[NASZ WYWIAD] Sandra i Marcin, właściciele rybnickiego klubu „Face to face”: Ludzie krzyczeli płakali, oni się czuli jakby to było jakieś powstanie, albo wojna [VIDEO]

Tomasz Sommer rozmawia z Sandrą i Marcinem, właścicielami klubu
Tomasz Sommer rozmawia z Sandrą i Marcinem, właścicielami klubu "Face to face".
REKLAMA

Tomasz Sommer przeprowadził wywiad z Sandrą i Marcinem, właścicielami klubu „Face to face” w Rybniku, pod którym rozegrały się dantejskie sceny, podczas interwencji około 200 policjantów. – Pod nogami naszych gości wybuchały granaty, a oni nie mieli gdzie uciekać, więc była to naprawdę stresująca sytuacją – wspominają.

Właściciele pod koniec stycznia postanowili otworzyć swój klub mimo obostrzeń. Jak szacują w dniu interwencji policji mieli około dwustu gości. Wtedy pojawił się sanepid w asyście funkcjonariuszy.

Teraz Sandra i Marcin walczą o normalność, ale już poza swoim klubem. Muszą zmagać się z konsekwencjami i nałożonymi karami. Jak wspominają, policjanci tego dnia weszli do nich z wielkim impetem.

REKLAMA

– Wchodzili na ostro. Nie było w ogólne żadnych negocjacji, po prostu weszli jak do siebie. (…) Oni weszli na doniesienie sanepidu, że jest decyzja i zamyka lokal. Okazuje się, że żadnej decyzji dostarczonej nie było czyli policja nie mogła działać, ale działała – wspominał Marcin i zaznaczył, że teraz chcą się bronić przed konsekwencjami.

Nałożona została na nich m.in. podwójna kara 30 tys. zł. Mają więc do spłacenia 60 tys. zł kary. Powstała specjalna zbiórka, mająca na celu wspomóc ich w opłaceniu mandatu (szczegóły w nagraniu na dole).

– Oni wtedy zostali oszukani przez tę instytucję jaką jest sanepid – mówił właściciel w odniesieniu do interwencji grubo ponad 150 policjantów w jego klubie. W starciu policja kontra goście, stosunek był niemal 1 do 1. – Tylko klienci nie mieli gazu, pałek i nietykalności – zaznaczyła Sandra.

Funkcjonariusze usprawiedliwiając interwencję, bronią się, że ludzie byli agresywni, ale pani Sandra tłumaczy to inaczej. – Policja miała rozgonić tych ludzi i zamknąć lokal, a nasi gości nie chcieli opuścić tego miejsca pod klubem. Dlatego ta cała sytuacja potoczyła się w ten sposób – stwierdziła.

– Dla przeciętnego człowieka, który się poszedł pobawić to był dramat. Ludzie krzyczeli płakali, oni się czuli jakby to było jakieś powstanie, albo wojna – wspominał Marcin.

– Pod ich nogami wybuchały granaty, a oni nie mieli gdzie uciekać, więc była to naprawdę stresująca sytuacją – dodała Sandra.

– Jedna dziewczyna nam zemdlała i wyrywaliśmy okna, żeby mieć dostęp do świeżego powietrza – wtrącił właściciel.

Cały wywiad Tomasza Sommera z Sandrą i Marcinem, właścicielami rybnickiego klubu „Face to face”, tutaj:

Trwa bitwa o handel. Zobacz, co spotkało właścicieli klubu „Face to face” z Rybnika [VIDEO]

REKLAMA