Języki regionalne – bogactwo Francji czy zagrożenie Republiki?

Bretania
Fot. ilustr. Wikipedia Bretania
REKLAMA

W sobotę 29 maja w wielu miastach Francji miały miejsce manifestacje w obronie języków regionalnych. W kilku regionach zachowały się tu do dziś języki regionalne, świadectwo historii i wkładu cywilizacyjnego tych obszarów w tworzenie się kraju. Trochę na marginesie wielkiej polityki, kołatają się nawet tu i ówdzie tendencje separatystyczne i tego wydaje się Republika obawiać. W czasach, gdy Francję „kolonizuje” właściwie islam, władze patrzą podejrzliwie na… regionalizmy.

Tak jest na Korsyce, czy w Kraju Basków, gdzie równanie 4+3=1 oznacza, że trzy prowincje we Francji i cztery w Hiszpanii tworzą jedność. Jeszcze kilkanaście lat temu tendencje separatystyczne były widoczne w Sabaudii, gdzie policja karała mandatami kierowców naklejających sobie na samochodach nalepki z hasłem „wolna Sabaudia”.

W Bretanii, po wojnie 10 członków partii miejscowych nacjonalistów Bezenn Perrot dostało karę śmierci, a wielu innych kary długoletniego więzienia za „kolaborację” i próby tworzenia własnego państwa. Już bardziej współcześnie, ruch Jeune Bretagne (Młoda Bretania) optował za separatyzmem regionu, a w przeszłości Front Wyzwolenia Bretanii dopuszczał się nawet zamachów terrorystycznych i to jeszcze w 2000 roku (atak na Mc’Donalds). Francja ma też u siebie Katalończyków, odrębność czuje się w Alzacji.

REKLAMA

Nic dziwnego, że z perspektywy Paryża i centralistycznej Republiki podtrzymywanie nauki języków regionalnych jest odbierane w dłużej perspektywie jako możliwe zagrożenie. Z drugiej strony, Francja musi się dostosować do zasad UE, w której pewne odrębności i języki regionalne są prawnie akceptowalne. Istnieje także Europejska karta języków regionalnych lub mniejszościowych – europejska konwencja (CETS 148) zatwierdzona jeszcze w 1992 roku w ramach Rady Europy (weszła w życie w 1998 roku). Z jej recepcją we Francji były zresztą od samego początku problemy.

29 maja na ulice wyszły setki protestujących w obronie języków regionalnych, zwłaszcza bretońskiego i baskijskiego. Poszło o tzw. ustawę Molaca o nauczaniu tych języków, która została przyjęta 8 kwietnia przez Zgromadzenie Narodowe. Jednak 61 deputowanych rządzącej większości, głównie prezydenckiej partii LREM zaskarżyło ustawę do Rady Konstytucyjnej.

Ta wydała 21 maja orzeczenie niekorzystne dla nauczania języków regionalnych w lokalnych szkołach. Dodatkowo zakwestionowano językowe znaki diakrytyczne w pisowni dokumentów, które występują w językach regionalnych, ale nie ma ich w języku francuskim. Rada uznała, że jest to niezgodne z konstytucją Republiki.

Największe problemy rodzi prowadzenie edukacji wszystkich przedmiotów w języku innym niż francuski. Nauczyciele, którzy protestowali w Bordeaux nie rozumieją tego problemu. Skarżą się do mediów – „że przez to, iż mówimy w innym języku niż francuski, nie stajemy się antyfrancuscy! Mówimy po oksytańsku i mówimy po francusku, bo to nasze dziedzictwo!”.

Uczniowie, nauczyciele i obrońcy języków regionalnych wyszli m.in. na ulice Morbihan w Bretanii (od 6 do 10 tys.), gdzie wsparł ich projektodawca ustawy deputowany Paul Molac. W całej Francji tylko 15 000 dzieci uczy się języka regionalnego w szkołach z dominującym językiem regionalnym. 4400 w Bretanii, 4000 w Kraju Basków, 1200 w Alzacji. „Ustawa o językach regionalnych nie zagraża jedności Republiki!” – mówił poseł z Moribhan, który także należy do prezydenckiej partii Republika w Drodze Molac (obecnie grupa Libertés et Territoires).

Podobne manifestacje odbywały się także m.in. w Perpignan, Bastii, Lille,Colmar, czy Bayonne. W Pau było około 400 osób w obecności mera miasta François Bayrou (centrowy Modem). Na Korsyce w Bastii około 200 osób zebrało się pod kuratorium oświaty. W baskijskim Bayonne według organizatorów maszerowało także około 10 000 osób (według policji 6 000). W Perpignan było około tysiąca Katalończyków z flagami tego regionu. Nawet w Lille manifestowało około czterdziestu osób, które domagało się nauczania języka pikardyjskiego.

REKLAMA