W rozmowie z Jackiem Nizinkiewiczem polityk Konfederacji Krzysztof Bosak odniósł się do agresywnych działań policji podczas wczorajszego Marszu Niepodległości. Wskazał, że policja miała świadomość, jak skończą się takie działania.
– Jechałem autem. Przejechałem cały Marsz Niepodległości od Al. Jerozolimskich do samego końca. Z mojej perspektywy marsz przebiegał w dobrej atmosferze, spokojnie. Natomiast wiem, że mnóstwo osób, które przyjechały autami na Marsz Niepodległości nie były wpuszczane na ustaloną trasę przez policję – podkreślał Krzysztof Bosak.
Polityk zaznaczył, że „policja od początku zdawała sobie sprawę, że część ludzi przyjdzie na piechotę, to było widać jasno z reakcji”.
– W sensie prawnym z powodu, moim zdaniem wadliwych, ustaw PiS-u Marszu właściwie w ogóle nie było. Byli po prostu ludzie, którzy przyszli na miejsce, gdzie marsz miał się odbyć – wskazał.
Bosak przypomniał, że „policja nie wpuszczała ludzi w ustalony sposób w autach na trasę marszu”.
– Policja sama zachęcała ludzi do wysiadania z aut, zostawiania aut i uczestniczenia na piechotę. Dlaczego tak się działo, nie mam pojęcia. Natomiast nasz autokar przygotowany przez posłów, przygotowany przez działaczy przez ponad godzinę nie mógł się dostać na trasę marszu i był przez ponad godzinę odsyłany na inne ulice i tak bez końca zabawa w kotka i myszkę – mówił.
Polityk wskazał, że po raz pierwszy od 2014 roku zwarte oddziały prewencji zostały wprowadzone na trasę marszu. Jak mówił, efektem tego były sceny takie jak w latach 2011-2014 – czyli starcia z policją.
– Ubolewam nad tym. Potępiam agresję tych, którzy dali się sprowokować. Potępiam też nadużycie środków przymusu bezpośredniego przez policję i dowództwo policji, zwierzchników politycznych, którzy doprowadzili do eskalacji przemocy w dniu wczorajszym, kompletnie bezsensownej i nieuzasadnionej, zarówno na rondzie de Gaulle’a, jak i koło Stadionu Narodowego – podkreślił.
Komuś zależało na zamieszkach
– Doszło do starcia pod Empikiem. Nie wiem, kto tam pierwszy zaczął natomiast wiem, że nigdy nie dochodziło do strać z policją, kiedy po prostu policja trzymała się w latach 2015-2019 na pewien dystans do Marszu Niepodległości. I wiem, że zawsze, kiedy policja wyprowadzi tarcze, wyprowadzi tarcze, wyprowadzi funkcjonariuszy w cywilu z pałkami teleskopowymi, działających w oddziałach zwartych i jeśli wyjedzie polewaczka, wówczas zawsze dojdzie do zamieszek. Wydaje mi się, że wczoraj komuś po prostu zależało na tym, żeby tam doszło do bijatyki. W innym wypadku nie mielibyśmy po prostu tych zwartych oddziałów – stwierdził Bosak.
Polityk Konfederacji podkreślił, że „uczestnicy wczoraj nie byli nastawieni agresywnie i nie było żadnego obiektywnego powodu, żeby zaczynać awanturę”.
– W mojej ocenie, po wielu latach organizowania manifestacji, znane jest policji prawo, że do niepokojów dochodzi, kiedy manifestacje są zatrzymywane. Kiedy manifestacje idą, to wszystko idzie sprawnie – mówił.
Jak podkreślił, wczoraj marsz godzinami był wstrzymywany, dojazd uczestników był blokowany.
– Gdy wreszcie został przepuszczony, to zwarte oddziały prewencji pojawiły się na rondzie de Gaulle’a, a następnie na błoniach Stadionu Narodowego. Jak za najgorszych czasów Platformy Obywatelskiej, czekały setki funkcjonariuszy, po to, żeby zrobić sobie jakieś manewry z przypadkową częścią uczestników, którzy po prostu próbowali dotrzeć do metra czy na stację kolejową Warszawa Stadion – wskazał Bosak.
Źródło: Rzeczpospolita