Reportaż o tym jak wygląda stan wyjątkowy we „wrażliwych” dzielnicach Francji. Nie narzekajmy na Polskę

Koronawirus we Francji Foto: YouTube
Koronawirus we Francji Foto: YouTube
REKLAMA

Owe „wrażliwe” dzielnice to praktycznie strefy bezprawia. Pomimo teoretycznego wprowadzenia dla mieszkańców Francji „aresztu domowego”, na razie dniach nikt tych przepisów nie przestrzega. Sklepy są nadal otwarte, ludzie robią zakupy. Popularne są nie tylko produkty „pierwszej potrzeby”.

Próbująca interweniować policja spotyka się z agresją. „Zostaw mnie, mam koronawirusa, ty też go będziesz mieć”, krzyczy np. przechodzień do policjanta, po czym kaszle mu prosto w twarz. Pod sklepami prawdziwa „dzicz”. Bójki, szarpanina… Poniżej obrazki z „Lidla” w podparyskim Aubervilliers:

REKLAMA

W niektórych dzielnicach nie przestrzega się żadnych zasad bezpieczeństwa. Tak jest na Barbes i w wielu kwartałach północnego Paryża. Pod „halalowym” rzeźnikiem doszło do prawdziwej bitwy:

Policja zdziera sobie głos usiłując zaprowadzić porządek. W każdym z takich miejsc wystarczy jedna iskra do wybuchu zamieszek.

Pomimo zakazu wszystkie magazyny pracują normalnie:

Nieodpowiedzialne zachowania i lekceważenie przepisów zmuszają policję do akcji. Od 16 marca mandat za łamanie przepisów podniesiono do 138 euro. Tymczasem lewicowa partia La France Insoumise krzyczy o wychodzącym na powierzchnię… rasizmie.

Takie sceny dzieją się nie tylko w regionie paryskim. W dzielnicy La Duchère w Lyonie, z okazji „koronawirusa”, podpalano samochodu i wybuchły tam zamieszki. Poniżej „krajobraz po bitwie” w okolicach miejscowego meczetu:

 

Policja ma dość

Na warunki pracy skarżą się policjanci. Zakazano im nosić maski ochronne, ich zdaniem panuje chaos, brakuje konkretnych instrukcji. W tym samym czasie 100 000 masek rozdano w… więzieniach.

Ministerstwo sprawiedliwości po buntach w więzieniu w Grass zdecydowało, że aby uniknąć ich na przyszłość, zwiększy osadzonym limit miesięczny na rozmowy telefoniczne do 49 euro, pozwoli na usługę przesyłania wiadomości tekstowych, da darmowy dostęp do telewizji i udzieli pomocy w wysokości 40 euro miesięcznie dla najbiedniejszych.

Tymczasem „na wolności” jeden z policjantów opisał scenkę ze spotkania na ulicy z grupą młodych ludzi, którzy odmówili powrotu do domu. Młodzieniec oznajmił funkcjonariuszowi: „To Allah decyduje, kiedy umrę, a nie wirus”.

Policjanci skarżą się, że przy interwencjach we „wrażliwych dzielnicach” młodzi udają często chorych i symulują kaszel, kichanie, a nawet ich opluwają. Bez rękawiczek i masek funkcjonariusze nie podejmują interwencji. Jednym słowem, nowa zabawa w „banlieu”. Nie brakuje tylko humoru. Poniżej złodziej tłumaczy się, że ma przecież „zaświadczenie” od pracodawcy.

REKLAMA