Nawet „Gazeta Wyborcza” traci wiarę w Unię Europejską. „Państwa dbają tylko o swój interes”

Gazeta Wyborcza/Siedziba
Siedziba "Gazety Wyborczej". / foto: Wikipedia
REKLAMA

Postępowa „Gazeta Wyborcza” na swoich łamach zawarła głos sceptyczny wobec europejskiej solidarności w obliczu pandemii koronawirusa. Przyznała też, że Bruksela „niewiele może tu pomóc”.

„Gazeta Wyborcza” piórem Bartosza Wielińskiego donosi, że Komisja Europejska ma wspaniałomyślnie przeznaczyć – z wpłaconych wcześniej przez państwa członkowskie pieniędzy – 37 mld euro ze środków na spójność. Ma to pomóc krajom UE w zażegnaniu kryzysu gospodarczego, jaki prawdopodobnie pojawi się w związku z pandemią koronawirusa. Ponadto KE „chce też znieść” w tym roku konieczność zwrotu niewykorzystanych pieniędzy z funduszy strukturalnych. Ma też „mniej restrykcyjnie” patrzeć na państwa, które przekroczą 3,5-procentowy deficyt budżetowy i progi pomocy publicznej. Na tym jednak koniec.

Z rozmowy Wielińskiego z szefem warszawskiego biura think tanku European Council on Foreign Relations wynika bowiem, że unijne instytucje nie mogą za bardzo nic zrobić w kwestii pandemii. Jak przyznał Piotr Buras, w obliczu kryzysów upada też mit europejskiej solidarności.

REKLAMA

Państwa narodowe na pierwszej linii frontu

Jak podkreślał rozmówca Wielińskiego, w kluczowych sprawach – organizacji pracy szpitali, zakupów i produkcji lekarstw, funkcjonowania szkół i transportu publicznego decydują państwa członkowskie. – To one walczą z wirusem. Dziś to na nich skupia się cała uwaga. Wydaje się nawet, że odradza się wiara, że państwa mogą jeszcze cokolwiek zrobić. Komisja Europejska niewiele może tu pomóc – przyznał.

Czy każdy kraj radzi sobie sam z wirusem? W przypadku Włoch można mieć co do tego wątpliwości. Oczywiście, że sytuacja byłaby pewnie lepsza, gdyby w UE istniały awaryjne mechanizmy na czas epidemii. Gdyby automatycznie uruchomiono procedury wzmocnienia służby zdrowia dla zagrożonych obszarów, przysłano dostawy odzieży ochronnej, respiratorów. Zresztą Komisja Europejska zaczyna iść w tym kierunku, tyle że za późno. Choć z drugiej strony trzeba uczciwie zapytać, czy którekolwiek państwo w UE było na taki kryzys przygotowane? Nie. Gotowe były tylko Tajwan, Korea Południowa, Japonia. Jednak te kraje wyciągnęły wnioski z epidemii SARS w 2003 r. – ocenił Buras.

Jednocześnie stwierdził, że w obliczu nadciągającego kryzysu gospodarczego żadne państwo narodowe samo sobie nie poradzi. Wówczas KE i Europejski Bank Centralny wkroczą do akcji. Dobrze będzie jeśli jednak nie pogorszy jeszcze trudnej sytuacji.

Wyciągając europejskie gospodarki z kłopotów, będą musiały też działać tak, by nie powtórzyć błędów sprzed 10 lat. Wówczas Unia działała za późno i zbyt radykalnie. Na przykład wymagając wielkiego zaciskania pasa od Grecji doprowadziła do pogłębienia kryzysu w tym kraju. A to odbiło się na wizerunku Unii i wzmocnieniu populistów. Unia musi być mądrzejsza – przyznał.

Mit europejskiej solidarności

Buras przypomniał też „kryzys migracyjny” z 2015 roku. – Gdy wybuchł kryzys migracyjny w 2015 r., też okazało się, że UE nie ma za bardzo instrumentów, by mu przeciwdziałać. Gdy podjęto decyzję o rozdzieleniu uchodźców między kraje członkowskie, wybuchła taka awantura, że UE zaczęła trzeszczeć w szwach. Do dziś nam się to odbija czkawką – mówił.

W efekcie państwa dbają tylko o swój interes. W kwestii migracji, dopóki uchodźcy nie zaczęli zalewać Niemiec, prośby Włochów o pomoc ignorowano – przyznał.

Nietrudno dostrzec tu analogię do obecnej sytuacji Włoch. W odpowiedzi na apele o odzież ochronną, Niemcy i Francja wprowadziły bowiem zakaz eksportu. – To ewidentny brak solidarności. Szkoda, że na poziomie unijnym nie ma regulacji, które zmuszałyby państwa członkowskie do udzielania sobie pomocy. Co gorsza nie wierzę, że obecny kryzys to zmieni – skwitował rozmówca Wielińskiego.

Przygnał też, że pandemia „nie wyzwoli żadnego integracyjnego impulsu w Europie”. Jego zdaniem, państwa dotknięte zarazą będą szukały rozwiązań poza unijnymi traktami i będą troszczyć się przede wszystkim o swoje interesy.

Źródło: Gazeta Wyborcza

REKLAMA