
Polonia upomina się o swoje prawo do głosowania. Polacy za granicą protestują ws. nieprawidłowości podczas wyborów. Pakiety dostawali za późno, lub nie dostawali wcale. Dla niektórych nie utworzono nawet obwodów wyborczych.
519 431 – tak wielu Polaków za granicą zarejestrowało się do głosowania. To więcej niż wynosiła różnica w liczbie głosów pomiędzy kandydatami. Niestety, część z tych osób, choć miała do tego prawo, nie mogła oddać głosu. Niektórzy pakietów nie dostali wcale, do innych doszły one zbyt późno.
Ci, którzy nie zagłosowali teraz zapowiadają protesty. – Pakiet do mnie nie dotarł. Czuje niemoc i wielką złość. Zostałam pozbawiona mojego prawa do głosowania. Będę składać protest wyborczy. Formularz mam już wypełniony – mówi „Wirtualnej Polsce” mieszkanka Barcelony.
– Tutaj Polacy jechali setki kilometrów, żeby móc zagłosować. Rozmawiałam z trzema listonoszami, stałam godzinę na poczcie w 8 miesiącu ciąży w upale, by ubiegać się o pakiet, dzwoniłam do konsulatu, ale nic z tego. Pakiet nie doszedł. Został wysłany 2 lipca poczta priorytetową „urgente”. Mieszkam 5 km od konsulatu, mogłam iść zagłosować osobiście, ale w Hiszpanii nie było takiej możliwości – dodaje.
Czy te głosy mogły zmienić wynik wyborów? Przy tak niewielkiej różnicy wydaje się, że tak. W Barcelonie 91,1 proc. głosujących poparło Rafała Trzaskowskiego.
W Chile w ogóle nie utworzono obwodu wyborczego i nie jest to odosobniony przypadek. Z tego też względu Polacy za granicą zapowiadają protesty. – Niestety, wydaje mi się, że te wybory trudno uznać za powszechne i w pełni demokratyczne – twierdzi Polka z Chile.
Źródło: Wirtualna Polska