Wozinski: Uber kontra taksówkarze. Kto ma racje? Sprawdź!

REKLAMA

Miło brzmiąca dla ucha nazwa start-up kryje za sobą mało chwalebny fakt, że cała Dolina Krzemowa przypomina tak naprawę kasyno, w którym potężni inwestorzy rzucają w okresie gospodarczego boomu pieniędzmi w kierunku tysięcy małych firm, najczęściej przy pomocy schematu „pieniądze w zamian za udział”. Szczęśliwcy mogą liczyć na zwroty z inwestycji rzędu wielu tysięcy procent. O tym, że sukces nie jest gwarantowany, najlepiej świadczy to, że po pęknięciu bańki internetowej na początku lat dwutysięcznych przetrwało jedynie 48% start-upów, które powstały w czasie poprzedniej dekady w wyniku wzmożonej akcji kreacji pustego pieniądza przez amerykański system bankowy. W ogromnej większości start-upy są więc wykwitami nieustającej manii spekulacyjnej, która nie ma zbyt wiele wspólnego z wolną przedsiębiorczością.
Mając to wszystko na uwadze, należy stwierdzić, że Uber miał wielkie szczęście, iż znalazł hojnych sponsorów. Trudno jednak uznać funkcjonowanie najbardziej innowacyjnego sektora amerykańskiej gospodarki za przykład wolnorynkowej gospodarki. Najwyższa władza kreacji pustego pieniądza, która spoczywa wciąż w rękach amerykańskiego państwa, oparta jest wszak na globalnej dominacji militarnej i politycznej, potwierdzanej co jakiś czas brutalnymi wojnami. Wbrew wszelkim pozorom, nie sposób odseparować Ubera od tego, w jaki sposób funkcjonuje amerykańska gospodarka.

Socjalistyczna spółdzielnia

REKLAMA

Współczesny, wypracowany w krajach anglosaskich kapitalizm państwowy stanowi tak naprawdę system kolektywnej własności. Wprowadzane od XVIII wieku ustawodawstwo w zakresie funkcjonowania giełdy, bankowości oraz spółek akcyjnych sprawiło, że wielkie korporacje mają tak naprawdę tysiące właścicieli, a osoba posiadająca pakiet kontrolny akcji pełni jedynie rolę lidera, któremu cała społeczność inwestorów powierzyła władzę decydowania o losach przedsiębiorstwa. Na dodatek wielkie spółki swoją potęgę zawdzięczają przede wszystkim niesłabnącemu nigdy strumieniowi pustego pieniądza kreowanego przez sektor bankowy. Kreacja papierowego pieniądza bez pokrycia w kruszcu jest w istocie kradzieżą, ubraną jedynie w luksusowe szaty wielkiego biznesu.

Anglosaski system kapitalizmu państwowego (a raczej socjalizmu) różni się od socjalizmu w wersji sowieckiej przede wszystkim tym, że w ramach narzuconego odgórnie kolektywizmu pozwala na wyłączną kontrolę poszczególnych zasobów (banków, spółek, start-upów). W anglosaskiej atrapie kapitalizmu własność jest kolektywna; prywatna jest tylko kontrola, która daje przywilej czerpania ogromnych zysków.

Gdybyśmy zbadali dokładnie akcjonariat Ubera, to przekonalibyśmy się, że spółka należy tak naprawdę do tysięcy osób. Oprócz wielkich banków, takich jak Goldman Sachs czy Morgan Stanley, swoje udziały w firmie mają rozmaite fundusze inwestycyjne, rządy i korporacje z całego świata (m.in. Axel Springer). Obecne ustawodawstwo w sposób absolutnie sztuczny wyłącza niektóre akcje z decyzyjności (akcje nieme) oraz odpowiedzialności finansowej za ewentualne bankructwo – z perspektywy prawa naturalnego własność łączy się zawsze z pełnymi konsekwencjami naszych czynów. Przed nastaniem Imperium Brytyjskiego, które przy pomocy Banku Anglii zalegalizowało permanentną kradzież przy pomocy papierowych banknotów oraz długu publicznego, spółki akcyjne o ograniczonej odpowiedzialności finansowej, z anonimowym akcjonariatem oraz zasilane pieniądzem fiducjarnym praktycznie nie istniały, gdyż są sztucznym tworem, powstałym za sprawą ingerencji państwa.

Formalnie pakiet kontrolny firmy należy obecnie wciąż do Travisa Kallanicka oraz Softbanku i należałoby ich uznać za właścicieli, lecz tak naprawdę Uber co najmniej od czasu wejścia na giełdę stanowi rodzaj socjalistycznej spółdzielni. Z zewnątrz prezentuje się jako superinnowacyjne przedsiębiorstwo, pozwalające ludziom czerpać korzyści ze zdobyczy cywilizacyjnych w codziennym życiu, jednakże w swej istocie stanowi ono przejaw kolektywizmu.

Globalny kolektywizm i uprzywilejowani lokalnie

Zestawiając Uber ze zwykłymi korporacjami taksówkarskimi, nie mamy więc do czynienia z konfliktem między podmiotem prywatnym a uprzywilejowaną przez państwo kastą. W rzeczywistości jest to konflikt pomiędzy globalnym kolektywizmem a grupą przedsiębiorców uprzywilejowanych przez lokalne władze. Z wolnościowego punktu widzenia najbardziej korzystne jest zawsze to, aby władza była jak najbardziej zdecentralizowana, dlatego trudno nie opowiedzieć się po stronie lokalnych taksówkarzy, bez względu na to, jak bardzo nie przepadalibyśmy za ich praktykami.

Tu pojawia się jednak problem natury praktycznej: czy Uber powinien być więc całkowicie zakazany (tak jak we Włoszech i wielu innych krajach) jako element utrwalający kolonialny status Polski oraz umacniający rządy globalistycznych kolektywistów? Pozwolę sobie uchylić się od udzielenia jednoznacznej odpowiedzi na ten temat. Wybór pomiędzy licencjonowanymi przewoźnikami oraz wartym miliardy dolarów potentatem przypomina trochę wybór między dżumą a cholerą. Bez wątpienia łatwiej byłoby dziś podjąć decyzję, gdyby przez lata firmy taksówkarskie mogły działać na zasadach rynkowych…

REKLAMA