Koźmiński: Projekt ustawy o uprawnieniach artysty zawodowego zmierza do „upaństwowienia” artystów [NASZ WYWIAD]

Artysta - zdjęcie ilustracyjne. / foto: Pixabay
REKLAMA
Dziwię się też, że projekt nie budzi poważnych obaw w środowiskach znanych z obrony wolności, autonomii i nieingerencji polityków w życie społeczne i kulturalne – mówi w rozmowie z Najwyższym Czasem! dr hab. Krzysztof Koźmiński, radca prawny, partner w Kancelarii Jabłoński Koźmiński, prezes Fundacji Laboratorium Prawa i Gospodarki.

Jakub Zgierski: Niedawno Rada Legislacyjna przy Premierze wydała opinię o projekcie ustawy o uprawnieniach artysty zawodowego. Wiele środowisk zwracało uwagę, że potocznie określana w przekazie publicystycznym tzw. opłata reprograficzna stanie się źródłem nadużyć i patologii. Teraz okazuje się, że Rada Legislacyjna w dużej mierze podzieliła pojawiające się zarzuty w stosunku do projektu ustawy. Jak Pan to skomentuje?

Dr hab. Krzysztof Koźmiński: Z dużym zainteresowaniem zapoznałem się ze stanowiskiem Rady Legislacyjnej. Choć finalna ocena jest formalnie pozytywna, eksperci Rady dostrzegli liczne słabości projektu ustawy, spośród których część była już wcześniej przedmiotem krytyki, wyrażanej w wielu opiniach prawnych oraz komentarzach eksperckich, w tym podnoszonych przez ekspertów Fundacji Laboratorium Prawa i Gospodarki. Pyta Pan o tzw. opłatę od nośników i urządzeń – Rada wyraziła (bliski mi) pogląd o niezgodności projektowanego rozwiązania z prawem unijnym. Choć, generalnie rzecz biorąc, instytucja taka obowiązuje w wielu krajach oraz dopuszczalna jest przez prawo unijne, komentowany projekt implementuje ją wadliwie, niezgodnie z obowiązującymi dyrektywami. Podkreślmy jednak już w tym miejscu: zarzuty względem projektu nie sprowadzają się wyłącznie do opłaty, ten projekt jest słaby z powodu licznych uchybień: i merytorycznych, i formalno-redakcyjnych. Rada przyjęła umiarkowane i koncyliacyjne stanowisko, wyrażające się słowami „zasygnalizowane (…) mankamenty legislacyjne Projektu nie dyskwalifikują go wszakże jako całości”, lecz – czytając tę opinię – nie mam wątpliwości, że oceniany projekt nie powinien stać się obowiązującą ustawą.

REKLAMA

Które z podniesionych przez Radę zastrzeżeń, dotyczących opłaty reprograficznej, są według Pana najpoważniejsze. I czy da się je łatwo usunąć i dalej, już bez przeszkód, procedować projekt?

Takich poważnych zastrzeżeń jest w opinii Rady wiele. Ja bym w pierwszej kolejności wymienił dwie. Rada wyraźnie wskazała, iż nie do pogodzenia z dyrektywą unijną jest przeznaczenie wpływów z opłaty, czyli rekompensat należnych co do zasady twórcom, których utwory są kopiowane w ramach dozwolonego użytku, na inne cele, w tym na pomoc socjalną dla osób nieuprawnionych do takiej rekompensaty. Po drugie Rada zwróciła uwagę, iż opiniowany projekt narusza zakaz znaczącego wpływania przez systemy wynagradzania twórców na rozwój społeczeństwa informacyjnego. Przekładając to na język dyskursu publicznego, Rada dostrzegła, iż recenzowany projekt może prowadzić do pogłębienia zjawiska wykluczenia cyfrowego Polaków. Wymieniłem te dwie wadliwości w pierwszej kolejności, ponieważ osobiście nie widzę możliwości ich eliminacji przy jednoczesnym zachowaniu idei finansowania funduszu socjalnego z wpływów z opłaty reprograficznej. Również Rada w swojej opinii nie zawarła żadnych wskazówek w tym zakresie.

Opinia Rady Legislacyjnej koncentruje się zwłaszcza na kwestiach prawnych, legislacyjnych. Jakie inne niebezpieczeństwa, związane z projektem, Pan widzi?

Pragnę podkreślić, że daleki jestem od naiwnej i jednostronnej wizji rynku, w który państwo nie może i nie powinno ingerować. Nie sprzeciwiam się też polityce redystrybucyjnej, a niektóre postulaty Keynesa (szczególnie te podporządkowane reanimacji gospodarki, która wpadła w kryzys) przekonują mnie. Problem w tym, że nie widzę – poza potencjalnymi zyskami relatywnie niewielkiej grupy adresatów – ogólnospołecznego interesu we wprowadzaniu takich rozwiązań, zwłaszcza dodatkowych opłat za sprzęt elektroniczny. Szczególnie teraz, gdy stał się on nie luksusową fanaberią, zabawką, a dobrem „pierwszej potrzeby”.

Projektodawca przewiduje utworzenie Polskiej Izby Artystów, która byłaby włączona w struktury administracji politycznej i tym samym podległa politykom. Czy rzeczywiście „ucywilizuje” to warunki pracy artystycznej czy może wręcz przeciwnie – wejdzie z butami w przestrzeń kultury i zagrozi swobodzie twórczej nadmiernym sformalizowaniem i zinstytucjonalizowaniem?

Moja ocena jest tu jednoznacznie negatywna i cieszy mnie, że Rada Legislacyjna „zdecydowanie krytycznie” (jak czytamy w jej opinii) ocenia koncept przyznania Polskiej Izbie Artystów statusu organu administracji państwowej. Pomijając już (trafne moim zdaniem) szczegółowe argumenty Rady, ujmując rzecz w uproszczeniu: projektodawca zmierza do „upaństwowienia” artystów, ich organizacji i działalności. To „upaństwowienie” przejawia się w różny sposób (np. potwierdzeniem statusu artysty zawodowego poprzez urzędowe zaświadczenia czy legitymacje), w tym również podporządkowaniem Polskiej Izby Artystów ministrowi właściwemu do spraw kultury i ochrony dziedzictwa narodowego. A zatem (każdorazowo – nie tylko w czasach rządów tej władzy) czynnemu politykowi. Przewiduję, że rozwiązania proponowane w komentowanym projekcie sprzyjać będą nadużyciom, patologiom i zachowaniom o charakterze korupcjogennym. Zestawiając zatem wątpliwe zyski z jego wprowadzenia z realnymi i poważnymi stratami – deklaruję się jako zdecydowany przeciwnik jego przyjęcia. Dziwię się też, że projekt nie budzi poważnych obaw w środowiskach znanych z obrony wolności, autonomii i nieingerencji polityków w życie społeczne i kulturalne.

Rozmawiał Jakub Zgierski

REKLAMA