Migrantów w Mińsku już nie widać. „Myślę, że wszyscy byli zadowoleni, że mamy tych «turystów»”

Lotnisko w Mińsku.
Lotnisko w Mińsku - zdj. ilustracyjne. (Fot. Minsk Airport)
REKLAMA
W ostatnich tygodniach migranci na dobre zniknęli z mińskich centrów handlowych i ulic stolicy. W rozmowach z pracownikami restauracji i sklepów można jednak usłyszeć rozżalenie – w „czasach migrantów” biznes szedł lepiej.

Wcześniej codziennie było ok. 500 klientów, teraz jest może 150 – opowiada PAP pracownik baru z kebabem w mińskim centrum handlowym Galereja.

Jeszcze miesiąc temu ten prestiżowy sklep w centrum stolicy był pełen gości z Bliskiego Wschodu. Władze nazywały ich „turystami”, ale dla pracowników byli „migrantami” lub „uchodźcami”.

REKLAMA

Przychodzili rano, niedługo po otwarciu i potem byli już przez cały dzień. Kupowali kebab z kurczakiem, wszyscy tak samo, bo jest halal. Zostawiali napiwki – śmieje się rozmówca PAP.

Strefa gastronomiczna w Galerei z fast-foodami była ulubionym miejscem migrantów, bo można tu tanio zjeść. Szczególnie popularny był Doner, uzbecka Czajchana, a także KFC. Na droższe restauracje większość z przybyszy nie miała pieniędzy, zwłaszcza po dłuższym czasie przebywania na Białorusi, a niektórzy spędzili w tym kraju nawet po 40-50 dni.

Do restauracji Ramiz chodzili na shishę i zamawiali coś taniego, a do nas przychodzili się najeść – dodaje pracownik fast-foodu.

Dla wielu biznesów na Białorusi migranci okazali się – jak słyszymy – żyłą złota. Zarabiały na nich hotele, gastronomia, sklepy z odzieżą i sprzętem turystycznym, a także taksówkarze, którzy wozili ich po mieście, a za kurs do Grodna czy Brześcia brali średnio po 200 dol.

W rozmowach z PAP Kurdowie z Iraku skarżyli się, że na ich oczach ceny ich ulubionych dań w niektórych restauracjach wzrosły. To samo było z mieszkaniami, które wynajmowali „na mieście” pomiędzy wyjazdami na granicę, gdzie podejmowali próby nielegalnego przedostania się do Polski.

Myślę, że wszyscy byli zadowoleni, że mamy tych «turystów», chociaż było wiadomo, po co tu przyjechali. Ale trzeba to zrozumieć – granice lądowe są zamknięte, ruch lotniczy zamarł (z powodu sankcji po przymusowym lądowaniu Ryanair w Mińsku w maju br.). Każdy chce zarobić, a oni płacili – opowiadał PAP taksówkarz, pracujący na lotnisku. W szczytowej fazie kryzysu migracyjnego na lotnisko przybywały dziennie nawet setki migrantów z Bliskiego Wschodu.

Pod presją UE i krajów zachodnich do Mińska przestały latać samoloty z Iraku, migrantów przestano przyjmować na loty ze Stambułu i z Dubaju.

Teraz ruch jest niewielki. Lata głównie Rosja, Gruzja, Stambuł i Dubaj. Dla nas to duży problem, bo prawie nie ma pracy – skarżył się taksówkarz.

Od końca listopada zorganizowanymi przez władze Iraku lotami wywozowymi wyleciało już z Białorusi ok. 4 tys. migrantów pochodzących z tego kraju, głównie Kurdów. Liczba migrantów, którzy wciąż znajdują się na Białorusi, jest trudna do oszacowania.

W miejscach publicznych migranci wolą się nie pokazywać, bo wiedzą, że mogą zostać zatrzymani i odwiezieni na lotnisko, by tam oczekiwać na kolejny lot repatriacyjny.

Przychodzą jeszcze czasami, ale są to pojedyncze osoby, czasami grupy po 3-4 ludzi – mówią rozmówcy PAP w Galerei.

Źródło: PAP

REKLAMA