Michalkiewicz: Świat wstrzymał oddech i Cze-Ka

Stanisław Michalkiewicz.
REKLAMA

Na początku ubiegłego tygodnia świat wstrzymał oddech, ale bynajmniej nie z powodu szczytu – to znaczy spotkania prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa z prezydentem Federacji Rosyjskiej Włodzimierzem Putinem w Helsinkach – tylko z powodu decyzji pani Małgorzaty Gersdorf, która postanowiła przerwać urlop i jakby nigdy nic przyjść do pracy w Sądzie Najwyższym.

Gdyby Adam Michnik był redaktorem „Gazety Wyborczej” za Stalina, to napisałby, że postanowiła „stanąć na posterunku, by przekuwać w czyn…” i tak dalej, ale pan red. Michnik, podobnie jak wielu innych szermierzy wolności, korzysta z przywileju późnego urodzenia i może pisać – no nie, nie tak jak chce, co to, to nie; jeszcze tego brakowało, żeby każdy pisał, jak chce! To znaczy czasami dopuszcza się działań, które mogłyby być postrzegane jako samowolki, ale żadnymi samowolkami one nie są, wyrażając jedynie słynną „mądrość etapu”.

REKLAMA

Kiedy prezydent Kaczyński wraz z innymi prezydentami poleciał do Tbilisi, pan red. Michnik nie mógł się go nachwalić. Pisał o nim: „mój prezydent”, ubolewał, że nie mógł mu towarzyszyć i tak dalej. „Lecz tymczasem na mieście inne były już treście”, to znaczy kiedy Kondoliza oznajmiła, że USA nie będą już forsowały przyłączenia Ukrainy i Gruzji do NATO, a tylko pilnowały, by panowała tam „demokracja”, co w przełożeniu na język ludzki oznacza amerykańskich agentów u steru – w tejże samej „Gazecie Wyborczej” pod redakcją pana red. Michnika ukazał się artykuł Głównego Cadyka III RP, czyli pana Aleksandra Smolara, który chwalebne peregrynacje prezydenta Kaczyńskiego nazwał „postjagiellońskimi mrzonkami”.

Przypomniała mi się ta sprawa, bo na konferencji prasowej, jaką po rozmowach w cztery oczy zorganizowali uczestnicy helsińskiego szczytu, prezydent Trump oznajmił, że jeszcze przed czterema godzinami stosunki USA z Rosją były fatalne, ale od czterech godzin już tak nie jest. Co się stało przed tymi czterema godzinami? „Zachodzim w um z Podgornym Kolą” i lęgnie się nam straszliwe podejrzenie, że świat rządzony jest znacznie mniejszą mądrością, niż nam się wydaje.

Można było się tego domyślić już choćby z amerykańskiego serialu „House of cards” z Kevinem Spaceyem, którego kariera załamała się z powodu słynnego „molestowania”, o którym jedna przez drugą przypominają sobie kolejne osoby. Warto zwrócić uwagę, że prezydent Trump jest w sytuacji podobnej, a nawet gorszej, bo nie tylko kolejne kobiety przypominają sobie, jak je molestował, ale tamtejsi, znaczy się amerykańscy szermierze demokracji i praworządności prowadzą przeciwko niemu śledztwo pod zarzutem, że wygrał wybory prezydenckie dzięki ruskiej razwiedce.

Ale serial to tylko serial, w którym rzeczywistość może mieszać się z fikcją, podczas gdy prezydent Trump jest pod śledztwem naprawdę. Jak tam było, tak tam było, bo w końcu takie wybory tak czy owak ktoś wygrywa, ale niezależnie od tego, jak tam było, prezydent Trump, słysząc od samego zimnego ruskiego czekisty Putina, że w tych oskarżeniach nie ma ani słowa prawdy i że on gotów jest za to poręczyć, może wzbudzić w sobie do niego żywy odruch sympatii. Co tu ukrywać: z Putinem wydaje się łatwiej niż z Żydami.

Przecież prezydent Trump w podskokach robi wszystko, co tylko premier Netanjahu zdąży pomyśleć, i w charakterze „Alibijude” nawet ma zięcia z korzeniami – ale nic mu to nie pomaga i amerykańska żydokomuna z Jabłoneczką, czyli żoną Księcia-Małżonka na czele tarmosi go za nogawki jak jakiegoś antysemitnika. Jak bowiem wyjaśnił koledze Antoniemu Zambrowskiemu w 1968 roku jego towarzysz z więziennej celi: „nie ten Żyd, co Żyd, tylko ten, kogo partia wskaże!”. Toteż gdyby taki, dajmy na to, pan mecenas Roman Giertych nawet zdecydował się na drobną operację chirurgiczną, nic mu to nie pomoże, zanim jakiś cadyk nie przeprowadzi na nim obrzędu oczyszczającego.

Kiedy to zaś może nastąpić – nie wiadomo, bo jak dotychczas nie znaleziono odpowiedniej jałówki, którą trzeba by zarżnąć – oczywiście rytualnie – a potem zholokaustować i z uzyskanego w ten sposób popiołu wyprodukować miksturę oczyszczającą. Jeśli tedy nawet pan mecenas Giertych wyżej… – no, mniejsza z tym – nie podskoczy, to cóż dopiero mówić o amerykańskim prezydencie? Inna rzecz, że jeśli rzeczywiście Rosja jest w stanie wybierać prezydentów amerykańskim twardzielom, to czy w takiej sytuacji liczenie na Stany Zjednoczone nie jest przypadkiem lekkomyślne?

Może by nie było, gdyby taka na przykład Polska potrafiła wykorzystać swoje uczestnictwo w NATO do wzmocnienia WŁASNYCH muskułów, ale gdzież tam marzyć o tym w sytuacji, gdy prezydentami naszego bantustanu zostają osobnicy gotowi frymarczyć interesami państwowymi nawet za mgliste obietnice osobistych korzyści?

Jeśli tedy prezydent Trump w Helsinkach powiada, że w ciągu czterech godzin doszło do zasadniczej zmiany w stosunkach amerykańsko-rosyjskich, to do czego może dojść, dajmy na to, po tygodniu, nie mówiąc już o roku? Niby z takim zimnym ruskim czekistą łatwiej jak z Żydami, ale to może być tylko pozór i straszliwa pułapka. Skoro bowiem prezydent Putin dowiedział się, jak bardzo prezydentowi Trumpowi zależy, by ewentualne ślady ruskiej ingerencji w amerykańskie wybory zostały zatarte, a nawet żeby zniknął ślad po zatarciu, to takiej okazji nie zmarnuje.

Jak poucza poeta: „dla naszych zuchów to jest gratka za wroga mieć takiego dziadka” – więc jeśli prezydent Trump zdradził się, że obawia się wizyty bezpieczniaków z FBI, którzy mu powiedzą: „wiecie, rozumiecie, Trump, z wami jest brzydka sprawa”, potem zawloką przed niezawisły sąd, który – jak to sąd – miesiącami będzie nad nim wydziwiał, zanim wsadzi go do lochu – to obiecają mu wszystko, co tylko będzie chciał, ale oczywiście nie za darmo. W takiej sytuacji nie można wykluczyć, że pewnego dnia prezydent Trump powtórzy słynny „reset” w stosunkach z Rosją, jakiego dokonał prezydent Obama 17 września 2009 roku.

Już mniejsza o to, co wtedy będą ćwierkać nasi trzeźwi patrioci w rodzaju pana doktora Targalskiego, bo znacznie ważniejszy, a przede wszystkim – bardziej patetyczny może być obrzęd „odnowienia” deklaracji z sierpnia 2012 roku o pojednaniu między narodami polskim i rosyjskim, podpisanej na Zamku Królewskim w Warszawie przez Jego Świątobliwość Patriarchę Moskwy i Wszechrusi Cyryla oraz Jego Ekscelencję, arcybiskupa Józefa Michalika, w on czas Przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski.

Jak pamiętamy, tamta uroczystość, stanowiąca wszak rodzaj „zawierzenia”, dokonała się na fali strategicznego partnerstwa NATO-Rosja, proklamowanego na szczycie NATO w Lizbonie 20 listopada 2010 roku. Skoro jedna historia – znaczy ta z „resetem” i „strategicznym partnerstwem” – może się powtórzyć, to niby dlaczego nie ta druga, zwłaszcza gdy przecież jedna z drugiej wynika?

A tu jeszcze pani Małgorzata Gersdorf przerywa urlop, „staje na posterunku, aby przekuwać w czyn…” i tak dalej. Już raz się na ten urlop wybierała, następnego dnia go odwoływała, w końcu pojechała, no a teraz wraca. Ten oficer prowadzący musi mieć jakąś gonitwę myśli, że doprowadza panią Małgorzatę do takiej kołowacizny, albo już wie coś, czego my jeszcze nie wiemy, bo jużci – walka o praworządność to nie zabawa.

REKLAMA