Niemiecka zmiana warty. W lewo marsz?! Radykalni i eurokomunistyczni na topie

Kanclerz Niemiec Angela Merkel.
Kanclerz Niemiec Angela Merkel. (Zdj. PAP/DPA)
REKLAMA
Sondaże publikowane w ostatnich dniach wskazują, że władzę rządową w Niemczech – na poziomie federalnym i po wyborach do Bundestagu 26 września – może przejąć w sumie dość radykalna lewica. Czyli wspólnie: starzy socjaliści z SPD i młodsi, ale bardziej radykalni i już eurokomunistyczni Zieloni. Z poparciem pokomunistycznej Die Linke.

Najnowsze sondaże wskazywały bowiem na dość nagły i duży spadek poparcia ankietowanych obywateli RFN dla współrządzących (razem z SPD) chadeków z CDU i CSU oraz na znaczny wzrost poparcia dla socjalistów z SPD. Co się stało? Co tłumaczy te zjawiska? Czy to jakaś nagła zmiana programu i oficjalnych celów SPD czy chadeków?

Nie, absolutnie nie – w ich programach i postulatach od wielu miesięcy niemal nic się nie zmieniło. A ponadto w tym roku nie wydarzyło się nic naprawdę ważnego w tych establishmentowych partiach władzy, biurokracji, wielkich „publicznych” mediów i dużych pieniędzy. Niemal zupełnie nic – poza wewnątrzpartyjnymi korowodami z wybieraniem i uroczystym nominowaniem ich szefów i kandydatów do stanowiska kanclerza federalnego rządu.

REKLAMA

W związku z tym demokratyczno-wyborczy lud Republiki Federalnej (w swej wyborczej ponad 60-milionowej masie) interesuje się partyjnymi programami i ich oficjalnymi postulatami z każdym rokiem coraz mniej i już prawie wcale. Podobnie dzieje się w kilkunastu innych i coraz bardziej eurosocjalistycznych krajach Europy – członkach Unii Europejskiej. Ale nagle, któregoś dnia i tygodnia w końcu kwietnia i na początku maju br., ten wyborczy lud ujrzał w telewizorach i gazetach trzy partyjne twarze i trzy partyjne „gadające głowy” – czyli oficjalnych kandydatów trzech najsilniejszych partii (tych najbardziej wpływowych w mediach i innych instytucjach władz RFN) do stanowiska kanclerza rządu RFN. Zobaczył wśród nich dość niemrawego, bo mało dynamicznego i mało charyzmatycznego i niekiedy popełniającego różne wizerunkowe gafy, choć bardzo doświadczonego i rozsądnego premiera rządu najludniejszego i najważniejszego landu Niemiec, tj. Północnej Nadrenii-Westfalii (od ponad czterech lat). Polityka z dużą wiedzą ekonomiczną i prawną, który w kwietniu br. został nowym przewodniczącym rządzącej CDU. Ale od tego czasu 60-letni premier Armin Laschet chyba nie powiedział w mediach i nie uczynił w polityce nic takiego emocjonalnie pozytywnego i porywającego, co mogłoby porwać nie tylko tłumy zwolenników CDU i bawarskiej CSU, ale także parę milionów innych wyborców. Niestety wydaje się, że ten doświadczony i wyważony polityk, choć od miesięcy jest wspierany w partii i w mediach przez samą kanclerz Angelę Merkel, to jednak w wyborach 26 września wielu nowych głosów chadekom raczej nie przysporzy.

Niemieccy wyborcy zobaczyli też w telewizorach dość mocno lewicową, choć oczywiście w pełni „demokratyczną” i wygadaną (tj. pełną gładkich lewicowych sloganów i frazesów), wizerunkowo dość sympatyczną i miłą kandydatkę eurokomunistycznych Zielonych. Kandydatkę młodą, bo zaledwie 40-letnią, która jednak oczywiście – zapewne także w opinii większości rozsądnych obywateli – nie nadaje się do kierowania rządem największego i najważniejszego państwa Europy. W dodatku kandydatkę, której w drugiej połowie maja br. – kilka tygodni po jej triumfalnej (w mediach) nominacji – dowiedziono poważny plagiat w jej niedawnej pracy doktorskiej. A to natychmiast wyhamowało i następnie mocno podcięło trwający wiosną festiwal wzrostu sondażowych notowań Zielonych. Zdaje się, że niektórzy działacze tej partii już trochę żałują, że do tych wyborów wystawili w tej roli Annalenę Charlottę Baerbock.

Kandydat Olaf Scholz

I wreszcie niemieccy wyborcy ujrzeli – w roli kandydata SPD do stanowiska szefa rządu RFN – polityka najlepiej im znanego spośród trójki kandydatów czołowych partii. Oglądali w telewizorach niemal codziennie byłego szefa rządu landu Hamburg, polityka stosunkowo najbardziej charyzmatycznego wśród ww. i najbardziej doświadczonego w sprawach finansów państwa oraz w sprawach finansowo-gospodarczych. Polityka dość mocnego – w sensie tradycyjnej męskiej woli i stanowczości – czyli 63-letniego Olafa Scholza, od marca 2018 roku federalnego ministra finansów i wicekanclerza rządu. Obecnego faworyta przedwyborczych sondaży, który już w połowie sierpnia oświadczył w telewizji ARD, że byłoby dobrze, gdyby rządzące od lat partie chadeckie, tj. CDU i CSU, mogły wreszcie „odpocząć w opozycji”. Bo „moim celem jest stanąć na czele kolejnego rządu” – powiedział wówczas Olaf Scholz.

Tak więc ten nagły, znaczny i nieoczekiwany (jeszcze w pierwszej połowie sierpnia) wzrost poparcia we wszelkich sondażach wyborczych preferencji „socjaldemokraci” z SPD zawdzięczają niemal wyłącznie rosnącej od czerwca br. popularności ich kandydata do stanowiska kanclerza rządu RFN – ministra Scholza. Bo chociaż to nie wyborcy wybierają kanclerza rządu Niemiec, lecz zarządy partii mających w Bundestagu najwięcej posłów i w końcu zatwierdzają go sami posłowie (w decydującym głosowaniu) – to jednak wpływ publicznego, telewizyjnego wizerunku tych czołowych kandydatów na wyborcze wyniki ich partii jest od lat decydujący. Tak się dzieje w Niemczech co najmniej od roku 1972 – tj. od czasu pierwszego pamiętnego zwycięstwa SPD w wyborach do Bundestagu (z wynikiem 45,8 proc. głosów – przy ówczesnych 44,9 proc. dla CDU/CSU). Zwycięstwa odniesionego głównie dzięki osobistej charyzmie, „demokratycznej” biografii i popularności ówczesnego szefa federalnego rządu (od jesieni 1969 r.), czyli kanclerza Willi Brandta.

29 sierpnia, w pierwszej telewizyjnej debacie – dyskusji trzech ww. kandydatów, minister Olaf Scholz zadeklarował między innymi, że po wyborach do Bundestagu, tj. po 26 września, nie będzie już w Niemczech żadnego kolejnego lockdownu, czyli zamykania przez rządy znacznej części handlu, usług i gospodarki – jak to było wiosną i od 2 listopada ub. roku do maja br. (pod pretekstem i z powodu epidemii COVID-19). Miliony obywateli Niemiec usłyszało tę deklarację i zapewne będą trzymać za słowo tego polityka. Wunderbar!

Czy będzie rząd trzech partii lewicy?

Tak więc socjaliści z SPD, po raz pierwszy od lutego 2017 roku, kiedy to mocno zadziałał telewizyjno-propagandowy „efekt” eurosocjalistycznego radykała Martina Schulza jako nowego wówczas przewodniczącego SPD, znów znaleźli się na czele sondaży poparcia dla partii. Po czterech latach i sześciu miesiącach ponownie wyprzedzili chadeków. Z zimowego i wiosennego, historycznie najniższego poziomu 14-16 proc. ankietowego poparcia, zaczęli osiągać w ostatnich dwóch tygodniach aż 24-25 proc. (w badaniach pięciu uznanych sondażowych firm osiągnęli w końcu sierpnia i we wrześniu 25 proc. głosów ankietowanych). A chadecy z CDU/CSU spadli w ciągu ostatnich dni sierpnia i pierwszych dni września z 27-30 proc. poparcia do zaledwie 20-22 proc. (a jeszcze w styczniu br. mieli w sondażach po 36-37 proc. i po ok. 20 punktów przewagi nad SPD!). Jedynie według badania najbardziej renomowanego w Niemczech instytutu Allensbach, ogłoszonego 28 sierpnia, chadecy powinni wygrać wybory do Bundestagu z wynikiem 26 proc. głosów i wyprzedzić SPD (24 proc.), Zielonych (17 proc.), dość prawicową Alternatywę dla Niemiec (AfD) i demoliberalną FDP (obie te partie po 10,5 proc. głosów) oraz pokomunistyczną Die Linke (6 proc.). Natomiast w sondażu INSA ogłoszonym 6 wrześni, SPD osiągnęła aż 26 proc. głosów, a chadecy zaledwie 20,5 proc. Nicht gut!

Ponadto istotne dla kwestii oblicza i polityki przyszłego rządu RFN wydaje się to, że wewnątrz władz SPD zdobywają przewagę (już od kilku miesięcy) różni lewicowi radykałowie z płci obojga. W związku z tym w niemieckiej prasie coraz częściej pojawiają się spekulacje, że do przyszłego rządu SPD i Zielonych może wejść także, w celu uzyskania przez te partie lewicy stabilnej większości posłów w parlamencie, partia Die Linke – będąca spadkobiercą komunistów z NRD i grupy skrajnie lewicowych dysydentów z zachodnioniemieckiej SPD. Gdyby do tego doszło, to politycznie centrowa i momentami jeszcze niekiedy dość konserwatywna CDU, po odejściu kanclerz Angeli Merkel na polityczną emeryturę (zapowiedzianym już w ub. roku) i po 16 latach rządzenia w Berlinie – może trafić do parlamentarnej opozycji – na długi okres co najmniej czterech lat. Bo żeby powstrzymać nieobliczalne przecież rządy ww. partii, zdecydowanie lewicowych, konieczna byłaby powyborcza koalicja chadeków z Alternatywą dla Niemiec i demoliberalną FDP. Ale niestety różni „postępowi demokraci” z CDU i CSU, których tam pełno, a także chyba większość kierowników FDP, już od dawna wyraźnie nie chcą jakiejkolwiek rządowej koalicji ani nawet jakichkolwiek wspólnych politycznych porozumień z „nacjonalistyczną” i „ksenofobiczną” AfD. Sehr demokratisch und dumm!

Tomasz Mysłek


REKLAMA