Koszmar pielęgniarki z warszawskiego domu opieki. Pracowała sama przez pięć dni, później zasłabła

Zdj. ilustr. Oddział zakaźny w szwajcarskim szpitalu w Lozannie. Zdjęcie: EPA/LAURENT GILLIERON Dostawca: PAP/EPA.
Zdjęcie ilustracyjne/Dostawca: PAP/EPA.
REKLAMA

W domu opieki przy ul. Bobrowieckiej w Warszawie rozgrywały się dantejskie sceny. Najpierw personel medyczny opuścił podopiecznych. Później wojewoda mazowiecki Konstanty Radziwiłł skierował tam dwie pielęgniarki i lekarza. Do pracy stawiła się jednak tylko jedna pielęgniarka.

Warszawski Zakład Pielęgnacyjno-Opiekuńczy stał się siedliskiem koronawirusa. W związku z tym uciekli z niego dyrektor i pracownicy medyczni. Przeszło 50 pensjonariuszy, w dużej części osoby starsze i niedołężne, były pozostawione same sobie. Wojewoda mazowiecki założył w tej sprawie zawiadomienie do prokuratury. Konstanty Radziwiłł skierował do placówki także dwie pielęgniarki i lekarza.

Ostatecznie jednak w domu opieki stawiła się wyłącznie jedna pielęgniarka. Kobieta, jako jedyny pracownik medyczny, opiekowała się chorymi przez pięć dni. W rezultacie zasłabła.

REKLAMA

Kobieta nie wiedziała nawet, ilu dokładnie ma pacjentów, ponieważ nie miała czasu ich policzyć. W ośrodku przebywało wówczas ponad 50 pacjentów. Obecnie jest ich około 40, ponieważ część wymagała przewiezienia do szpitali z uwagi na bardzo zły stan zdrowia.

W rozmowie z „Super Expressem” mąż pielęgniarki, Jacek Pieśniewski, mówił, że obecnie żona przebywa na kwarantannie w mieszkaniu udostępnionym przez znajomych. – Teraz odpoczywa i odsypia ten niezwykle wyczerpujący czas. Kontaktujemy się telefonicznie, dostarczam jej pod drzwi potrzebne rzeczy i jedzenie – dodał.

Na pytanie, dlaczego żona poszła do pracy w placówce przy ul. Bobrowieckiej, odpowiedział, że dostała takie polecenie służbowe. Jak zaznaczał, mogła odmówić ze względu na choroby przewlekłe, jednak tego nie zrobiła.

Ma poczucie obowiązku, dlatego właśnie została pielęgniarką, aby pomagać ludziom. To ja mówiłem „Odmów, możesz to zrobić. Jak dostaniemy karę najwyżej będziemy się odwoływać. A w najgorszym wypadku – zapłacimy”. Ale nie chciała tak – przyznał.

Ostatecznie, po pięciu dniach pracy pielęgniarka zasłabła i lekarz musiał jej wystawić zwolnienie. Jak przyznał jej mąż, gdy była w ośrodku czuł „straszną, zwykłą ludzką bezsilność”. – Byłem bliski wejścia tam, aby jej pomóc, żeby nie zostawiać żony samej w tej sytuacji. Ważne było wsparcie bliskich, znajomych, którzy deklarowali: Idziemy z Tobą – mówił.

Źródło: se.pl

REKLAMA