Trump się z niej śmieje i nazywa Pocahontas. Przez lata podawała się za Indiankę. I jest nią… w 1/1024 części. Senator Warren kompromituje amerykańską politykę różnorodności i ochrony mniejszości etnicznych

Senator Elisabeth Warren
Senator Elisabeth Warren "Pocahontas" i Donald Trump. Foto: PAP/EPA
REKLAMA

Przed listopadowymi wyborami doi Kongresu Demokraci zaliczają kompromitację za kompromitacją. Po blamażu w sprawie powołania do Sądu Najwyższego Bretta Kavanaugha cios ich kampanii wyborczej zadała bardzo znana senator Elisabeth Warren. Demokratka postanowiła odgryźć się Trumpowi i udowodnić, że ma indiańską krew. Po testach okazało się że owszem jest Indianką w 1/1024 części. Jej kampanijna akcja może całkowicie odmienić amerykańska politykę różnorodności i wobec mniejszości etnicznych.

Warren jest jedną z najbardziej znanych Demokratek i zaciekłych przeciwniczek Trumpa. Ten traktował ją z wzajemnością i szyderczo nazywał Pocahontas – od imienia indiańskiej księżniczki. A to dlatego, że Warren twierdziła, że w jej żyłach płynie indiańska krew. To pozwalało jej m.in uzyskać posady na uniwersytetach w ramach preferencji dla mniejszości etnicznych i rdzennych mieszkańców Ameryki.

REKLAMA

Na jednym z ostatnich wieców wyborczych Trump po raz kolejny z niej zakpił mówiąc, że wpłaci milion dolarów na wskazaną przez nią organizację charytatywną jeśli zrobi testy DNA i wykaże, że rzeczywiście w jej żyłach płynie indiańska krew. Warren i media po raz kolejny oskarżyły Trumpa o rasizm.

Polityk dała się sprowokować zrobiła testy i wokół nich wielki szum propagandowy. Okazało się jednak, że to już nawet nie był strzał w stopę, ale prosto w łeb. Z testów wynika, że „być może” miała indiańskiego przodka gdzieś pomiędzy 6, a 10 pokoleniem wstecz. Według ekspertów zajmujących się genami i pochodzeniem oznacza to, że Warren jest Indianką mniej więcej w 1/1024 części. na dodatek wyszło, że prawdopodobnie jej 'indiańskość” jest meksykańskiego, peruwiańskiego, albo kolumbijskiego pochodzenia. Dodatkowo z badań wynika, że przeciętny Amerykanin ma w sobie 2 razy więcej „indiańskiej krwi” niż Warren.

To wystarczyło, by Warren stała się obiektem szyderstw i by runął kolejny wyborczy plan Demokratów, którzy oskarżają Trumpa i Republikanów o rasizm, a sami przedstawiają się jako obrońcy uciskanych mniejszości.

Sprawa jest absurdalna i groteskowa, ale może mieć wielki wpływ na amerykańską politykę wewnętrzną. Demokraci zawsze opierali swoje sukcesy wyborcze o pozyskiwanie głosów mniejszości. Oni tez forsowali rozwiązania socjalne i polityczne mające dawać owym „prześladowanym mniejszościom” przywileje – w rekrutacji na studia, do pracy, przyznawaniu pomocy społecznej etc.

Skorzystała z tego sama Warren, która była zatrudniana na uczelniach jako przedstawicielka rdzennej ludności. Teraz okazuje się, że niemal każdemu Amerykaninowi się owe przywileje należą. Skoro korzystała z nich Warren, to tym bardziej powinien móc korzystać przeciętny Amerykanin, który ma owej „indiańskiej krwi”dwa razy więcej niż ona.

Do absurdu tzw akcję afirmatywną – obdzielanie przywilejami mniejszości i politykę różnorodności doprowadziła administracja Obamy. Kryteria etniczne stosowano nawet przy naborze do FAA – – Federal Aviation Administration zajmującej się kontrolą bezpieczeństwa lotów. Okazało się, że pracuje w niej „zbyt mało” czarnoskórych, więc kryteria przyjmowania zmieniono tak, by zatrudnić ich jak najwięcej.

W Bostonie rozpoczął się proces przeciwko Uniwersytetowi Harvarda, któremu dyskryminacje zarzucili uczniowie azjatyckiego pochodzenia. Przez lata, mimo iż uzyskiwali ze wszystkich grup etnicznych najlepsze oceny za naukę i egzaminy, to często nie byli przyjmowani na uczelnię, bo ta stosowała dodatkowo kryteria rasowe i przyjmowała zamiast nich Latynosów i murzynów.

Trump jest mistrzem trollowania i prowokacji. Do do wyborów pozostały 3 tygodnie i niewątpliwie wykorzysta akcję z genami Indian by szydzić z Warren, która uchodzi za jedną z faworytek w uzyskaniu nominacji Demokratów na wybory prezydenckie w 2020 roku (Demokraci wciąż marzą, by po Clinton zagrać „kobiecą kartą”).

Wyszydzi też jej partyjne towarzystwo, które ma nadzieję w listopadzie przejąć większość w obu izbach Kongresu. Tradycyjnie w połowie kadencji prezydenta wybory do Kongresu wygrywa opozycja.

Gdyby Demokratom udało się zdobyć większość w Kongresie mogli by bardzo skutecznie paraliżować niemal wszystkie decyzje prezydenta, a już zwłaszcza uniemożliwiać mu powołania sędziów, ambasadorów, czy na stanowiska w administracji.

Teraz Warren skompromitował całą, trwającą od dekad politykę różnorodności i ochrony mniejszości etnicznych. Głos zabrała nawet Rada Plemienia Irokezów, do którego jakoby to należała senator Warren, które oświadczyło, że przynosi ona Indianom wstyd, i że nie chcą mieć z nią nic wspólnego.

Ostatnie tygodnie kampanii zapowiadają bardzo zaciętą, ale też pełną komedii walkę.

REKLAMA