedziała przeznaczenie 2 mld zł w przyszłorocznym budżecie na podwyżki płac dla urzędników…

REKLAMA