Jeden na wszystkich. O wspaniałomyślności władzy

Zdjęcie ilustracyjne. / fot. pixabay.com
REKLAMA

Godzina 6.30 – jak każdego innego dnia tygodnia zadzwonił budzik. Janek leniwie zwlekł się z łóżka. Każdy dzień zaczynał od prostej aktywności fizycznej – skłonów, rozciągania się, brzuszków czy pompek – zdrowy styl życia był premiowany przez władzę. Za uprawianie sportu i zdrowe odżywianie można było zyskać dodatkowe punkty w SYSTEMIE, a tych potrzebował jak na lekarstwo.

Po kilku seriach ćwiczeń stanął przed oknem i z rozrzewnieniem wspomniał stare czasy, kiedy jego rodzice używali jeszcze gotówki. „Zupełnie nieporęczne i niepraktyczne nosić przy sobie plik banknotów. Całe szczęście, że teraz można za wszystko zapłacić punktami” – pomyślał.

REKLAMA

Po krótkiej kąpieli Janek zszedł po krętych schodach na dół do kuchni, gdzie przygotował sobie śniadanie składające się z płatków owsianych, tostów z ciemnego pieczywa i szklanki soku. Za taki zestaw musiał zapłacić 6 punktów, co było ceną promocyjną w ramach programu walki z otyłością wśród obywateli. Gdyby chciał zjeść bekon, musiałby zapłacić 20 punktów, a te ostatnio musiał oszczędzać – wszystko przez to, że zaczął więcej zarabiać i według władzy był już na tyle bogaty, żeby „podzielić się z innymi”.

Tradycyjną czynnością, którą każdy mógł wykonywać za darmo, był przegląd mediów. Większość ludzi czyniła to w czasie śniadania, inni w trakcie jazdy do pracy – o ile jeszcze do takowej się wybierali. Wybór nie był jednak zbyt duży. Kilka lat temu monopolista postanowił walczyć z mową nienawiści, więc wszystkie osoby, które były niepoprawne polityczne, mogły co prawda działać, ale w ramach troski o innych użytkowników ich aktywność była starannie ukrywana.

Po kolejnych dwóch latach swoje trzy grosze postanowiła wtrącić rządząca aktualnie partia Solidarność i Rozdawnictwo. W ramach szeregu reform zakazano publikowania i rozpowszechniania między innymi fake newsów. Po tych wydarzeniach w obiegu zostało już tylko kilka największych portali. „Nie może być tak, by obcy element siał dezinformację wśród narodu. Obywatele mają prawo do prawdziwych informacji” – grzmiał, ogłaszając nowe przepisy, I Sekretarz Partii.

Po godzinie od pobudki Janek był już gotowy do wyjścia, zdążył przejrzeć co prawda jedynie wydawnictwo rządowe – TUBA – ale na resztę miał czas po drodze. Kiedy wychodził z domu, pewnym krokiem zmierzając do swojego ekologicznego auta, w domu sąsiadów ciągle było ciemno. „No tak, pewnie jeszcze śpią” – mruknął pod nosem Janek.

Jego sąsiadami była rodzina składająca się z siedmiorga osób, z których żadne nie pracowało. Sławomir i Grażyna mieli piątkę dzieci, na każde z nich przysługiwało im 500 gratisowych punktów, od władzy dostawali też punkty specjalnego przeznaczenia – na wakacje dla dzieci, na wyprawkę do szkoły czy obiady. Dzięki szybkiemu urodzeniu drugiego i trzeciego dziecka dostali dodatek, na każde z nich po 200 punktów. Z kolei w ramach programu uaktywniania nieaktywnych obywateli za darmo wchodzili na baseny, siłownię etc.

Duża część ludzi punkty zdobywała pracując, część u ostatnich prywaciarzy, których rząd jeszcze nie zwalczył, a większość na posadach w państwowych urzędach. Jeżeli jednak komuś się nie wiodło i nie mógł znaleźć pracy albo po prostu nie chciał tego robić, zawsze mógł zgłosić się do urzędu redystrybucji punktów. Stąd Sławomir i Grażyna otrzymywali kolejne 2000 punktów z tytułu zasiłku, załapali się też na rządowy program mieszkaniowy, dzięki czemu płacili trzy razy niższy czynsz niż ich sąsiad.

Droga do pracy nieco się dłużyła Jankowi. Wszędobylskie kamery ściśle pilnowały, czy aby na pewno nie przekracza dopuszczalnej prędkości, choć przecież i tak nie było to możliwe – od kilku lat wszystkie nowe samochody miały kontrole prędkości, przez co samochód sam zwalniał, kiedy jechało się za szybko. W pracy spędzał zazwyczaj od 8 do 10 godzin, ale opłacało się – po kilku latach spędzonych w prywatnej firmie dostał wreszcie upragniony awans i sporą podwyżkę.

Choć z tym też był kłopot. Do tej pory zarabiał 10 000 punktów (przed opodatkowaniem) miesięcznie, kiedy jednak po awansie dostał 12 500 punktów (przed opodatkowaniem), stał się bogaczem i zamiast 50 procent musiał nagle zacząć płacić 75 procent podatku. To sprawiło, że jego dochody de facto spadły, ale na ominięcie tego nie było sposobu – od czasu powołania Inspektora Punktów bardzo ściśle pilnowano wszystkich przelewów, a wysokość zarobków określała od dawna ustawa o przeciwdziałaniu nierównościom.

Po godzinie 14 Janek musiał wyjść wcześniej z pracy. „Te godziny odrobię w przyszłym tygodniu” – obiecał szefowi. Dziś zostało mu już niewiele czasu, by zdążyć do urzędu, gdzie musiał zdobyć pozwolenie na wymianę kuchenki. Urzędnicy musieli sprawdzić, czy aby na pewno nie wstawi urządzenia, które mogłoby narazić Państwowe Ubezpieczenia albo Państwową Opiekę Medyczną na straty, w wyniku nieszczęśliwego wypadku. W ubiegłym roku Janek wymieniał toaletę, ale wtedy wszystko poszło gładko, bo wspaniałomyślna władza rozporządzeniem określiła jakie toalety mogą być produkowane. Dzięki temu ograniczono czas potrzebny na „papierkową robotę”.

Powrót do domu przebiegł mu sprawnie, zatrzymał się jedynie na stacji benzynowej, aby zatankować samochód ekologicznym paliwem. To było tańsze od zwykłego, na które nałożono 50 procent samej akcyzy, ale i w tym przypadku wszystkie opłaty – na Narodowy Fundusz Dróg, Fundusz Ochrony Środowiska, Ministerstwo Infrastruktury etc. – i tak przekraczały połowę ceny. Licznik na dystrybutorze wskazywał cenę – 150 punktów. Kolejnym udogodnieniem był fakt, że nie musiał stać w kolejce – SYSTEM zapisał jego tablice rejestracyjne i niedługo ściągnie tę kwotę z konta.

Każde popołudnie mijało Jankowi bardzo podobnie – skupiał się na tym, jak zyskać dodatkowe punkty, a te można było otrzymać dzięki aktywności na rzecz władzy. Od dwóch tygodni zaangażował się więc w kampanię przed zbliżającymi się wyborami lokalnymi – roznosił ulotki, kleił plakaty i prowadził działalność w Internecie, komentując różne możliwe posty. Trzy lata temu w podobny sposób zauważony został jego kolega ze szkolnych lat, który obecnie pracuje w Urzędzie Wyszukiwania Talentów i zarabia kilka razy lepiej od niego.

W ten dzień Janek nie włączał telewizora, w którym zazwyczaj mógł oglądać popisy celebrytów lub wygłupy przypadkowych ludzi w programie „Pokaż nam swoją głupotę”. To był kolejny sposób na zdobycie dużej ilości dodatkowych punktów, co wykorzystywały tysiące osób. Aktywność partyjna tego wieczoru pochłonęła go jednak na tyle, że nim się zorientował była godzina 22, a o tej zazwyczaj szykował się do spania. Wszak zbyt częste siedzenie do późna zdaniem władzy było domeną pijaków i niepewnego elementu społecznego, w związku z czym za przekraczanie wyznaczonych norm można było stracić punkty.

O 22.30 Janek był już w łóżku, ostatnią rzeczą jaką zrobił, był wpis pod postem z plakatem „Człowiek Wolności”. Widniała na nim postać I Sekretarza Partii…

REKLAMA