Niemcy wybiorą parlament, a w Berlinie będą dodatkowo głosowali za wywłaszczeniem i komunalizacją 250 tys. mieszkań

Antifiarski squat na ul. Liebig 34 Źródło: Twitter/Grüne Xhain, Jungle Kyona will rise again...
Antifiarski squat na ul. Liebig 34 Źródło: Twitter/Grüne Xhain, Jungle Kyona will rise again...
REKLAMA
Silna w Berlinie lewica wymyśliła sobie, że rozwiąże problem mieszkaniowy i wysokie czynsze nacjonalizacją lokali w mieście. Władze stołeczne już wcześniej zamroziły czynsze i na pięć lat i narzuciły górny limit cen. Jednak Trybunał Konstytucyjny kilka miesięcy temu orzekł, że to nielegalne, a takie decyzje muszą być podejmowane na szczeblu prawa federalnego przez Bundestag.

Lewactwo nie dało za wygraną, zebrali podpisy i doprowadzili do referendum w Berlinie, które ma się odbyć 26 września razem z wyborami parlamentarnymi. Pada tam pytanie o wywłaszczenie mieszkań. Okazuje się, że sondaże przewidują zwycięstwo pomysłu neokomuny.

W grę wchodzi wywłaszczenie nawet 245 tysięcy mieszkań na wynajem należących do dwunastu podmiotów. Lewica uważa, że budowa mieszkań na wynajem to spekulacja, wyzysk i wynik prywatyzacji mienia komunalnego, a ludzie przepłacają za czynsze.

REKLAMA

Lewacy z oburzeniem twierdzą, że „nawet termomodernizacje zalecane ze względu na realizację celów klimatycznych stały się pretekstem do windowania cen”. Jakoś nie przyjdzie im do głowy, że sami do tego doprowadzili forsując wbrew logice „cele walki z ociepleniem”. Wbrew logice, bo skoro się „ociepla”, to po co dodatkowo izolować domy?

Jest też aspekt obrony imigrantów i „sprawiedliwości społecznej”. OKO.press przytacza w tej sprawie opinię zbierającej podpisy pod inicjatywą referendum niejakiej Milenkovskiej, która mówi:

„Dla nas była ważna perspektywa imigrancka. Imigranci jako osoby słabiej znające język, na początku kiepsko orientujące się w obowiązujących zasadach i przysługujących im prawach oraz niżej wynagradzane, często są spychane do gorszych miejsc zamieszkania, po wygórowanych cenach”.

Dodaje, że „w zbieraniu podpisów bardzo aktywna była przede wszystkim mniejszość turecka. Turcy od lat są zaprawieni w bojach z praktykami gentryfikacyjnymi w Berlinie. Listy z podpisami, plakaty i naklejki inicjatywy referendalnej można był znaleźć niemal we wszystkich sklepikach i lokalach społeczności tureckiej”.

Poza tym wsparcia pomysłowi udzielają lewicowe związki zawodowe, a nawet ruch Grety Thunberg „Fridays for Future”, oddział niemiecki. Inicjatywę bardzo mocno popiera postkomunistyczna Lewica (Die Linke). Także Zieloni. Podzielone jest SPD. Przynajmniej wiadomo, kto za tym stoi?

Inicjatywa wywłaszczenia DWE wystartowała w 2018 roku. Jej celem jest komunalizacja (i to bardziej od nazwy „komuna”, niż tak okreśłanej własności miejskiej) mieszkań znajdujących się w rękach prywatnych, jeśli właściciel ma ponad 3000 lokali. W Berlinie oznacza to „zajumanie” około 245 000 mieszkań.

Aktywiści twierdzą, że będzie to zgodne z prawem i powołują się na dwa artykuły Ustawy Zasadniczej RFN. Artykuł 14 ma pozwalać na wywłaszczenie własności prywatnej dla dobra wspólnego, ale za odszkodowaniem. Dotyczyło to dotąd np. budowy dróg, kopalń, itp. inwestycji. Lewica chce tu znacznie poszerzyć zakres „dobra wspólnego”.

Powołują się także na nieużywany art. 15, który mówi, że „ziemia, zasoby naturalne i środki produkcji mogą zostać przeniesione na własność wspólną lub inne formy gospodarki publicznej w celu uspołecznienia”. Takie „uspołecznienie” wykorzystywali już komuniści po 1945 roku.

Niektórzy zachowali jeszcze rozsądek. Prezes Stowarzyszenie Właścicieli Nieruchomości (IVD) Jurgen Michael Schick, mówił w „Deutsche Welle”: „W odniesieniu do historii, Ustawy Zasadniczej, jak i zasad gospodarki rynkowej, uważamy, że jest to całkowicie nie do pomyślenia. Domagamy się od władz Berlina, jak i rządu federalnego, aby położył natychmiastowy kres całej tej awanturze”.

Sondaże wskazują, że zwolennicy nacjonalizacji (sami wolą termin „uspołecznienie”) mieszkań w Berlinie mają kilkuprocentową przewagę. Jednak głosowanie jeszcze nie wprowadzi nowego prawa. Potrzebne będą decyzje polityków i być może trybunałów. Pomysł może też być nierealny ze względu na koszy odszkodowań, które mogłyby spowodować bankructwo Berlina.

Lewactwo i tu ma typowy dla siebie pomysł i rozwiązanie problemu. Ich zdaniem prawo nie precyzuje, ile ma wynieść kwota odszkodowania, więc może to być… symboliczne jedno euro.

Z nadzieją na Berlin patrzy podobno partia „Razem”, której politycy ekscytują się tym pomysłem. W sumie jest się czego bać…

Źródło: OKO.press/ Twitter/ dw.com

REKLAMA