Michalkiewicz spod Kolumny Nelsona. Dlaczego Polska przestała być mocarstwem?

REKLAMA
Stanisław Michalkiewicz. Źródło: Twitter/screen tv Wieliczka.
Stanisław Michalkiewicz. Źródło: Twitter/screen tv Wieliczka.

Złość i złoto

Kiedy tak siedziałem pod Kolumną Nelsona, obserwując imigrantów i turystów, przybyłych w to miejsce chyba ze wszystkich krańców dawnego Imperium Brytyjskiego, próbowałem odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego tak odmiennie potoczyły się losy Wielkiej Brytanii i Polski, jaką przyczynę tej odmienności można by uznać za najważniejszą. Przecież Anglia u zarania swojej potęgi wcale nie była mocarstwem i musiała wyrąbywać sobie przestrzeń życiową w konfrontacji z Hiszpanią, która wcale nie zamierzała rezygnować z panowania nad morzami i światem. W tym celu wysłała w kierunku Anglii Wielką Armadę dowodzoną przez księcia Medinę-Sidonię. Formacji tej jednak nie udało się zniszczyć floty angielskiej – już to z powodu własnych błędów, już to w następstwie splotu niekorzystnych okoliczności.

REKLAMA

Nie tylko nie udało się rozgromić angielskiej floty, ale flota ta zdziesiątkowała Armadę, która już nigdy nie zdołała zagrozić brytyjskiemu panowaniu na morzach. Ale nie tylko błędy i niesprzyjające okoliczności doprowadziły do brytyjskiego zwycięstwa. Przyczyniła się do niego przede wszystkim dzielność angielskich żeglarzy, którzy te niesprzyjające Armadzie okoliczności potrafili dla siebie wykorzystać – również dzięki męstwu, wytrzymałości i patriotyzmowi marynarzy, ożywianego dodatkowo motywacją religijną. Warto zwrócić uwagę również na tę okoliczność, bo angielskie zwycięstwo nad Wielką Armadą prawie zbiegło się w czasie z Konfederacją Warszawską w Polsce (1573), która szlachcie zapewniała swobodę wyznania. O ile w Anglii o żadnej takiej swobodzie nikt nie mógł nawet marzyć, co niewątpliwie ułatwiało poddanie narodu politycznej dyscyplinie, o tyle w Polsce swoboda ta otwierała drogę swawoli, bo przez cały czas tliła się w Rzeczypospolitej międzywyznaniowa wojna polityczna, podobna trochę do tej dzisiejszej, chociaż oczywiście nie aż tak groteskowa, bo jednak dzięki Unii Lubelskiej Polska utrzymała swój mocarstwowy charakter, więc zjawisko jurgieltu, później już powszechne, wtedy było jeszcze w życiu publicznym nieznane.

Innym ówczesnym mocarstwem europejskim, które również budowało swoje imperium kolonialne, była Francja. Jej rosnąca pozycja wskazywała, że prędzej czy później będzie musiało dojść do konfrontacji z Wielką Brytanią. Ta jednak unikała „radosnej wojny” z Francją, natomiast wykorzystała zamęt wytworzony wskutek rewolucji z 1789 roku, a następnie utworzenie Cesarstwa – do zorganizowania antyfrancuskiej koalicji. Zwycięstwo Nelsona pod Trafalgarem, a następnie księcia Wellingtona pod Waterloo sprawiło, że Francja musiała pożegnać się nie tylko z marzeniami o zdominowaniu Anglii, ale nawet powstałego później Cesarstwa Niemieckiego. Czy i w jakim stopniu „złość i złoto Anglii” przyczyniły się do pogrążenia Francji w krwawym chaosie rewolucji i w jakim stopniu była to reakcja na francuską konkurencję z Anglią na terenie Ameryki Północnej, gdzie w XVII i XVIII wieku dochodziło do „radosnych wojen” między obydwoma państwami – oto pytanie, na które nie znam odpowiedzi.

Egzekucja prawa

W okresie kiedy Anglia próbuje sięgać po władzę nad światem, Polska doświadcza paroksyzmów, z których najbardziej niszczycielskim był tzw. potop szwedzki. Trwał on zaledwie pięć lat, ale doprowadził do dewastacji kraju porównywalnej z tą z czasów II wojny światowej. W rezultacie pojawiła się w Polsce warstwa społeczna, której przedtem nie było, w postaci szlachty-gołoty. Była ona całkowicie pozbawiona środków do życia, ale zachowała prawa polityczne, którymi bardzo szybko nauczyła się frymarczyć. W rezultacie w życiu publicznym polskim jurgielt stał się zjawiskiem powszechnym, bo również rywalizacja między magnatami wymagała korumpowania suwerenów, a magnaci z kolei byli korumpowani przez państwa obce. Zapanowała całkowita bezkarność zdrady stanu na wszystkich szczeblach, podobna do dzisiejszej pobłażliwości wobec utytułowanych i nieutytułowanych folksdojczów. W rezultacie Polska z podmiotu polityki europejskiej została zdegradowana do przedmiotu rozgrywki między państwami ościennymi, w których pojawiły się silne ośrodki władzy w ramach tzw. absolutyzmu oświeconego.

W Anglii absolutyzmu oświeconego nie było, ale ośrodek silnej władzy istniał i bez tego – w postaci Parlamentu. Ważnym momentem było przejęcie przez parlament kontroli nad monarchią poprzez wprowadzenie w roku 1689 zasady, że król nie może rządzić bez parlamentu. Pod pewnymi względami była to sytuacja podobna do tej, jaka ukształtowała się w Polsce, gdzie cała władza została oddana w ręce Sejmu – ale istotna różnica polegała na tym, że parlament angielski tę władzę rzeczywiście sprawował, podczas gdy w Polsce został on też obezwładniony, podobnie jak król, poprzez instytucję liberum veto. Nie była ona szkodliwa, dopóki utrzymywał się w państwie duch obywatelski. Jednak za sprawą szlachty-gołoty i rozpowszechnienia się jurgieltu jako podstawowego sposobu funkcjonowania w polityce, doprowadziła do całkowitego paraliżu państwa. W odróżnieniu od Anglii, w której, zgodnie ze spostrzeżeniem św. Pawła, władza „nie na próżno nosiła miecz”, w Polsce żadnego miecza władza nie nosiła, a jeśli już – to od parady i z tektury. Za to polski Sejm lśnił od przepychu, który mógłby wszystkim zaimponować. Stanisław Poniatowski, przyszły król, odwiedził był w młodości Izbę Lordów w Londynie i doznał tak ogromnej deziluzji, że nie wierzył własnym oczom. Wydała mu się bardziej podobna do jakiejś „traktierni kupców w dziurawych pończochach na brudnych nogach”.

Kiedy tak siedziałem u stóp Kolumny Nelsona, doszedłem do wniosku, że główną przyczyną, dla której losy obydwu państw potoczyły się tak odmiennie, był zanik egzekucji prawa w Polsce, podczas gdy w Anglii było to nie do pomyślenia. W szczególności nie do pomyślenia była bezkarność zdrady stanu, podczas gdy w ówczesnej Polsce, podobnie zresztą jak w dzisiejszej, jest to „oczywista oczywistość”, pupilla libertatis naszej młodej demokracji. Czyż w tej sytuacji można się dziwić, że fala niesie nas ku naszemu przeznaczeniu?

REKLAMA