Mordercy Wyklętych. Oto kaci polskich patriotów

Jan Rodowicz
Jan Rodowicz "Anoda" po aresztowaniu - ostatnie zdjęcie. (Fot. Domena publiczna)
REKLAMA

W latach 1944-1956 w katowni przy ul. Rakowieckiej komuniści stracili ponad tysiąc Żołnierzy Wyklętych. Wielu z nich było ofiarami katów Mokotowa: Piotra Śmietańskiego i Aleksandra Dreja. Innemu seryjnemu zabójcy, z więzienia w Kielcach i Radomiu, płk. Wacławowi Ziółkowi, III RP płaciła co miesiąc 4 tys. złotych.

W latach 1945-1950 Piotr Śmietański był na Mokotowie dowódcą plutonu egzekucyjnego. Sądząc z podpisów na protokołach wykonania wyroków śmierci – ledwo piśmienny. W praktyce żadnego plutonu nie było. Zabijał tylko on.

Miał jedną, wypróbowaną metodę – zabijał strzałem w tył głowy, metodą sowiecką. W ten sposób zostali zamordowani polscy oficerowie w Katyniu. Zabijał żołnierzy AK, NSZ, WiN, działaczy niepodległościowych – wszystkich, którzy nie podobali się „ludowej” władzy.

REKLAMA

Wśród najbardziej znanych więźniów od kuli Śmietańskiego zginęli: Witold Pilecki – 25 maja 1948 roku; Hieronim Dekutowski „Zapora” – 7 marca 1949 roku; Adam Doboszyński – 29 sierpnia 1949 roku.

Ich nazwiska można dziś znaleźć na pamiątkowej tablicy umieszczonej na więziennym murze. Zostali pogrzebani prawdopodobnie na „Łączce” – dzisiejszej kwaterze „Ł” cmentarza wojskowego na Powązkach.

Monotonna praca

Śmietański zaczynał w bezpiece (Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Warszawie) na początku 1945 roku jako wywiadowca. Funkcja kata kryje się pod terminami: „do dyspozycji szefa” i „oficer do zleceń”. Był też „agentem zaopatrzenia”, chyba po to, aby bardziej urozmaicić sobie monotonną pracę.

W III RP, po latach, mogliśmy zobaczyć twarz (bardziej dosadnie: mordę) tego oprawcy. Ale zaraz pojawiło się pytanie: co się z nim dzieje? Nikt nigdy go nie odszukał. Ze skąpych relacji wiemy jedynie, że więźniowie Mokotowa nazywali go „Lodziarz” lub „Poniatowski”, ze względu na długie bokobrody. Informacji o kacie z Rakowieckiej szukaliśmy w polskiej ewidencji: Wydziale Kadr Centralnego Zarządu Służby Więziennej, Centralnym Departamencie Kadr MON, Archiwum Wojsk Lądowych i jego trzech filiach, Biurze Ewidencji i Archiwum UOP. Śmietański nie figurował również w rejestrze PESEL. W związku z brakiem jakichkolwiek danych o mordercy śledztwo przeciwko niemu zostało w 2004 roku umorzone. Ostatecznie okazało się, że Piotr Śmietański… zmarł jeszcze w 1950 roku na gruźlicę.

Medalik z Matką Boską

Po Śmietańskim strzałem w tył głowy na Mokotowie zabijał inny starszy sierżant – Aleksander Drej. Podobno był wyjątkowo zachłanny, wykłócał się o każdą nagrodę za egzekucję. W końcu doczekał się. Zarządzeniem nr 19 MBP za ofiarną pracę w zwalczaniu wrogiego podziemia otrzymał premię w wysokości 30 tys. zł.

W wojewódzkim UBP w Warszawie pojawił się prawie równo ze Śmietańskim – w lutym 1945 roku, też w roli młodszego wywiadowcy (skończył w 1954 r. jako młodszy referent, czyli służbowej kariery nie zrobił). Tak jak Śmietański, był „do dyspozycji szefa” i „do zleceń”. Lubił chwalić się, że tak bohatersko walczył w czasie wojny w szeregach Armii Ludowej, że został dwukrotnie ranny. Jego akta nic o tym jednak nie mówią.

Drej zamordował wielu, którzy naprawdę poświęcali życie dla wolnej Polski, m.in. Zygmunta Szendzielarza, dowódcę 5. Brygady Wileńskiej AK.

Był 8 lutego 1951 roku. Z celi major „Łupaszko” został wyprowadzony wczesnym wieczorem. Komunistyczny prokurator odczytał wyrok śmierci w imieniu Rzeczypospolitej. Potem oprawcy zmusili Szendzielarza, aby pochylił się do przodu. Chcieli, aby zobaczył leżące na schodach martwe ciała trzech swoich kolegów, zabitych przed chwilą. Kula dosięgła „Łupaszkę” o godz. 20.15. Tak przynajmniej wynika z protokołu egzekucji. Drej jest podpisany jako dowódca plutonu egzekucyjnego. Jednak strzelał w tył głowy tylko on sam. Mimo upływu lat zwyczaje na Rakowieckiej nie zmieniły się.

Niecały miesiąc później, 1 marca 1951 roku, wykonał na Mokotowie wyrok na siedmiu członkach IV Zarządu Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość. Komendant, ppłk Łukasz Ciepliński, wiedział, że nie będzie miał pogrzebu, tylko zostanie wrzucony pod osłoną nocy do jakiegoś bezimiennego dołu. Dlatego tuż przed śmiercią połknął medalik z Matką Boską. Mimo to jego ciała, jak i podkomendnych do dziś nie udało się odnaleźć. Drej zabijał w dziesięciominutowych odstępach, co oznacza, że egzekucja całego IV Zarządu WiN trwała 70 minut. Gdyby miał pomocników, gdyby naprawdę istniał zapisany w ubeckich papierach pluton egzekucyjny, sprawa mogła pójść znacznie sprawniej…

Po odejściu z bezpieki Aleksander Drej przez rok pracował w milicji. Został jednak zwolniony wobec braku „przygotowania do służby w MO”, gdyż „przez okres służby w BP st. sierż. Drej wykonywał zlecenia specjalne”. Krwawy kat zmarł kilka lat temu w Warszawie. Do końca pobierał resortową emeryturę dla szczególnie zasłużonych.

POLECAMY BIBLIOTECE WOLNOŚCI

Major Plama

Jeszcze jeden oprawca, który miał już nie żyć, ale okazało się, że była to celowa dezinformacja. To Wacław Ziółek – kat z Kielc, urodzony w 1927 roku, znany w ubecji jako „major Plama”. Typ ten nie tylko był naczelnikiem kieleckiego więzienia, ale osobiście wykonywał wyroki śmierci na członkach antykomunistycznego podziemia. To on również torturował słynnego „Szarego” – Antoniego Hedę. Katem był również w więzieniu w Radomiu.

Stefan Bembiński „Harnaś” (który 9 września 1945 r. wraz ze swoim oddziałem przeprowadził brawurową akcję zajęcia Radomia, zdobycia tamtejszego więzienia i uwolnienia aresztowanych) w wydanych w 1996 roku wspomnieniach „Te pokolenia z bohaterstwa znane” pisał, że w radomskim areszcie „wczesnym rankiem wykonywano codziennie wyroki śmierci. (…) Kat, Wacław Ziółek, występujący przy wykonywaniu tej czynności w polskim mundurze porucznika, zjawiał się w więzieniu po południu. (…) Kazał oddziałowemu otwierać cele ze skazańcami i z korytarza przyglądał się im. Taksował każdego. Był dobrym rzemieślnikiem. Za każdy wyczyn otrzymywał 600 do 700 ówczesnych zł. Potem wychodził na zewnętrzne podwórko, sprawdzał, czy na drodze przemarszu ze skazanym nie ma zanieczyszczeń, kamieni, kawałków żelaza czy drewna. Z kolei kierował się do garażu. Sprawdzał, czy pętla dobrze się zaciska, czy urządzenie uruchamiające zapadnię działa cicho i sprawnie. Potem wychodził z więzienia i zjawiał się rano”.

Czytaj także: Komuniści przyszli po niego w Wigilię. W oficjalną wersję śmierci nikt nie wierzy

Prócz uśmiercania niewinnych Wacław Ziółek ma na koncie jeszcze inne „sukcesy” – w 1946 roku z ramienia resortu uczestniczył (m.in. razem z Adamem Humerem) w prowokacji, którą PRL-owska historiografia nazwała „pogromem kieleckim”. Dziesięć lat później Ziółek przeszedł do Milicji Obywatelskiej, a w latach dziewięćdziesiątych na emeryturę (w stopniu pułkownika). O niemałych pieniądzach, które dostawał, pisaliśmy na wstępie.

Tadeusz M. Płużański


Najwyższy Czas - okładka nr 09-10 (2021).

 

REKLAMA