Milczenie Franciszka w sprawie bezprawnego zamykania świątyń na całym świecie i ingerencji władz w kwestie kościelne stanie się na zawsze jednym z (licznych) negatywnych symboli jego pontyfikatu.
Sekretariat Stanu Stolicy Apostolskiej wydał specjalną instrukcję, w ramach której msze w rycie łacińskimi sprawowane dotąd przy ołtarzach bocznych bazyliki św. Piotra w Watykanie zostały zakazane. Od teraz jedynym miejscem, w którym można je będzie odprawiać, stała się niewielka kaplica w grotach watykańskich.
Jeszcze niedawno gromadziły one na codziennych celebracjach bardzo wiele osób, lecz jak się okazuje, obecny papież ma do tradycyjnej liturgii Kościoła stosunek na tyle wrogi, iż nie zniósł jej obecności w najważniejszej świątyni całego świata.
Fakt ten zasługuje na szczególną uwagę choćby dlatego, że zaledwie kilkanaście miesięcy temu, przy okazji synodu amazońskiego w Bazylice św. Piotra ujrzeć można było figurkę pogańskiej bogini Pachamamy. Bogini płodności uzyskała tym samym priorytet względem pierwotnej liturgii Kościoła.
Wyrzucenie mszy w rycie łacińskim do katakumb to wydarzenie na wskroś symboliczne. Pontyfikat Franciszka stoi pod znakiem konsekwentnej, prowadzonej na wielu poziomach walki z Tradycją, czego przykładem było choćby celowe rozmontowanie prężnie dotąd rozwijającej się wspólnoty Franciszkanów Niepokalanej we Włoszech. Krok po kroku czynione są wysiłki, aby przedsoborową liturgię już nie tyle ograniczyć, ale wręcz jej zakazać.
Bierny widz tragedii
Symbolika wyrzucenia tradycyjnej liturgii Kościoła do watykańskiego podziemia odnosi się jednak do całego pontyfikatu, którego kulminacji jesteśmy właśnie świadkami w dobie wydarzenia określanego mianem pandemii koronawirusa.
Postawa Franciszka od samego początku jest co najmniej kontrowersyjna, by nie powiedzieć: skandaliczna. Począwszy od lutego ubiegłego roku, gdy zaczęto wprowadzać pierwsze lockdowny i ograniczenia w funkcjonowaniu życia religijnego, obecny papież przyjął postawę całkowitej bierności. Choć w wielu krajach (m.in. w Peru) bezpodstawnie zamknięto wszystkie kościoły i uniemożliwiono wiernym uczestniczenie we Mszy św., obecny następca św. Piotra praktycznie ani razu nie zaprotestował i nie wstawił się za wiernymi odciętymi od najważniejszych dla każdego katolika posług.
Stało się coś dokładnie przeciwnego: Franciszek przyjął postawę osoby bardzo zaangażowanej w obronę zdecydowanej większości obostrzeń, ganiąc nawet przeciwników lockdownów jako egoistów i zwolenników teorii spiskowych. Wiodące media bardzo hojnie odwdzięczyły mu się, pompując przekaz z 27 marca ubiegłego roku gdy w strugach deszczu hierarcha udzielał na środku kompletnie pustego placu św. Piotra błogosławieństwa Urbi et Orbi. Wydarzenie to dostarczyło władzom na całym świecie bardzo łatwego pretekstu do nakładania bezprecedensowych ograniczeń – skoro wiernych z kościelnych celebracji wyrzucił sam papież, czemu gdzie indziej miałoby być inaczej?
Hiperpoprawność Franciszka w zakresie sanitarnym okazuje się jednak bardzo wybiórcza, gdyż jak donoszą osoby z otoczenia papieża, rzadko kiedy zakłada on w ogóle maseczkę. Tak było choćby w czasie ostatniej wizyty w Iraku. Absolutne minimum przyzwoitości wymagałoby, aby osoba akceptująca drakońskie ograniczenia w sprawowaniu Mszy św. i udzielaniu sakramentów starała się swoją postawą zademonstrować, że reżimu sanitarnego absolutnie nie wolno łamać. Obecny następca św. Piotra, jak widać, nie zaprząta sobie tego typu kwestiami głowy.
Dogmat szczepień
Niezwykle symptomatyczny jest także stosunek Stolicy Apostolskiej do kwestii szczepień. Franciszek nie tylko stwierdził, że każdy katolik jest „moralnie zobligowany” do zaszczepienia się przeciwko koronawirusowi, a przez pewien czas pracownikom Stolicy Apostolskiej grożono nawet wyrzuceniem z pracy w razie odmowy skorzystania z eksperymentalnego programu szczepień (z tego pomysłu wycofano się dopiero pod wpływem burzy medialnej). Stanowisko Franciszka w kwestii szczepień można wręcz uznać za dogmatyczne i na co dzień próżno szukać przykładu sytuacji, w której obecny papież broniłby jakiejś zasady nauki katolickiej (jak choćby grzechu praktyk homoseksualnych) z równą stanowczością. Osoby sceptyczne wobec szczepień praktykują, według niego, „samobójcze zaprzeczanie”.
-
Chcesz nas wspomóc „Najwyższy Czas!”? Możesz wpłacić dobrowolną kwotę na naszą fundację
-
Albo przekazać 1% podatku
Podobnie jak lockdown w dziedzinie gospodarczej wyrządza niewyobrażalne szkody towarzyszące, tak samo religijny lockdown dokonany za aprobatą Franciszka przyczynia się do ogromnych zniszczeń duchowych. Narzucone ograniczenia i towarzysząca im medialna histeria wypłoszyły z kościołów miliony osób oraz pozbawiły niezliczone rzesze osób dostępu do sakramentów, lecz obecny papież nie wydaje się tym faktem poruszony. Nie grzmi przeciwko zamykaniu kościołów, nie wydzwania do polityków odpowiedzialnych za nakładanie ograniczeń, nie błaga nikogo o powstrzymanie się od stosowania tak wyniszczających środków. Można nawet odnieść wrażenie, że taki stan rzeczy wręcz mu odpowiada. Nie od dziś wiadomo przecież, że szczytem marzeń katolewicy jest Kościół bardzo skromny liczbowo.
Myślami przy nowym, zielonym świecie
Myśli „papieża duchowego lockdownu” zaprzątają za to kwestie związane z budową nowego, bardziej sprawiedliwego i ekologicznego świata, opartego na zasadach zrównoważonego rozwoju. Przez ostatni rok Franciszek jeszcze bardziej zintensyfikował swoją wątpliwą krucjatę na rzecz nowego gospodarczego ładu, opartego na „światowym braterstwie”. W niedawnej wypowiedzi wzywał do tego, aby „zakasać rękawy” i „natychmiast zatroszczyć się o Ziemię”. Równie płomiennych apeli o to, aby jak najszybciej otworzyć kościoły lub dopuścić do nich większą liczbę wiernych, nie sposób usłyszeć.
Choć na jego pontyfikat przypadł szczytowy jak dotąd paroksyzm szaleństwa związanego z neomarksistowskim ruchem LGBT czy też wzbierająca fala rasizmu ruchu BLM, w swojej ostatniej encyklice „Fratelli tutti” papież skupił się na rzekomym zagrożeniu ze strony populizmu i ksenofobii. Duchowemu lockdownowi towarzyszy więc, jak widać, także lockdown zdrowego rozsądku.
Gdyby na tronie św. Piotra zasiadał człowiek autentycznie oddany misji prowadzenia Kościoła, ostatni rok upłynąłby mu na nieustannym napominaniu państwowych władz z całego świata, aby nie nadużywały swoich kompetencji i nie wykorzystywały koronawirusa do walki z wiarą. Sam instynkt samozachowawczy nakazywałby zresztą papieżowi walkę o zwiększenie norm dopuszczalnej liczby osób mogących przebywać w kościele nawet o odrobinę, gdyż puste świątynie przekładają się na coraz gorszy stan finansów Stolicy Apostolskiej i całego Kościoła. Franciszek wybrał jednak totalne milczenie, które w praktyce oznacza aprobatę dla dziejącego się dramatu.
Kościół był zawsze głosem sumienia całej ludzkości, lecz w dobie koronawirusa ten głos niemal zupełnie zamilkł. Poszczególni księża czy biskupi starają się walczyć z covidowym reżimem, ale ich wysiłki giną na tle totalnie pasywnego Watykanu. Być może właśnie dlatego szaleństwo lockdownów jest tak bardzo dokuczliwe, a odpowiadający za nie czują się zupełnie bezkarni.
Jakub Woziński
-
Odwiedź Bibliotekę Wolności i sprawdź interesujące pozycje!
-
Chcesz nas wspomóc? Możesz wpłacić dobrowolną kwotę na naszą fundację
-
Albo przekazać 1% podatku
-
Chcesz kupić e-wydanie „Najwyższego Czasu!”? Kliknij w poniższą okładkę