Chodakiewicz: O awanturze polsko-żydowskiej. Wywiad, którego przestraszył się PAP

Prof. Marek Jan Chodakiewicz
Prof. Marek Jan Chodakiewicz. Fot. Tomasz Sommer
REKLAMA

Gdy wybuchła ostatnia awantura polsko-żydowska, natychmiast rozdzwoniły się telefony i napełniła się moja skrzynka poczty elektronicznej. Okrutny Tomasz Sommer prosił mnie, abym przynajmniej odpowiedział na pytania sympatycznej Pani z PAP. Co uczyniłem. Niestety szefowie tej dziennikarki uznali, że mego wywiadu nie można publikować. No to upubliczniam.

1. Jak ocenia Pan nowelizację ustawy o IPN?

REKLAMA

MJC: Rozumiem intencję i sentyment. My na emigracji walczymy z tymi „polskimi obozami” i innymi „kwiatkami” od dziesiątków lat. Nota bene największe zasługi na tym polu ma Kongres Polonii Kanadyjskiej Okręg Toronto, który w tej kwestii broni honoru Polski nieprzerwanie od lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Podkreślmy: nie doraźnie, a stale.
Ale zrobiła się z tej ustawy katastrofa na skalę międzynarodową. Niekompetencja wielowątkowa. Po pierwsze – kto wybiera Międzynarodowy Dzień Pamięci o Ofiarach Holokaustu, aby coś takiego ogłosić? Nawet jeśli byłaby aprobata od zainteresowanych, czyli Izraela i głównych organizacji żydowskich, to zawsze wyglądałoby na to, że Polacy chcą robić konkurencję w tak ważny dzień. A aprobaty nie było.

Po drugie – dlaczego nowelizować ustawę o IPN? Można było uchwalić nowe, osobne prawo pod tytułem „Ustawa przeciwko negacjonizmowi Holokaustu”. I wtedy byłoby jasne, o co chodzi. Po trzecie – jeśli chce się karać za negacjonizm, to z jakiej racji wyłącza się z tego historyków, publicystów, dziennikarzy i artystów? Czyli kogo się będzie karać? Nikogo. Bo każdy może się podać za osobę wpadającą pod którąś z powyższych kategorii. Jeśli tak, to po co taka bezzębna ustawa w ogóle? Taki symbol? Po czwarte – jeśli intencją ustawy było bezradne, symboliczne pomachanie pięścią, to po co to robić? Aby pozorować na korzyść elektoratu, że coś się w sprawie „polskich obozów” zrobiło, gdy tak naprawdę wiele się nie uczyniło?

Po piąte – filozoficznie, dlaczego w ogóle wprowadzać prawodawstwo, które krępuje wolne słowo? W Ameryce nic takiego nie ma. Rozumiem, że Europa to nie jest free speech zone. Jednak tradycja I RP zobowiązuje. Nie trzeba akurat tutaj małpować Unii Europejskiej czy poszczególnych państw narodowych, które mają legislacje przeciw wolności wypowiedzi. Jak jakiś osioł rewizjonista Holokaustu czy postmodernista opowiada głupoty, to niech sobie opowiada. Ale niech się przygotuje na to, że zostanie zjechany przez solidnych historyków czy publicystów. Każdy ma prawo do własnej opinii, ale nie do własnych faktów. Ale karać za opinie, bez względu jakie są głupie to przecież gruba przesada.

Wiem, wiem, w Izraelu za negacjonizm jest pięć lat, a w Polsce „tylko” trzy. W USA nic. Wolność słowa gwarantuje pierwsza poprawka do konstytucji. I atak na Polskę właśnie poszedł po linii gwałcenia wolności słowa. A rząd RP nie potrafi się wybronić. Jednak to wszystko powinno być jasne i przewidywalne. Gdzie jest strategia komunikacyjna rządu? Gdzie koordynacja między ministerstwami? Nic nie jest wiadomo, że Ministerstwo Sprawiedliwości podzieliło się informacją o zamierzanej eksplozji nuklearnej z Ministerstwem Spraw Zagranicznych. Bardzo wątpliwe, by wiedział o tym premier. Jak można taką bombę spuścić bez żadnej dalekosiężnej strategii?

CZYTAJ DALEJ

REKLAMA