Eko-klęska. Autobusy elektryczne uziemione w zajezdni, na trasy wróciły te z silnikiem spalinowym

Wnętrze autobusu.
Wnętrze autobusu - zdj. ilustracyjne. (Fot. Andrew Nash/Flickr/CC BY-SA 2.0)
REKLAMA
Proekologiczny kurs poniósł kolejną klęskę. W niemieckim Lipsku na ulice wróciły autobusy z silnikami spalinowymi, a kosztujące setki tysięcy euro elektryki stoją w zajezdni.

O sprawie donosi dziennik „Bild”. Jak podaje, trasy przynajmniej trzech linii autobusowych ponownie obsługiwane są przez pojazdy z silnikiem diesla. Kupione, w imię walki z globalnym ociepleniem i zmianami klimatu, elektryki stoją nieużywane w zajezdni.

Dziennikarze próbowali dowiedzieć się, co stoi za powrotem diesli na ulice Lipska.

REKLAMA

Od zarządzających miejskim transportem usłyszeli, że sytuacja spowodowana jest brakiem kierowców. Rzecznik stwierdził, że w ostatnim czasie wielu przedstawiło zwolnienia lekarskie, a ci, którzy wciąż pracują, nie mają uprawnień do prowadzenia autobusów elektrycznych.

Tłumaczenie to – zauważa „Bild” – jest dość mgliste, zważywszy na to, że w kwietniu 2021 roku firma chwaliła się wszem i wobec, że 540 z 640 kierowców przeszło wymagane szkolenia do kierowania tzw. e-autobusami.

Okazało się, że za „uziemieniem” elektryków stoi inna przyczyna. Otóż przerwy pomiędzy kursami autobusów były zbyt krótkie i nie nadążano z ich ładowaniem.

Co więcej, jeśli elektryk utknął w korku, to zdarzało się, że nie dojeżdżał do pętli, bo rozładowywał się po drodze. Kierowcy, by do tego nie dopuścić, musieli często wybierać inne, niezakorkowane trasy, czyli celowo omijać zgodne z rozkładem jazdy przystanki.

Dlatego na trasy, gdzie trwają roboty drogowe i jest największe prawdopodobieństwo korków, a finalnie rozładowania elektryków i paraliżu komunikacji miejskiej, wróciły autobusy napędzane silnikami spalinowymi.

„Bild” przypomina, że za każdy eko-autobus, który stoi w zajezdni, Lipsk zapłacił 570 tys. euro. W 2022 roku planuje kolejne zakupy elektrycznych autobusów, tym razem przegubowych.

Autobusy dostarcza holenderska firma VDL, która posiada 22 proc. udziałów w rynku europejskim. Na rozwój tzw. elektromobilności otrzymała subwencje ze środków publicznych, o czym wspomina w swoim raporcie, ale jednocześnie nie precyzuje, ile dokładnie pieniędzy wpłynęło na konto.

Klimatyści znaleźli nowego wroga. To kuchenki gazowe

REKLAMA