Opluwanie Polski i Polaków to dla naszych twórców sposób na zrobienie międzynarodowej kariery i dobre życie. A PiS ciągle finansuje ich gnioty

REKLAMA

Oglądając film Holland, Amerykanin jest przerażony bezwzględnością Polaków, którzy mieli tyle jedzenia, a pozwalali bliźnim umierać z głodu. Zupełnym „odjazdem” (używając młodzieżowej terminologii) jest scena, w której główny bohater chce kupić „swoim” Żydom pomarańcze (skąd miałyby się wziąć w okupowanej Europie w sklepach?).

W tej sytuacji przypominanie, że w Polsce Niemcy za pomoc Żydom mordowali „z mocy prawa” nie tylko „winnych”, ale także rodziny i sąsiadów (zbiorowa odpowiedzialność), jest zbędne. Media głównego nurtu, zamiast punktować kłamstwa w filmie, starały się wywołać przekonanie, że cała Polska życzy temu filmowi Oskara. Tymczasem jest to film obrzydliwie zakłamujący i fałszujący historię i szkodzący wizerunkowi Polski. Tym gorszy, że promowany jako „oparty na prawdziwej historii”.

REKLAMA

Podobnym odjazdem był film „Pokłosie”, pokazujący polskich antysemitów kilkadziesiąt lat po wojnie, w czasach współczesnych. W formę sensacyjnego dreszczowca wpleciono prymitywną propagandę o Polakach, którzy wzbogacili się na zagładzie Żydów i nawet po pół wieku nie stać ich na przyznanie się do winy. Tego, który próbuje pytać o czasy wojny, czeka okrutna śmierć przez ukrzyżowanie, aby było bardziej dosadnie.

Ten paszkwil też doczekał się entuzjastycznych recenzji.
To nie jest tak, że wszystko to jest drobiazgowo planowane. Po prostu nasi twórcy doskonale, niczym w latach czterdziestych i pięćdziesiątych, wiedzą, jakie są oczekiwania. Tego typu twórczość jest nagradzana i promowana. Salon warszawski kształtuje coś w rodzaju odruchu warunkowego. Każdy polski twórca wie, jakie treści spotkają się z aprobatą i zostaną nagrodzone, a za jakie będzie mógł mieć złamaną karierę.

Instrumentalna propaganda

Przykładem świadomego fałszowania historii do celów politycznych był film Wajdy o Lechu Wałęsie. Z założenia miało być to dzieło ratujące legendę Wałęsy jako prostego robotnika, który obalił komunizm. Wajda bez mrugnięcia okiem pominął cały epizod donosicielstwa i relacji Wałęsy z SB. Zamknął to historią, w której pokazał młodego Wałęsę, jak podpisuje jakiś papier, widząc katowanych ludzi, tak w stylu lat pięćdziesiątych. Przekaz podprogowy był prosty.

Prosty człowiek coś tam podpisał, ale świnią i komunistycznym kolaborantem nigdy nie był. Wajda pospieszył Wałęsie na ratunek, ponieważ jego legenda była zagrożona. Wysiłek okazał się daremny, bo byłego prezydenta pogrążyła teczka jego współpracy z SB znaleziona u wdowy po gen. Czesławie Kiszczaku.

CZYTAJ DALEJ ->

REKLAMA