Określenie, które stało się modne. Wojna hybrydowa – co to jest?

Zdjęcie ilustracyjne. / foto: Pixabay
Zdjęcie ilustracyjne. / foto: Pixabay
REKLAMA

Od pewnego czasu bardzo często używa się określenia wojna hybrydowa. Określenie to stało się wręcz bardzo modne. Ale wojna, to wojna. Jest to określenie, którym można skutecznie straszyć ludzi. Ale, że hybrydowa? Czyli niewidzialna, czy co?

Przywykliśmy do tradycyjnego znaczenia słowa wojna. Kojarzy nam się ona z łamanym na granicy szlabanem granicznym, długimi szeregami maszerujących żołnierzy, pancernymi zagonami i salwami artylerii, nalotami lotniczymi. A nade wszystko, ze śmiercią, cierpieniem, zniszczeniem, pożarami, tragediami ludzkimi i straszliwym upodleniem.

REKLAMA

Bo na wojnie nic dobrego. Niet błaga na wojnie – jak mawiają Rosjanie, a język ten warto znać, bo kto wie, co nas czeka. I jeśli Białoruś toczy przeciwko nam wojnę hybrydową, i Rosja też, a nawet unijne trybunały, to ja się pytam: gdzie ta wojna? Gdzie te dramatyczne wydarzenia? Wystarczy jednak dodać „hybrydowa” i wszystko jasne. Nie widzialna jakby. Bezobjawowa. O co tu zatem chodzi?

Miękka siła – wcale nie mniej skuteczna

Wojskowi specjaliści od lat wałkowali pewien temat. Kiedy Amerykanie w 2003 r. wkroczyli do Iraku, zajęli to państwo z zadziwiającą łatwością. Władza Saddama Husseina upadła jak domek z kart, a sam dyktator jakiś czas później też został schwytany, osądzony i stracony. Wojsko amerykańskie wykonało wszystkie sześć zadań, jakie postawił przed nimi prezydent. I co? I nic… Okazało się, że nie o to chodzi… Zamiast budowy państwa mlekiem i miodem płynącego, dozgonnie wdzięcznego USA za wyzwolenie spod dyktatorskiego jarzma, nastąpiły wieloletnie walki z irackim i muzułmańskim, wielonarodowym ruchem oporu. W końcu Amerykanie ten opór złamali, ale było to o wiele bardziej kosztowne, od samej inwazji na Irak. A i w Iraku sytuacja jest daleka od ideału, nawet dziś, po tylu latach. Co poszło nie tak?

Oczywiście, od razu zaczęto to analizować. I odkryto coś, co było oczywiste od zarania dziejów, a zarazem tak niedostrzegane! Nikt na to wcześniej nie wpadł, co samo w sobie jest dość dziwaczne. A chodzi o to, że każde działanie, czy to militarne, czy ekonomiczne, czy informacyjne albo polityczne, przynosi skutki we wszystkich pozostałych obszarach. Czy działania informacyjne mogą rozsadzić działania militarne? Oczywiście, że mogą! Wojnę w Wietnamie wygrał nie Vietcong, tylko amerykańska telewizja i ruchy pacyfistyczne z jego pomocą. Tak długo drążono opinię publiczną, że w końcu doprowadzono do tego, że nowy prezydent Richard Nixon wygrał wybory głównie dzięki temu, że obiecał zakończenie wojny i wyprowadzenie amerykańskich wojsk. Czy wojna rodzi skutki, powiedzmy ekonomiczne? Głupie pytanie, od dawna wiadomo, że każdy poważniejszy konflikt zbrojny na Bliskim Wschodzie to od razu skok cen ropy naftowej, który się później często przekłada na światowy kryzys gospodarczy. I tak jest ze wszystkim, czemu byśmy się nie przyjrzeli.

Wystarczy teraz poskładać klocki. Państwo ma narzędzia. Te narzędzia to użycie środków politycznych, ekonomicznych, informacyjnych i militarnych. Użycie dowolnego narzędzia wywołuje skutki w wielu różnych obszarach. Pierwsze trzy grupy (obszary) to tzw. narzędzia niekinetyczne (nie siłowe), a narzędzia militarne są w większości kinetyczne (siłowe). Wojsko dziś może używać wielu różnych narzędzi niekinetycznych, na przykład prowadzić działania informacyjne, cyberataki, straszyć demonstracją siły, narzucać zabójczy ekonomicznie wyścig zbrojeń, itd. Wszystkie te wojskowe środki niekinetyczne w połączeniu z innymi podobnymi narzędziami państwa tworzą tzw. miękką siłę (soft-power). A klasyczny atak militarny, to tzw. twarda siła (hard-power). Czy miękka siła, czy jak kto woli miękka przemoc, jest mniej groźna od siły twardej? Wcale nie!

Porównajmy to do przemocy w rodzinie. Środki kinetyczne, to przemoc fizyczna. A środki niekinetyczne, to przemoc psychiczna; czasem bardziej wykańczająca od tej fizycznej. Może prowadzić nawet do samobójstw, czyli do samounicestwienia, nie trzeba do tego przykładać przemocowej ręki.

O środkach z grupy miękkiej siły jeszcze porozmawiamy dalej. Pora wrócić do określenia „hybrydowy”.

Hybryda, czyli połączenie

Nową teorię prowadzenia wojny na zachodzie nazwano Effect Based Operations (EBO), czyli operacje ukierunkowane na efekt. Tłumaczenie na polski brzmi dziwacznie, bowiem ktoś może zapytać: a która operacja militarna nie jest ukierunkowana na określony efekt? Sprawa się wyjaśnia, kiedy poznamy definicje dotychczas prowadzonych operacji militarnych, znanych jako Objective Based Operations (OBO) – operacje ukierunkowane na osiągnięcie celów. Czyli po staremu: określano cele do osiągnięcia, a wojsko miało tak działać, by je osiągnąć. Często niestety okazywało się, że osiągnięcie owych celów nie koniecznie oznacza to, czego pragniemy, czyli takiego stanu po konflikcie, jaki sobie wymarzyli politycy. A zatem, odstąpmy od określania celów (objectives). Po prostu opiszmy stan po konflikcie, jaki chcemy osiągnąć (effects).

I teraz tak: jeśli założymy, że działania w różnych obszarach wywołują skutki we wszystkich innych, to trzeba tak działać, by manipulując tymi środkami wywoływać rezultaty, wspólnie tworzące ten nowy stan w sytuacji międzynarodowego środowiska. Stan taki, jak chcemy. Tam gdzie trzeba, wprowadzimy czołgi. Ale w innej sytuacji rzućmy tysiące internetowych trolli, niech ludziom zamieszają we łbach. Często efekt jest dokładnie ten sam, w sensie pożądanych przez nas skutków, choć efektownych fajerwerków nie ma. A najlepiej, trochę czołgami, trochę trollami, trochę hackerami, a ponadto podziałajmy ekonomicznie. I sterujemy tym, jak byśmy malowali obraz różnymi kolorami na ekranie, raz dorzucamy trochę cjanu, a raz trochę magnety, a efekt elegancki, imponujący.

Do planowania działań typu EBO służy operacyjna ocena sieciowa (Operational Net Assessment, ONA). Siadają wtedy specjaliści i prognozują skutki takich czy innych działań oraz ich łącznej kombinacji, tworząc scenariusze znane jakie Course of Action (COA), czyli wariant rozwoju sytuacji. Ten wariant COA, który wiedzie do najbardziej pożądanej sytuacji, przyjmuje się do realizacji, z jego odpowiednim planem użycia wszelkich dostępnych środków niekinetycznych i kinetycznych, miękkiej i twardej siły.

Pierwszą na świecie operacją typu EBO był rosyjski atak na Ukrainę. Taka ni to wojna, a może nie całkiem wojna. Znaczna część środków przemocy poniżej progu wojny. No i rozmycie tożsamości przeciwnika, to już absolutny majstersztyk, choć oczywiście nikt nie ma wątpliwości, kim ten przeciwnik jest. Ale jednocześnie twardych dowodów też nie ma.

I tak, Amerykanie pisali prace teoretyczne, dyskutowali, publikowali, polemizowali. A Rosjanie zakasali rękawy i przystąpili do dzieła. Wywołali dziwaczną pozycyjną wojnę na wyniszczenie. Spowodowali przewlekły, wyczerpujący ekonomicznie i psychologicznie konflikt zbrojny, na którym padają jednak strzały i giną ludzie. A jednocześnie ciężka blokada ekonomiczna, przerwanie współpracy, która dotąd była ważną częścią ukraińskiej gospodarki, przedstawienie Ukrainy na Zachodzie (dzięki efektywnej akcji informacyjnej, prowadzonej między innymi przez rosyjskich trolli w mediach społecznościowych) jako „gorącego kartofla”, państwo kłopotliwe, któremu ciężko pomóc, państwo stojące na z góry straconej pozycji…

To niesamowite połączenie licznych środków miękkiej siły z ograniczonym użyciem twardej siły, kompletnie zaskoczyło dziennikarzy, ale też i polityków. Nikt z nich oczywiście wojskowych teorii nie czytał, o jakimś EBO czy ONA w życiu nie słyszał, a zatem stawiał pytanie: co to jest? Wygląda jak jakaś dziwaczna hybryda, czyli połączenie elementów pozornie do siebie niepasujących w jeden sprawnie funkcjonujący system. Jak w samochodzie – silnik elektryczny i spalinowy, a oba w symbiozie. Hybryda, czyli połączenie. Siła militarna i środki niekinetyczne, razem w harmonii.

Na tym właśnie polega wojna hybrydowa. Czyli na jednoczesnym użyciu siły miękkiej i twardej. A jeśli tej twardej nie ma, to czy nadal jest to wojna hybrydowa? Pomijając fakt, że w przeciwieństwie do ścisłej naukowej definicji EBO dziennikarski slogan „wojna hybrydowa” nie ma konkretnej definicji uznanej przez naukowe gremia wojskowe czy nawet politologiczne, to jednak hybryda bez hybrydy, hybrydą nie jest.

To jak nasze pociągi Pendolino. Jak wiadomo, te szybkie pociągi pochodzą z Włoch, a po włosku „pendolino” to wahadełko. Oryginalny Pendolino w istocie ma swoiste wahadełko: poprzez wychylanie nadwozia pociąg jest w stanie pokonywać z większą prędkością łuki zaprojektowane dla wolniejszych pociągów, bezpiecznie, nie powodując dyskomfortu pasażerów. Dowcip polega na tym, że zamówione przez nas ED250 są tego mechanizmu pozbawione. Czyli mamy w Polsce Pendolino bez pendolino. Dlaczego zatem nie możemy mieć hybrydy bez hybrydy?

Miękka siła na granicy z Białorusią

Sprowadzenie uchodźców na granicę z Polską to mistrzowskie posunięcie ze strony Łukaszenki. Było oczywiste, że Polska ich zablokuje i wspólnie z białoruskimi służbami da im tam spokojnie umrzeć z zimna.

Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że granic chronić trzeba. Że nikt nie może przez nie przełazić wedle własnego widzimisię. Z drugiej strony, w świat idą obrazki cierpiących ludzi i choć Polska mało tu jest winna, to jednak z automatu w ludzkich umysłach staje się współwinnym sytuacji. Wpuścić – źle, nie wpuścić – też źle. Co byśmy nie zrobili, z jakiejś strony spadnie na nas fala krytyki, żeby nie powiedzieć – niechęci. A jak elegancko udało się podzielić polskie społeczeństwo, po raz kolejny zresztą! Jedni chcą im za wszelką cenę pomagać, a inni chcą bezwzględnego przestrzegania prawa i nienaruszalności polskiego terytorium. Najśmieszniejsze jest to, że obie strony w jakimś stopniu mają rację…. Jak to rozstrzygnąć?

Ba, tym sprytnym posunięciem Łukaszenka sprawił, że wprowadzono na tym obszarze stan wyjątkowy. Z jednej strony dobrze, bo obrazy tych ludzi nie będą krążyły w mediach i w sieci, co nieco schłodzi temat, ostudzi emocje opinii publicznej u nas i za granicą. Z drugiej strony – po raz kolejny przesuwa się próg ograniczenia naszej wolności, który jest coraz łatwiej akceptowalny przez Polaków. A jak wybory pójdą nie po myśli partii aktualnie rządzącej, to pod byle pozorem wprowadzenie stanu wyjątkowego na terenie całego kraju już nie będzie aż tak szokujące. Polacy już łyknęli tę żabę. A Łukaszenka zaciera ręce…

Warto zwrócić uwagę, że według innej klasyfikacji jest to jednocześnie zagrożenie asymetryczne. Czyli takie, na które nie możemy odpowiedzieć w taki sam sposób. No bo jak, zawieźć na granicę tysiące niezadowolonych obywateli Europy Zachodniej pragnących uciekać na Białoruś i prosić tam o azyl?

A na zagrożenia asymetryczne odpowiadać bardzo, ale to bardzo trudno. Podobnie jest z innymi środkami miękkiej siły. Prowadzenie wojny informacyjnej wymaga utworzenia specjalnej instytucji, najlepiej w wojsku, wyspecjalizowanej w prowadzeniu tajnej wojny informacyjnej, tak w obronie naszego społeczeństwa, jak i atakowania informacyjnego społeczeństwa potencjalnego przeciwnika. Chiny na przykład całkiem oficjalnie utworzyły takie wojskowe jednostki, łącząc je w samodzielny rodzaj sił zbrojnych – Siły Wsparcia Strategicznego. Jednym z zadań tych sił jest prowadzenie wojny informacyjnej, a także cyberataków, także o charakterze hackerskim. Zarówno w celu uzyskiwania dostępu do niejawnych informacji, jak i do paraliżowania nieprzyjacielskich sieci komputerowych. Wspomniane siły zarządzają też siłami kosmicznymi i walką radioelektroniczną, co nieco rozmywa obraz sytuacji i zaciemnia, jakie konkretnie siły działają w sieci. Jestem pewien, że i rosyjskie siły czy to GRU, czy może też wojska kosmiczne, mają podobne jednostki. I Amerykanie mają – to 24. Armia USAF z San Antonio w Teksasie. Tyle tylko, że zamiast samolotów, mają komputery i sieci. Podlegają pod US Cyber Command (USCYBERCOM) z dowództwem w Maryland.

A my nie jesteśmy w stanie zareagować na działania prowadzone przy pomocy „miękkiej siły”. Gdzie są nasze siły cybernetyczne? Dlaczego nie obarczono ich zadaniami szerszymi, niż tylko grzebaniem w sieci? Trzeba umieć się odnaleźć we współczesnym świecie, a nie tylko latać po sejmie i paplać o wojnie hybrydowej bez wojny hybrydowej.

Michał i Jacek Fiszer


REKLAMA