Jak maseczkowa mafia podbijała ceny. Nowe fakty o podejrzanym zakupie Ministerstwa Zdrowia

Maseczka ochronna.
Maseczka w teorii ochronna. (Fot. Claudio Schwarz/Unsplash)
REKLAMA

W łańcuszku pośredników, którzy sprzedali maseczki Centralnej Bazie Rezerw Sanitarno-Przeciwepidemicznych, cena towaru wzrosła kilkukrotnie – pisze piątkowy „Puls Biznesu”.

„PB” przypomina, że kilka dni temu „Gazeta Wyborcza” opisała kulisy zakupu maseczek ochronnych przez resort zdrowia od Łukasza G., instruktora narciarstwa z Zakopanego, znajomego ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego i jego brata Marcina Szumowskiego.

„Marcin Szumowski, według GW skontaktował Łukasza G. z Januszem Cieszyńskim (wiceministrem zdrowia – PAP), który przekazał sprawę jednemu z dyrektorów i resort zdecydował się kupić maseczki ochronne. Łącznie za 120 tys. maseczek ministerstwo zapłaciło około 5 mln zł. Z ustaleń GW wynika, że resort przepłacił za towar, który na dodatek, jak się później okazało, nie miał odpowiednich atestów dopuszczających do używania w kontakcie z chorymi na COVID-19” – pisze „Puls Biznesu”.

REKLAMA

Według dziennika w całej sprawie chodziło o coś więcej niż dostawa wadliwego produktu. „Dotarliśmy do materiałów opisujących kulisy transakcji, w tym mechanizm, którego celem było podbicie ceny 100 tys. maseczek ochronnych FFP2 oraz 20 tys. maseczek chirurgicznych trzywarstwowych” – twierdzi „PB”.

Jak dodaje, kluczową rolę w operacji odegrała rodzina Z. – ojciec i dwóch synów. „To oni pierwsi zaczęli dostarczać maseczki do Centralnej Bazy Rezerw Sanitarno-Przeciwepidemicznych w Porębach, nadzorowanej przez resort zdrowia. Do pierwszej transakcji miało dojść 18 marca. Z zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, złożonego przez ministerstwo w prokuraturze, wynika, że proceder zaczął się właśnie wtedy” – czytamy w „PB”.

Początkowo – jak podaje gazeta – maseczki trafiały do Poręb od dwóch dostawców: apteki z Bochni (należącej do jednego z synów Z.) oraz firmy obracającej nieruchomościami w Zakopanem, należącej do dwóch wspólników. „Dopiero na późniejszym etapie w łańcuchu pośredników pojawiło się jeszcze jedno ogniwo – Łukasz G, a właściwie małżeństwo G, które brało towar od Z. i sprzedawało bazie w Porębach. Dodatkowo kupiło niewielką partię od innego pośrednika Z. – jednej z zakopiańskich szkół narciarskich” – pisze „Puls Biznesu”.

Dodaje, że łańcuszek firm powstał po to, żeby w drodze wielokrotnego obrotu zwiększyć ostateczną wartość zamówienia.

PAP/PJ

REKLAMA