Bieda euro-socjalizmu

Zdjęcie ilustracyjne. Źródło: pixabay
Zdjęcie ilustracyjne. Źródło: pixabay
REKLAMA

Niemcy – kraj (jeszcze) bardzo bogaty (przede wszystkim dzięki rzetelnej pracy dziesiątek milionów Niemców w latach 1946-1990 oraz wcześniej i później) – już od kilkunastu lat są trawione przez raka biurokracji i euro-socjalizmu. Przez chorobę podkopującą i niszczącą nie tylko małe i średnie firmy i życie gospodarcze, ale też życie duchowo-religijne, rodzinne czy naukowe. Chorobę podtrzymywaną i rozwijaną przez lewicowe media, lewicowe rządy i neo-bolszewickie władze Unii Europejskiej z Brukseli. 

Ta niszcząca choroba euro-socjalizmu nie jest jeszcze w Niemczech tak mocno zaawansowana, jak w bardziej euro-socjalistycznych, już niemal całkowicie zdegenerowanych i zbankrutowanych republikach: francuskiej, hiszpańskiej, portugalskiej czy włoskiej. Ale wskutek postępującego od dwóch lat ogromnego zadłużenia i gospodarczego zastoju RFN, a także wskutek coraz bardziej „równościowej” i dyktatorskiej (w swojej neo-sowieckiej istocie) polityki władz Unii Europejskiej, już za kilka lat sytuacja republiki niemieckiej może już nie być wyraźnie lepsza niż republik ww. „euro-południa”.

REKLAMA

Republik stojących już od lat na skraju bankructwa – a podtrzymywanych przez Europejski Bank Centralny, który od 13 lat skupuje w ogromnych ilościach ich obligacje i inne „papiery wartościowe” (papiery dłużne) – w zamian wypuszczając na rynki każdego roku setki miliardów euro sztucznego „pieniądza” – bez żadnego rzeczywistego pokrycia. Cały dług tego „demokratycznego” i „postępowego” euro-kołchozu narasta więc z każdym upływającym rokiem o kilka procent i o grubo ponad 500 miliardów euro (!).

Ten ogromny i coraz większy dług rządów i władz UE (w tym ich „plan odbudowy” i inne socjalistyczne „plany”) już jest powoli spłacany i będzie musiał być coraz szybciej spłacany przez setki milionów „obywateli” UE – tych obecnych i tych przyszłych i na ogół zupełnie nieświadomych, że stają się już niewolnikami tego systemu i całego euro-socjalizmu. Nieświadomych, ale w wyborach zawsze masowo głosujących w stadnym i baranim pędzie za partiami i politykami pilnującymi tego euro-systemu wielkiego oszustwa, złodziejstwa, wyzysku i marnotrawstwa.

Duża inflacja i inne plagi UE

W związku z taką, a nie inną polityką władz UE, Francji, Hiszpanii, Włoch i Niemiec, średnia roczna inflacja HICP w krajach waluty euro wzrosła w marcu br. aż do 7,5 proc. (wobec 5,9 proc. w lutym). Tak wynikało 2 kwietnia ze wstępnych szacunków Eurostatu z Luksemburga (prawdziwa inflacja cen dóbr podstawowych i najważniejszych dla życia ludzi jest oczywiście znacząco większa, ale Eurostat czy polsko-pokomunistyczny GUS do „średniej” cen liczą nie tylko ceny żywności, odzieży czy węgla i oleju opałowego, ale też np. ceny autobusów czy lokomotyw).

Z kolei niemiecki GUS podał (wstępnie), że ceny dóbr konsumpcyjnych w Niemczech w marcu br. były aż o 7,3 proc. wyższe niż rok wcześniej (to najwyższa stopa inflacji od listopada 1981 r.). A inflacja producencka w Niemczech wyniosła w marcu aż ponad 28 proc. (w lutym 25,9 proc. rok do roku). Oczywiście te historycznie rekordowe inflacje, drożyzna towarów i usług i towarzysząca im gospodarcza stagnacja jest w euro-kołchozie przede wszystkim efektem fatalnej „klimatycznej”, energetycznej, fiskalnej, „lockdownowej” i pozostałej pro-socjalistycznej i marnotrawnej polityki władz UE, kolejnych rządów RFN, republiki francuskiej i pozostałych lewicowych rządów UE (za pewnym wyjątkiem rządów Czech, Węgier, Rumunii, Słowenii i może Danii). Czyli efektem polityki prowadzącej do wielkiego biurokratycznego marnotrawstwa ludzkiej pracy i zasobów firm, do ogromnego wzrostu cen paliw i energii, a w konsekwencji m.in. do dużego wzrostu cen transportu, nawozów i innych środków produkcji rolnej, a więc także cen żywności itd.

Wzrosty ww. inflacji nadal napędzały przede wszystkim skutki obłędnej „klimatycznej” i energetycznej polityki władz Niemiec i unijnej Brukseli – czyli między innymi skutki ich systemu ETS (sprzedaży pozwoleń na emisję dwutlenku węgla) i drożejącej o prawie 45 proc. rocznie energii (wg szacunków Eurostatu, ale same hurtowe ceny prądu podrożały w różnych krajach UE – w samym roku 2021 – od 42 do aż 80 proc., a np. ceny oleju opałowego o ok. 61 proc.). W 19 krajach waluty euro ceny żywności podrożały średnio rzekomo tylko o ok. 5-6 proc. rocznie, ceny dóbr przemysłowych o 3,4 proc. (licząc ze wspomnianymi autobusami, lokomotywami itd.), a ceny usług rzekomo tylko o 2,7 proc. W samych Niemczech te wskaźniki inflacji i drożyzny były zbliżone. Wunderbar!

Podobno najmniejsze podwyżki cen dóbr konsumpcyjnych odnotowano na Malcie (4,6 proc.), a największe na Litwie (15,6 proc.). Na inflację 11-12 procentową cierpieli mieszkańcy Estonii, Holandii i Łotwy, a bardzo bliscy tych wysokich wskaźników deprecjacji waluty euro byli Hiszpanie (9,8 proc.), Słowacy i Belgowie.

Rośnie euro-bieda

W związku z powyższym i z utrzymywaniem w Niemczech wysokiego poziomu podatków, już 15,2 proc. ankietowanych mieszkańców Niemiec twierdzi, że „ledwo jest w stanie pokryć koszty swojego utrzymania”. Tak wynika z najnowszego sondażu przeprowadzonego przez instytut badania opinii YouGov (na zlecenie Postbanku). Dla małego porównania – w styczniowym sondażu tego instytutu odsetek tych, którzy twierdzili, że rosnąca inflacja zagraża ich codziennej egzystencji, wynosił jeszcze tylko 11 procent. A wśród respondentów z gospodarstw domowych o miesięcznym dochodzie netto poniżej 2500 euro, aż 23,6 proc. stwierdziło, że z powodu wzrostu cen już ledwo jest w stanie pokryć regularne, comiesięczne opłaty i wydatki (w styczniu tę opinię wyraziło tylko 17 proc. ankietowanych).

Widać więc, że euro-bieda narasta. Tym bardziej, że dochody ludności „z trudem nadążają za powszechną inflacją” – jak stwierdził główny ekonomista Postbanku Marco Bargel, analizując wyniki ww. badania. Bo „podczas gdy płace i wynagrodzenia w Niemczech w porównaniu z rokiem poprzednim wzrosły raptem o 3,6 procenta, to koszty utrzymania wzrosły o 7,3 proc. Ta utrata realnych dochodów dotyka również gospodarstwa domowe o średnich zarobkach”. Podobno aż ok. dwie trzecie z 2144 ankietowanych obywateli stwierdziło, że znacząco ograniczyło swoje wydatki z powodu rosnących kosztów życia. Nicht gut!

Nie jest więc dobrze, tym bardziej, że „w krótkim okresie inflacja może nadal rosnąć z powodu wysokich i wciąż rosnących cen energii” i żywności. Bo ceny żywności w Niemczech od kwietnia br. zapewne znów znacznie wzrosną, gdyż m.in. wielka sieć handlowa Aldi już od 4 kwietnia miała wprowadzić podwyżki cen kilkuset produktów mięsnych, nabiałowych i innych. Rzecznik prasowy Aldi-Nord Florian Scholbeck tłumaczył te podwyżki znacząco wyższymi cenami, jakie Aldi musi płacić swoim dostawcom – już od jesieni ub. roku. Wynika to przede wszystkim ze wzrostu cen pasz, nawozów i energii, co przekłada się na rosnące od miesięcy koszty m.in. hodowli bydła i przetwórstwa mięsa. Z marcowych obliczeń Niemieckiego Związku Rolników (DBV) wynika, że same wzrosty cen nawozów i paliw (w okresie ostatnich kilku miesięcy) spowodowały wzrost kosztów produkcji rolnej aż o 20-30 procent (!).

W związku z tym, w pierwszych dniach kwietnia podwyżki cen zapowiedziały też inne sieci handlu art. spożywczych, jak: Edeka, Rewe i Globus. Według opublikowanego w końcu marca badania monachijskiego Instytutu Ifo, w Niemczech już prawie wszystkie firmy handlujące żywnością i napojami planują podwyżki cen (wg dpa). Schlimm!

W reakcji na tę postępującą inflację i drożyznę, rząd federalny postanowił obniżyć na trzy miesiące obowiązujący podatek od paliw, żeby obniżyć ceny benzyny i oleju napędowego. Ponadto wszyscy pracownicy mają otrzymać jednorazowy „dodatek energetyczny” w wysokości 300 euro, a rodziny mają ponadto otrzymać jednorazowy dodatek 100 euro na każde dziecko.

Tymczasem niektórzy niemieccy kierownicy mediów, politycy i urzędnicy już od początku marca próbują zwalać winę za postępującą drożyznę paliw, energii, transportu, żywności i w ogóle kosztów życia (wywołaną przez nich samych i przez neo-sowiecką politykę władz UE) na „wojnę na Ukrainie” i na „dyktatorskiego Władimira Putina” (podobnie, jak niektórzy politycy i urzędnicy PiS, lewicy czy PO). Np. Robert Habeck, czołowy polityk Zielonych, a zarazem od grudnia wicekanclerz i minister gospodarki Niemiec, w rozmowie z TV ZDF powiedział, że Niemcy „będą biedniejsi przez wojnę na Ukrainie”.

I „nie jest możliwe, żeby ta wojna skończyła się bez kosztów dla niemieckiego społeczeństwa”. Sehr schön und demokratisch!

Sukces SPD i porażka CDU

27 marca w wyborach do parlamentu małego kraju Saary zwyciężyła SPD – ostatnio współrządząca w tym landzie razem z CDU. Partia ta dostała aż 43,5 proc. wyborczych głosów (aż o 13,9 proc. więcej, niż 5 lat wcześniej) i większość mandatów – 29 na 51. Będzie więc mogła rządzić tam już samodzielnie – bez swego dotychczasowego chadeckiego „partnera”. Bo partia b. kanclerz Angeli Merkel otrzymała tylko 28,5 proc. poparcia (aż o 12,2 proc. głosów mniej, niż w roku 2017) i 19 mandatów, chociaż rządziła w tym landzie od ponad 22 lat i miała dość liczne sukcesy gospodarcze. Do parlamentu w Saarbrücken weszła również prawicowa Alternatywa dla Niemiec – ze skromnym wynikiem 5,7 proc. i trzema poselskimi mandatami. Natomiast mocno lewicowi Zieloni (4,99 proc. głosów) i demoliberalna FDP (4,81) nie przekroczyli wyborczego progu i tym razem nie mają tam swoich posłów. Przyszła premierka kraju Saary, 46-letnia Anke Rehlinger z SPD, zapowiedziała m.in., że do głównych celów jej rządu będzie należeć „zapewnienie miejsc pracy” i „przyspieszenie energetycznej transformacji” – tak, żeby do roku 2030 „co najmniej 40 proc.” zużywanego prądu pochodziło z tzw. OZE. Sehr schön und sehr sozialistisch!

To zwycięstwo socjalistów w pierwszych w Niemczech wyborach po utworzeniu nowego rządu federalnego w Berlinie niewątpliwie wzmocni polityczną pozycję kanclerza Olafa Scholza i jego ministrów – w skali całych Niemiec. Tym bardziej, że i sam Scholz, i inni czołowi przedstawiciele SPD włączyli się już w lutym br. w regionalną kampanię przedwyborczą w kraju Saary. O sukcesie tej partii zadecydowało ponoć m.in. to, że kilka dni przed tymi wyborami rząd kanclerza Scholza ogłosił kilka ulg finansowo-podatkowych i „socjalnych” – w związku z wysokimi cenami paliw i energii.

W dodatku ten sukces wzmacnia SPD przed następną regionalną elekcją – w Szlezwiku-Holsztynie (8 maja), a także przed najważniejszymi w tym roku w Niemczech wyborami – w 18,5-milionowej i przemysłowej Północnej Nadrenii-Westfalii (15 maja). Schlimm!

Tomasz Mysłek


REKLAMA