
W domu opieki przy ul. Bobrowieckiej w Warszawie rozgrywały się dantejskie sceny. Najpierw personel medyczny opuścił podopiecznych. Później wojewoda mazowiecki Konstanty Radziwiłł skierował tam dwie pielęgniarki i lekarza. Do pracy stawiła się jednak tylko jedna pielęgniarka.
Warszawski Zakład Pielęgnacyjno-Opiekuńczy stał się siedliskiem koronawirusa. W związku z tym uciekli z niego dyrektor i pracownicy medyczni. Przeszło 50 pensjonariuszy, w dużej części osoby starsze i niedołężne, były pozostawione same sobie. Wojewoda mazowiecki założył w tej sprawie zawiadomienie do prokuratury. Konstanty Radziwiłł skierował do placówki także dwie pielęgniarki i lekarza.
Ostatecznie jednak w domu opieki stawiła się wyłącznie jedna pielęgniarka. Kobieta, jako jedyny pracownik medyczny, opiekowała się chorymi przez pięć dni. W rezultacie zasłabła.
Kobieta nie wiedziała nawet, ilu dokładnie ma pacjentów, ponieważ nie miała czasu ich policzyć. W ośrodku przebywało wówczas ponad 50 pacjentów. Obecnie jest ich około 40, ponieważ część wymagała przewiezienia do szpitali z uwagi na bardzo zły stan zdrowia.
W rozmowie z „Super Expressem” mąż pielęgniarki, Jacek Pieśniewski, mówił, że obecnie żona przebywa na kwarantannie w mieszkaniu udostępnionym przez znajomych. – Teraz odpoczywa i odsypia ten niezwykle wyczerpujący czas. Kontaktujemy się telefonicznie, dostarczam jej pod drzwi potrzebne rzeczy i jedzenie – dodał.
Na pytanie, dlaczego żona poszła do pracy w placówce przy ul. Bobrowieckiej, odpowiedział, że dostała takie polecenie służbowe. Jak zaznaczał, mogła odmówić ze względu na choroby przewlekłe, jednak tego nie zrobiła.
– Ma poczucie obowiązku, dlatego właśnie została pielęgniarką, aby pomagać ludziom. To ja mówiłem „Odmów, możesz to zrobić. Jak dostaniemy karę najwyżej będziemy się odwoływać. A w najgorszym wypadku – zapłacimy”. Ale nie chciała tak – przyznał.
Ostatecznie, po pięciu dniach pracy pielęgniarka zasłabła i lekarz musiał jej wystawić zwolnienie. Jak przyznał jej mąż, gdy była w ośrodku czuł „straszną, zwykłą ludzką bezsilność”. – Byłem bliski wejścia tam, aby jej pomóc, żeby nie zostawiać żony samej w tej sytuacji. Ważne było wsparcie bliskich, znajomych, którzy deklarowali: Idziemy z Tobą – mówił.
Źródło: se.pl