Studia w Kalifornii – lekcja islamu. Muzułmanie sowieccy dostosowali się do komunizmu

REKLAMA

Profesora Malię znałem też prywatnie dzięki przyjacielowi naszej rodziny, profesorowi Jerzemu Lenczowskiemu (1915-2000). Profesor Lenczowski z przedwojennego i wojennego MSZ, ostatni konsul RP w Teheranie, wprowadził studia bliskowschodnie na politologię w USA po 1945 roku. Był błyskotliwym myślicielem, wielkim dżentelmenem i wybitnym naukowcem. Skarbnicą wiedzy o świecie islamu. Znał kilkadziesiąt języków, w tym rozmaite narzecza arabskie, farsi (perski), pusztu i dari. Zawsze sypał anegdotami, znał dosłownie wszystkich ze swojej dziedziny. Jego księgi gości w domu to kronika „zamachów stanu i przewrotów” – jak dowcipkował. Jerzy Lenczowski wprowadził mnie w bieżącą politykę krajów islamskich, szczególnie na Bliskim Wschodzie i w północnej Afryce.

Najwięcej nauczyłem się podczas wizyt, lunchów, obiadów i pogawędek nieformalnych. Był wielkim moim mistrzem i orędownikiem, zawsze starającym się wspierać mnie we wszystkich moich projektach (zob. Marek Jan Chodakiewicz, „Ciekawe życie: o jedności z kulturą europejską, Polsce, Bliskim Wschodzie, Ameryce z profesorem Jerzym Lenczowskim, dyplomatą Rzeczypospolitej, rozmowa autoryzowana”, „Niepodległość. Miesięcznik polityczny Organizacji Liberalnych Demokratów” [Warszawa], nr 84-85 (styczeń-luty 1989), str. 14; a krótsza wersja opublikowana jako „Tel-Awiw i Teheran (o dyplomacji polskiej na Bliskim Wschodzie – rozmowa z profesorem Jerzym Lenczowskim”, „Samostanowienie – Kwartalnik Polityczny”, nr 9, vol. IV (wiosna 1989), str. 24-27.) Prawie 20 lat później moim szefem w The Institute of World Politics został dr. John Lenczowski, sowietolog i syn profesora. W każdym razie to właśnie Jerzy Lenczowski podrzucił moją pracę licencjacką o sowieckich muzułmanach profesorowi Malii.

REKLAMA

W międzyczasie moją tezę o sowieckich muzułmanach przeczytał profesor Stuart Creighton Miller (1927-2010), który uczył mnie stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Stanowym w San Francisco. Stuart szefował wtedy organizacji absolwentów Uniwersytetu Columbia. „Tam pojedziesz!” – oznajmił mi. Rozkręcił telefony. Nakrzyczał, na kogo trzeba było. Dzięki profesorowi Millerowi i moim sowieckim muzułmanom wylądowałem w Nowym Jorku pod koniec sierpnia 1989 roku jako Richard Hofstaeter Fellow.

Podkreślmy, że właściwie wszyscy naukowcy, którzy uznali, że moje badania warte są wsparcia, byli antykomunistami. Większość była raczej liberalna politycznie (Conquest, Malia), a D’Agostino wręcz lewicowy. Solidnymi konserwatystami byli profesorowie Lenczowski i Rappe, a neokonserwatystą profesor Miller. Podobnie było na Uniwersytecie Columbia. Możliwości badań i nauki były właściwie dostępne ad infinitum. A galeria błyskotliwych naukowców i innych osób, do których mieliśmy dostęp, zapierała dech w piersiach. Tylko czerpać, wybierać i przebierać. Jedyne ograniczenie to czas i naturalnie częsty brak wyczucia priorytetów, wynikający z predylekcji żaków do okresowej dekoncentracji.

REKLAMA