
W wielu szkołach rosną ceny na stołówkach. Firmy gastronomiczne tłumaczą, że to efekt podniesienia płacy minimalnej.
O sprawie poinformował portal wp.pl. Dostał on dużo wiadomości od internautów z Warszawy, Trójmiasta i Wrocławia. Rosną ceny na stołówkach w szkole. Firma tłumaczy, że to efekt znacznego podniesienia płacy minimalnej i wyjaśnia, w jaki sposób to działa.
Pan Tomasz – którego nazwisko utajniono – prowadzi stołówki w kilku szkołach. Zaznacza, że ta branża nie jest szczególnie dochodowa, ale jest bardzo stabilna. Jedyne „nerwy” pojawiają się w czerwcu, gdy szkoły ustalają dostawców na przyszły rok. Wówczas można stracić szkołę.
– Sytuacja jest tragiczna. U mnie do tej pory obiad kosztował 7 złotych. Musieliśmy podnieść cenę do 7,50 zł. Dlaczego? Policzmy: w szkole mam powiedzmy czwórkę pracowników, z czego dwójka jest zatrudniona jako pomoc kuchenna, a więc na najniższej pensji. Nagle tej dwójce muszę podnieść pensje z 2150 złotych do 2600 złotych. I co ja mam powiedzieć ich szefowej? Mam jej powiedzieć” „Pracujesz za tyle, ile do tej pory”? Widełki w naszej branży nie są duże, my nie mówimy o 1500 złotych. Tu osoba, która prowadzi kuchnię, zarabia 400-500 złotych więcej od szeregowego pracownika. Muszę więc podnieść pensję wszystkim – mówi pan Tomasz.
Wymienia także kolejne koszty. Są to czynsz za kuchnię, towar oraz podatki od nich. Ponadto dochodzi pensja i ZUS.
W efekcie, aby wyżywić przez 20 dni 300 dzieci za 7 zł, musi zapłacić 42 tys. zł miesięcznie.
Nie da się taniej
– Da się taniej? Proszę spróbować w domu – ale do rachunku za składniki dodać koszt swojej pracy, prądu, wody, gazu, doliczyć podatek. Jeszcze nikt mi nie powiedział, że można taniej zrobić pełnowartościowy, dwudaniowy obiad z kompotem – zaznacza pan Tomasz.
– Ja nie mogę kupić byle czego, muszę mieć towar wysokiej jakości, kupowany od dobrych, sprawdzonych dostawców. Owszem, mam zniżki, ale oni i tak podniosą ceny, bo z pewnością będą musieli podwyższyć pensje najmniej wykwalifikowanym pracownikom. A więc innym też. Za chwilę dojdą kolejne podwyżki cen prądu, które udało nam się na szczęście przewidzieć. Policzyłem sobie, że przy wszystkich szkołach, które obsługujemy, bez podwyżki cen obiadów w ciągu roku dołożyłbym do interesu 80 tys. zł – podkreśla biznesmen.
Zwraca też uwagę, że rząd zapowiedział kolejną podwyżkę płacy minimalnej. Ma wzrosnąć do 3 tys. zł.
– Jeśli tak się stanie, będę musiał zamknąć firmę i zwolnić kilkadziesiąt osób. Bo nie wiem, czy uda się podwyższyć ceny obiadów o kolejną złotówkę. Już dziś, po podwyżce płacy minimalnej, koszt pracy w jednej tylko szkole z 4 pracownikami wzrósł o 1800 złotych miesięcznie. To tyle, co połowa czynszu – podkreśla.
Źródło: wp.pl