Prowiant, plecak, luxtorpeda. Jak wyglądały wczasy w przedwojennej Polsce?

REKLAMA
Kasyno w Otwocku. Rok 1932. Ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego.
Kasyno w Otwocku. Rok 1932. Ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego.

Wakacje na studencką kieszeń

Środowisko studenckie nigdy do majętnych nie należało. Za to chęć poznawania kraju wśród żaków była wielka. Studenci UW radzili sobie jak mogli. Najtańszy był aktywny wypoczynek organizowany przez którąś z organizacji: AZS, YMCA, Strzelec, Sokół, Bratnia Pomoc. W latach trzydziestych np. akademicy na łodziach pożyczonych od AZS masowo brali udział w spływie do „Polskiego Morza”. Płynięto Wisłą do Bałtyku, a akcję tak zaaranżowano, by w owładniętym niemieckim nacjonalizmem Gdańsku, zamanifestować polskość. W Gdyni wodniacy-akademicy brali udział w „Święcie Polskiego Morza”.

REKLAMA

Studenci ochoczo brali w tym udział, więc taki spływ, stawał się nie tylko beztroskim wypoczynkiem, ale także patriotycznym czynem. Władze II RP wspierały tę akcję organizacyjnie i finansowo. Uczestnicy spływu mieszkali pod przygotowanymi przez wojsko namiotami, stołowali się za darmo w żołnierskich stołówkach, a na końcu otrzymywali darmowy bilet powrotny PKP do domu.

Taki spływ wymagał od uczestnika trochę sił i wytrwałości. Studenci mniej zdrowi, mogli starać się o studenckie sanatoria lub Dom Wczasowy. Sanatorium w Zakopanem cieszyło się szczególnym powodzeniem, dlatego dostać tam skierowanie było rzeczą nie zawsze osiągalną. Dużo łatwiej można było dostać się do uzdrowiska w Falenicy czy Otwocku. Tak, tak – te podwarszawskie miejscowości w przedwojennej Polsce miały status uzdrowiska i cieszyły się pewną renomą.

Żacy mogli też zwiedzać kraj indywidualnie. Wczasy campingowo-biwakowe, na których wycieczkowicz przemieszczał się per pedes lub okazyjną furmanką były najtańszą formą turystyki. Włóczęga po Tatrach, jeśli, rzecz jasna nie mieszkało się na Krupówkach w Zakopanem, nie była droga. Stali bywalcy tamtejszych schronisk, po zaopatrzenie chodzili, nie całkiem legalnie, na słowacką stronę. Wspominał o tym nasz przyszły as wywiadu Armii Krajowej Kazimierz Leski, który jako student bawił w Tatrach:

„Na Słowację szło się przez Jurgów. Strzeżenie granicy było raczej formalne, a już na nasze wędrówki patrzono raczej przez palce. Celem naszych wypraw był sklep Rotmana, w którym zaopatrywaliśmy się w różne owoce, znacznie tańsze niż u nas. […] Każdy z nas, tragarzy, brał do plecaka kilkulitrowy gąsiorek wina i dopełniał plecak pomarańczami, rodzynkami, figami itp. Oczywiście w drodze powrotnej z tak cennym ładunkiem wędrować trzeba było bardzo uważnie”.

Darujmy ten drobny przemyt biednym studentom – wszak wszystko to szło na własne potrzeby. Możemy się domyślać, jak egzotyczne owoce musiały dziwnie wyglądać na prostym drewnianym stole w siermiężnej izbie schroniska w Roztoce. Trochę jak w słowach piosenki: „Student żebrak, ale pan…”. W roztoczańskim schronisku, wybudowanym jeszcze w 1913 r.

„Sypiało się w salkach. Po obu ich stronach pod ścianami znajdowały się prycze. Leżało się pokotem. Około jednego metra nad głowami leżących na pryczach były półki na rzeczy. Bractwo było różnorodne. Mężczyźni, dziewczyny, Polacy, Czesi, Słowacy, Niemcy, Węgrzy. Wytrawni górale i cepry”

– pisał dalej Leski.

W 1937 r. jeden z warszawskich turystów zwiedzający pogórze Czarnohory, skonstatował: „Na gościnnej Huculszczyźnie za złotówkę można żyć z tydzień”. Pewnie trochę przesadził, ale wyjazd w Karpaty Wschodnie faktycznie był tani. Stołeczni studenci chętnie jeździli tam pociągiem: do Lwowa i dalej wspomnianą Luxtorpedą do Worochty. Potem wielokilometrowa piesza wyprawa z plecakiem i z nartami do schroniska AZS pod Pop Iwanem. A gdy już się dochodziło do celu to … „Tam człowiek czuł się jak na końcu świata. Wkoło tylko góry i lasy” – wspominał jeden z turystów swą akademicką bazę.

Pod koniec lat trzydziestych we wszelkich odmianach turystyki wzięło udział kilka milionów Polaków. Wolno nam przypuszczać, że gdyby nie wybuch II wojny, to na początku lat czterdziestych liczbę tą, by co najmniej podwojono. Niestety młodzi ludzie w latach czterdziestych mieli już zupełnie inne zajęcia.

REKLAMA